W ostatnim rankingu najbardziej wpływowych ludzi w polskim sporcie redakcja magazynu "Forbesa" umieściła Wojciecha Stępniewskiego na wysokim 10. miejscu, choć i ta pozycja wydaje się nieco niedoszacowana. Działacz w ostatnich latach uczynił z żużla maszynkę do zarabiania pieniędzy, a dzięki jego pomysłom w żużlu są dzisiaj nieporównywalnie większe środki niż w znacznie popularniejszych w naszym kraju siatkówce, skokach narciarskich czy koszykówce.
Obecnie obowiązująca czteroletnia umowa telewizyjna na transmisje meczów PGE Ekstraligi opiewa na 264 mln zł (lata 2022-2025), a niedawno pochwalono się nowym, trzyletnim kontraktem na kwotę 214,5 mln zł (2026-2028). Do tego dochodzi podwojenie wartości kontraktu ze sponsorem ligi, który od tego roku będzie płacił ponad 6,5 mln złotych rocznie.
O takich pieniądzach w innych dyscyplinach mogą pomarzyć. Sukces PGE Ekstraligi nie spadł jednak z nieba, a jest wynikiem obranej od wielu lat strategii i konsekwencji Wojciecha Stępniewskiego w realizacji tego projektu. Można powiedzieć, że za sukcesem żużlowej ligi stoi poniekąd miliarder Roman Karkosik, bo to właśnie on był pierwszym nauczycielem biznesu dla obecnego prezesa ligi i to on wprowadził go do tego sportu.
ZOBACZ WIDEO: Koniec kariery, spokój czy nowy impuls. Czego potrzebuje Tai Woffinden?
Regularnie dyskutował w gabinecie Karkosika
Ich relacja od początku była wyjątkowa, bo to właśnie w spółkach Karkosika Stępniewski zaczynał karierę dyrektora i to już jako 23-latek. Zaledwie dwa lata później objął stanowisko prezesa jednej z nich.
Warto dodać, że Karkosik był wtedy jednym z najpotężniejszych ludzi w kraju, a pod względem zgromadzonego majątku w 2006 roku wyprzedzał go jedynie Jan Kulczyk. Fortunę zbił on na inwestycjach w przemysł chemiczny.
- Od początku miałem bardzo dobry kontakt z Romanem Karkosikiem. Zaczynałem jako handlowiec w jego spółkach i miałem okazję naprawdę dużo się od niego uczyć - przyznaje nam sam Stępniewski. - On ma niestandardowe podejście do biznesu. Każdy ruch musi opierać się na wiedzy, ale jednocześnie duże pole zostawia intuicji. Swoim podwładnym daje sporą swobodę w podejmowaniu najważniejszych decyzji, więc praca w jego spółkach to była prawdziwa szkoła biznesu. Ja miałem to szczęście, że dość często mogłem uczyć się od niego w jego gabinecie. Nie bywałem tam codziennie, ale bardzo regularnie - dodaje obecny prezes PGE Ekstraligi.
Jedną z jego pierwszych zarządzanych spółek był Centernet SA, który chwilę później z lokalnej firmy telekomunikacyjnej przerodził się w posiadacza praw do transmisji LTE i zarobił gigantyczne pieniądze na transakcji z jedną ze spółek innego miliardera Zygmunta Solorza-Żaka. To jednak nastąpiło już po tym, gdy Stępniewski - jako jeden z najbardziej zaufanych współpracowników Karkosika - został oddelegowany do innego prestiżowego zadania.
- Bracia długo namawiali Romana Karkosika do przejęcia KS Apatora Toruń, czyli największego klubu sportowego w okolicy. Gdy ostatecznie to się stało, to wraz z prezesem Unibaksu Jakubem Nadachewiczem stwierdzili, że jedynym zaufanym człowiekiem, który ma jakąkolwiek wiedzę o żużlu jestem właśnie ja - wspomina kulisy nominacji sam Stępniewski.
Jako jedyny nie oszukiwał
Na żużel chodził od dziecka, ponieważ urodził się w Gorzowie Wlkp., a po przeprowadzce do Torunia wciąż regularnie odwiedzał żużlowe stadiony.
- Miałem też prywatne relacje z częścią środowiska jak choćby z żużlowcami Tomaszem Bajerskim, Adrianem Miedzińskim czy byłym zawodnikiem Apatora Waldemarem Walczakiem. W pierwszych latach spółki kluczowe zdanie w kwestiach sportowych miał Jacek Gajewski. Początkowo skupiłem się przede wszystkim na finansach. Takie rozwiązanie się sprawdziło - dodaje.
Chyba jednak nikt nie spodziewał się, że pójdzie mu aż tak łatwo. Po przejęciu klubu przez Karkosika w 2006 roku na sukcesy nie trzeba było czekać nawet roku. W pierwszym sezonie klub wywalczył srebrne medale, a rok później świętował mistrzostwo Polski, które do dziś pozostaje ostatnim wywalczonym przez torunian. W ciągu sześciu lat pracy w Toruniu Stępniewski zdobył z drużyną pięć medali - jeden złoty, dwa srebrne i dwa brązowe. Raz ekipa skończyła rozgrywki na czwartym miejscu. Postępami Stępniewskiego zaskoczeni byli nie tylko kibicie, ale także władze innych klubów.
- Był zdecydowanie młodszy niż prezesi pozostałych ośrodków, ale bardzo szybko wszystkiego się uczył. Wszedł w towarzystwo starszych menedżerów, którzy byli już sobą nieco znudzeni i wprowadził sporo ożywienia. Zapamiętałem z tamtego okresu choćby to, że zachowywał się fair wobec innych, co nie było normą. Zwykle, gdy na coś się umawialiśmy, to 10 minut po spotkaniu już to nie obowiązywało. W przypadku Stępniewskiego było inaczej, bo on chyba jako jedyny szanował nasze ustalenia. Od początku widać było, że pociągnie dyscyplinę do góry - przyznaje Marian Maślanka, który w tamtych latach był prezesem Włókniarza Częstochowa.
Pensji zazdrościli mu wszyscy
Talent menedżerski Stępniewskiego postanowił wykorzystać ówczesny prezes PZM Andrzej Witkowski, widząc w nim idealnego kandydata na szefa PGE Ekstraligi - najlepszej żużlowej ligi świata. Wśród prezesów klubów nie było wtedy żadnego sprzeciwu dla tej kandydatury, a za była nawet Sparta Wrocław - która dzisiaj uważana jest za największą opozycję do władz ligi.
- Chciałem, by nowym prezesem PGE Ekstraligi został jeden z prezesów klubów, ale jednocześnie wymagałem, by miał doświadczenie w organizacji zawodów rangi mistrzostw świata. Już wtedy planowaliśmy zawody Grand Prix na PGE Narodowym, a nowy prezes ligi miał być także szefem komitetu organizacyjnego. Stępniewski miał wtedy zaledwie 32 lata, ale dla mnie to był atut, bo lubię stawiać na młodych - zdradza Witkowski, który nie tylko nominował go na poważne stanowisko, ale także obdarzył pewnym zaufaniem i dał całkowitą swobodę we wprowadzaniu własnego planu. Do dziś zresztą Stępniewski uważa go za swojego drugiego największego nauczyciela. Tuż za Karkosikiem.
Pierwszy kryzys nastąpił niespodziewanie tuż po... nominacji, bo PZM, mający większość podczas głosowań PGE Ekstraligi, wyznaczył Stępniewskiemu pensję, której zazdrościli mu wszyscy prezesi.
- To spotkało się z wielkim niezadowoleniem. Nie pamiętam już dokładnej kwoty, ale faktycznie prezes PGE Ekstraligi był wtedy najlepiej zarabiającym działaczem w strukturach PZM. Nawet ja, jako prezes PZM, nie zarabiałem takich pieniędzy. Uznałem jednak, że skoro stawiam przed nim wysokie wymagania, to muszę go solidnie wynagrodzić. On miał świadomość, że jeśli nie spełni pokładanych w nim nadziei, to szybko pożegna się z funkcją - przyznaje Witkowski.
Do dziś jednak trudno mówić o gigantycznych pieniądzach za zarządzanie rozgrywkami. Jego umowa kosztuje ligę nieco ponad 400 tysięcy złotych rocznie, co jak na pieniądze załatwiane dla całej dyscypliny nie wydaje się zbyt wygórowaną stawką.
Mają już dla niego nową funkcję
Pierwszą kluczową decyzją nowego prezesa było przeniesienie rozgrywek z TVP do Canal+. Kwota transakcji dziś może wydawać się śmieszna - 2 mln złotych rocznie. Rozpoczęła się mozolna praca, która sprawiła, że kolejny kontrakt opiewał na ponad 8 mln złotych rocznie, a kolejny już na 20 mln złotych rocznie. Od 2022 roku rozpoczęły się z kolei złote czasy dla żużla w Polsce, czyli 60,5 mln złotych rocznie z samego kontraktu telewizyjnego. Gdy wydawało się, że ceny doszły do sufitu, to Stępniewski podpisał kolejny kontrakt gwarantujący klubom 71,5 mln złotych rocznie.
- Przyznam, że nawet ja byłem zaskoczony ostatnim sukcesem. Nie spodziewałem się aż tak wysokiej kwoty. Prezesi też byli zszokowani i tuż po ogłoszeniu umowy dziękowali mu za taki wynik. To rzadkie zachowanie. Stępniewski po raz kolejny udowodnił, że jest sprawnym menedżerem i znakomicie odnajduje się w negocjacjach, ale także to, że ma duże szczęście. Być może to jednak ostatni kontrakt telewizyjny, który negocjował, bo jest poważnym kandydatem, by za 2,5 roku zostać nowym prezesem PZM - zdradza Witkowski.
To zresztą nie pierwsze przymiarki do pełnienia jeszcze wyższych stanowisk. Stępniewski był jednym z kandydatów do zarządu FIM i FIM Europe. Z obu stanowisk sam jednak zrezygnował, bo woli skupić się na pracy w Polsce. Został więc "jedynie” członkiem Komisji Wyścigów Torowych FIM.
Wydaje się, że Stępniewski w żużlu osiągnął praktycznie wszystko. Zrewolucjonizował finanse ligi, od lat konsekwentnie stawia na poprawę infrastruktury stadionowej i działań marketingowych każdego z klubów. Także dzięki niemu budżety żużlowych klubów są zbliżone do tych piłkarskich (ponad 20 mln złotych), a zawodnicy zarabiają rocznie w Polsce nawet trzy miliony złotych.
Najnowszym wyzwaniem jest wprowadzenie na rynek gry żużlowej, którą mają zainteresować się kibice tego sportu na całym świecie. Budżet projektu to przynajmniej kilka milionów złotych, a prace nad nim cały czas trwają. Pytanie tylko, czy będzie kończył je sam Stępniewski, bo po ogłoszeniu niedawnej umowy jego pozycja w świecie polskiego sportu jeszcze wzrosła. Fotel prezesa PZM nie jest zapewne jedyną alternatywą.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Fatalna wiadomość dla Unii Tarnów
Kolejny transfer do Canal+. To zaskoczenie