Żużel. Jest wielkim zwolennikiem KSM-u. "Straty najmniejsze z możliwych"

WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Jacek Frątczak
WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Jacek Frątczak

Wyższy kontrakt telewizyjny sprawił, że ruszyła dyskusja na temat tego, co zrobić z dodatkowymi pieniędzmi dla klubów PGE Ekstraligi. Do możliwych rozwiązań odniósł się Jacek Fratczak, żużlowy ekspert.

W tym artykule dowiesz się o:

Większe środki z kontraktu telewizyjnego stały się swego rodzaju problemem polskiego żużla. Zaczęto się zastanawiać, jakie regulacje i rozwiązania można wdrożyć, by nie doszło do tego, że te pieniądze po prostu będą trafiać na konta zawodników.

Co należy więc uczynić, by polski żużel zmierzał we właściwym kierunku?

- Jest mnóstwo pomysłów. Ja przede wszystkim jestem zwolennikiem KSM-u, oczywiście takiego realnego. Cały czas powtarzam jedno hasło: taka mocna dyscyplina, jak mocne jej poszczególne ośrodki. Tymczasem w pewnych klubach wymyśla się historie, na które można byłoby wydać pieniądze, a inne, zasłużone ośrodki, muszą się zamykać, dlatego, że zabrakło funduszy na kontynuowanie tej dyscypliny. Czasami też dalsza egzystencja niektórych klubów staje pod znakiem zapytania, a żużel cały czas jest ten sam. Jak umiera jeden ośrodek, to tak, jakby umierała cała dyscyplina - powiedział w rozmowie z WP SportoweFakty Jacek Frątczak, był menedżer klubów z Zielonej Góry i Torunia.

Jednocześnie zwrócił uwagę na kluczową kwestię. - Kiedy pojawia się podaż gotówki, to momentalnie konsumuje ją popyt. To jest naturalne zjawisko, odkąd istnieje ekonomia. Zawodnicy i cała część kosztowa skonsumuje tę całą nadwyżkę finansową. Nie wyrównujemy szans w poszczególnych ośrodkach - dodał.

Następnie zaczął bronić idei przywrócenia KSM-u. - Jestem fanem realnego KSM-u. Ktoś może powiedzieć, że średni zawodnicy będą zarabiać nieadekwatne pieniądze, bo będą potrzebni z niskim KSM-em, ale to trzeba liczyć per saldo. Nie ma dobrego rozwiązania bez strat. Tutaj jednak są one najmniejsze z możliwych - argumentował.

- Salary cap (możliwość wydania na zawodników tylko określonej części budżetu - dop. red.)? Dlaczego nie. To też jest dobre rozwiązanie, które oczywiście ma zalety, jak i wady. Trzecia sprawa to przewidywanie, jeśli chodzi o koszty i na przykład wprowadzenie zryczałtowanej kwoty za zwycięstwo w meczu. Mamy więc np. budżet 700 tysięcy złotych dla drużyny wygrywającej i 400 tys. zł dla zespołu przegranego. To bardzo mocno porządkuje finanse. Oczywiście proporcje podziału tych środków zależałyby już od klubów - podkreślił Jacek Frątczak.

Ekspert jak najbardziej dostrzega konieczność wdrożenia zmian. - Coś generalnie z tym fantem trzeba zrobić, bo widzimy, że niezależnie, ile tych pieniędzy zostanie "wpompowanych", tyle też zostanie wydanych. Przede wszystkim tym największym problemem są wynagrodzenia. Nikomu nie chcę jednak zabierać i uważam, że ci, którzy najbardziej profesjonalnie podchodzą do tematu, powinni zarabiać najwięcej - powiedział nam były menedżer.

- Zaczyna to być jednak bardzo niebezpieczne, jeśli chodzi o dalszą perspektywę - obojętnie bowiem, ile Wojciech Stępniewski z zarządem tych pieniędzy nie załatwi, to sytuacji klubów w żaden sposób to nie poprawia. To jest paradoks - podsumował.

ZOBACZ WIDEO: Koniec kariery, spokój czy nowy impuls. Czego potrzebuje Tai Woffinden?

Czytaj także:
"Osiągnąć chociaż 10 procent tego co Hancock". Niespełnione marzenie młodego zawodnika
Rekordowy wzrost umowy w 2. Ekstralidze. Wartość kontraktu wyższa o 600 procent!

Źródło artykułu: WP SportoweFakty