Po bandzie: Podwyżka? Nie, dodatek inflacyjny [FELIETON]

- Nie mogę słuchać tych dyrdymałów, że sport wymaga poświęceń. Że gdy inni szli na dyskotekę, to ja, biedny, musiałem na trening. Jakby zajęcia sportowe rozpoczynały się o 21 - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber
 Dominik Kubera, Jarosław Hampel, Leon Madsen WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Dominik Kubera, Jarosław Hampel, Leon Madsen
"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Pojawił się pomysł, by przyspieszyć żużlowe weekendy i już w czwartek wieczorkiem puszczać w telewizji ligowe mecze. Abstrahując od tego, czy to fair wobec jeżdżącej wówczas ligi angielskiej, pomysł uważam za ciekawy. Tak jak przyzwyczailiśmy się do piątków, tak wielu z nas błyskawicznie kupi i te czwartki. Bo kibic żużla bez żużla długo nie pociągnie. Kibic żużlowy to typ narkomana. Jedni mają w pracy owocowe czwartki, a drudzy się będą karmić czwartkami żużlowymi.

Czasy, że w danej dyscyplinie wszystkie mecze kolejki rozgrywano w niedzielę o godz. 17 minęły bezpowrotnie. Czasy, gdy szło się na mecz w swoim mieście, a pozostałe ciekawostki wychwytywało w wieczornym, radiowym Studiu S-13. Dziś można wszystko nagrać i puścić dalej w świat, by zarobić, więc dlaczego tego nie robić.

ZOBACZ WIDEO: Koniec kariery, spokój czy nowy impuls. Czego potrzebuje Tai Woffinden?

A więc jestem przekonany, że w czwartkowy wieczór wielu sobie zerknie z przyjemnością na taką transmisję. Natomiast, nie da się ukryć, gorzej może być z frekwencją na trybunach i ich fizycznym zapełnieniem. Bo ani kibice za drużyną gości nie przyjadą, ani miejscowi całymi rodzinami nie przybędą. To przecież dzień roboczy, starsi pracują, a młodzi mają swoje zajęcia. Treningi, lekcje śpiewu etc. Zatem warto by przewidzieć jakąś rekompensatę dla klubu pełniącego rolę gospodarza w czwartek, o czym słusznie wspomniał prezes Stępniewski w rozmowie z Jarkiem Galewskim. Tym bardziej, że znów się udało powiększyć kwotę umowy z Canal+.

Nie zamierzam tego nowego kontraktu na lata 2026-28 kontestować, bo podwyżka to podwyżka. Natomiast czy mnie ona zaskakuje? Nie, absolutnie. Po pierwsze - przyzwyczaiłem się, że Polska jest na mapie dyscypliny zieloną wyspą dobrobytu. A po drugie, to nic innego jak dodatek inflacyjny, biorąc pod uwagę, jak bardzo rosną ostatnio ceny. Skoro drożeje absolutnie wszystko, to i nowa umowa telewizyjna musiała pójść nieco w górę. I teraz się zastanawiamy, co tu zrobić, by nie wszystko podzielili między siebie zawodnicy. Czy kluby dostaną rozkaz, by swoje budynki pokryć fotowoltaiką, czy może zostaną zmuszone potroić zapotrzebowanie na materiały biurowe. To dość zabawne, bo koniec końców i tak więcej krzykną zawodnicy. W końcu ryzykują zdrowiem, a nawet życiem, więc im się należy... Czego ja, rzecz jasna, nie neguję, przy czym nikt nikogo do siadania na motocykl nie przymusza. To bardziej ich marsz za głosem serca. Bo uprawianie sportu wynika z pasji, miłości, pożądania.

Nie mogę słuchać tych dyrdymałów, że sport wymaga poświęceń i szeregu wyrzeczeń. Że gdy inni szli na dyskotekę, to ja, biedny, musiałem na trening. Jakby zajęcia sportowe rozpoczynały się o 21. Tym bardziej, że gdy człowiek młody, a do tego wysportowany, to nie ma problemu, by zaraz po treningu ruszyć na kolejny w miasto. Poza tym gdy trenujesz, to wyglądasz jak człowiek i masz większe szanse u płci przeciwnej...

Pewnie, że nie każdy został stworzony do wygrywania i nie każdy ma tak słodkie życie, niemniej sport to najpiękniejszy zawód świata. Nie tylko dla tych, co zostają globalnymi mistrzami. Również dla tych, co w swoim zawodzie są średniakami, lecz dzięki sportowi właśnie dobrze sobie żyją. Gdy chodzi o żużel, można podać cały szereg nazwisk. Chłopaków, którzy de facto nic wielkiego nie osiągnęli, jednak potrafią swoje żużlowe firmy spieniężać.

Spójrzcie na pannę Świątek. Pewnie, że jej przygoda z tenisem wymagała poświęceń i nie zawsze chciało jej się trenować. Dokładnie tak samo, jak innym nie chciało się iść na angielski, gimnastykę korekcyjną czy na piwo. Jednak panna Iga robiła to, co kocha i robi to do dziś, czerpiąc przyjemność ze zwycięstw, z popularności, zwiedzania świata i zarabiania pieniędzy. Powiecie, że nie każdy zostaje taką Świątkówną, mającą fach w dłoni. Oczywiście, że zostaje tylko promil. Lecz ci inni też zyskali cenne doświadczenia. I nie jest to żaden frazes, a najprawdziwsza prawda - że sport uczy. Samodyscypliny, ambicji, pokory, wygrywania, przegrywania itd. itp. Daje możliwości poznania świata i ludzi. Rozwija. A ci, którzy nie trafią na sam szczyt, też swój kawałek świata zobaczą. I niekiedy nawiążą znajomości, które dadzą im szansę zaistnieć w innej dziedzinie.

Panna Świątek liczy sobie niespełna 23 lata, a zdobyła już rutynę, której nigdy nie posiądzie żaden tzw. coach od wystąpień publicznych. Albo Adam Małysz. Ponad dwie dekady temu ubierał myśli w słowa jak dwulatek skarpetki. A dziś to profesor. I nie nauczył się niczego w szkole, tylko przy okazji. Przy okazji bycia sportowcem. Czy wreszcie Robert Lewandowski. Kopanie piłki na światowym poziomie to tylko jedna z jego zalet. Bo potrafi również mówić po angielsku, niemiecku i hiszpańsku, zatem niemal wszędzie na świecie może się czuć tak samo pewnie, jak w polu karnym rywala.

Pewnie, że szkoła jest w życiu ważna. Jednak szkoła nie zawsze potrafi uczyć tak, jak sport. Pamiętam taki wywiad z synem Kazimierza Górskiego - Dariuszem, który opowiadał m.in. o swoim dzieciństwie w stolicy. Że w podstawówce do jego klasy chodziło czterech braci. To była może piąta klasa. Najstarszy z nich miał 18 lat, a najmłodszy 10. - I cała czwórka w jednej klasie się uczyła. Taka granda w okolicy mieszkała - zauważył rezolutnie syn legendarnego szkoleniowca.

Z reguły to nie szkoła ciągnie za uszy w górę, tylko sport właśnie.

I, powtórzę, jest jak narkotyk. Patrz Patrick Hansen, który mimo fatalnej kontuzji pragnie wrócić do zawodu. I trzymam za niego kciuki, niemniej dziwiły mnie słowa ekspertów, którzy zdążyli zauważyć, po tym jak Duńczyk przejechał się w pojedynkę po torze, że w składzie ROW-u Rybnik zrobiło się ciasno. Przecież do ewentualnego powrotu jest daleka droga. Nie można się ścigać na żużlu z niedowładem ciała. Nie można nie mieć nad ciałem kontroli w momencie wypadku. Natomiast można wdrożyć plan B, zostać ekspertem i walczyć o marzenia.

A czy Hansen miał pecha? Raczej mnóstwo szczęścia.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Jego bus ma 777.000 kilometrów przebiegu i to jeszcze nie koniec!
Mówi o możliwej rewolucji w polskim sporcie. Staniemy się światowym gigantem!

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×