O ogromnym pechu za dzieciaka mógł mówić Michael Palm Toft. Duńczyk lubił towarzyszyć swojemu ojcu w pracy. Jedna z wizyt w stadninie koni skończyła się dla niego niezwykle fatalnie. Zwierzę kopnęło go na tyle mocno, że ten walczył o życie, a jego rodziców przygotowywano na najgorsze (więcej TUTAJ).
Nieprzyjemne zdarzenie ze zwierzęciem miał również Jye Etheridge. Australijczyk, mając siedem lat został zaatakowany przez owczarka niemieckiego.
- Wszędzie była krew. Trudno było nawet ustalić pełen zakres moich obrażeń, ale to były przerażające obrazki, kiedy zwisał mi policzek, czy było widać moje usta - wspomniał żużlowiec w rozmowie ze "Speedway Star".
ZOBACZ WIDEO: Koniec kariery, spokój czy nowy impuls. Czego potrzebuje Tai Woffinden?
28-latek z Newcastle nie ukrywa, że dziś nie pamięta, ile miał szwów. - Byłem w szpitalu przez trzy dni, bo miałem operację policzka. Oprócz tego miałem też ranę kłutą na czubku głowy - dodał.
Żużlowiec przyznał, że całe to zdarzenie odcisnęło na nim psychiczny uraz do czworonogów. Widząc psa woli asekuracyjnie przejść na drugą stronę ulicy. - Zdarzenie pozostawiło również wiele blizn. One były tematem wielu komentarzy dzieci w szkole, które w ten sposób się nade mną znęcały. Nazywano mnie "Scarface" (Człowiek z blizną - dop. red.). To był jednak moment, który sprawił, że od tamtej pory nic mnie tak nie złamało - skomentował.
Jye Etheridge na żużlu ściga się od wielu lat, to nie zrobił kariery w Polsce. Choć zrobił ogromne wrażenie na Krzysztofie Mrozku, a ten mówił o nim "perełka", to prawdziwej szansy w ROW-ie Rybnik nie dostał. Tak samo, jak w Wolfe Wittstock i Kolejarzu Rawicz.
Czytaj także:
1. Żużel doczeka się reprezentanta Japonii? "Byłbym bardzo szczęśliwy"
2. Zawiodła ich postawa Niemców. "Trochę nie fair"