W każdym z trzech lat nowego kontraktu telewizyjnego (lata 2026-2028) kluby będą miały do podziału aż 71,5 mln złotych. To znacząca podwyżka, bo obecnie obowiązująca umowa opiewa na 60,5 mln złotych rocznie.
Radość z nowej umowy jest jednak umiarkowana, bo działacze boją się, że dodatkowe środki pójdą na wynagrodzenie zawodników. Prezes PGE Ekstraligi Wojciech Stępniewski w rozmowie z WP SportoweFakty zapewnił jednak, że władze ligi nie pozwolą na uruchomienie kolejnej lawiny finansowej w polskim żużlu.
- Było dla mnie oczywistym, że bez regulaminu finansowego kluby zaczną mieć ogromne problemy. Prezesi nie unikną tego, obojętnie ile dostaną pieniędzy. Wszystkie środki zostaną wyniesione w kieszeniach przez zawodników. Wojciech Stępniewski jako prezes PGE Ekstraligi już to widzi, ale na razie nie jest w stanie przełamać oporu opinii publicznej, dopóki pewne rzeczy się nie wydarzą. Dane finansowe, które publikowaliście, dobitnie pokazują, że sytuacja finansowa klubów staje się coraz trudniejsza. A będzie gorzej. Jestem przekonany, że bankructwa są kwestią czasu - mówi Ireneusz Maciej Zmora, były prezes Stali Gorzów.
ZOBACZ WIDEO: Słaby sezon 2023 Patryka Dudka. Jak odbudować jego formę?
Nasz ekspert uważa, że PGE Ekstraliga zareaguje, bo rosnące wynagrodzenia zawodników są nie tylko problemem klubów. - Żaden szanujący się partner, którym jest telewizja czy spółka skarbu państwa jak PGE nie będzie zainteresowana wykładaniem dużych pieniędzy, gdy sytuacja finansowa klubów stanie się niestabilna. Jeśli zatem w trakcie najbliższego kontaktu telewizyjnego ktoś zbankrutuje, to kolejna umowa może być znacznie niższa. Nie dziwię się zatem, że PGE Ekstraliga chce coś zrobić - zaznacza Zmora.
Jedną z propozycji jest stworzenie specjalnego funduszu i płacenie z nadwyżki pieniędzy telewizyjnych za punkty wychowanków. - Bardzo dobry pomysł. W ten sposób regulamin szkoleniowy w końcu będzie opierać się o nagradzanie, a nie karanie klubów, jak miało to miejsce do tej pory. To jednak i tak nie rozwiązuje problemu. Potrzeba powrotu do KSM lub innej formy ograniczenia rynku pracy dla zawodników. To musi być decyzja PZM. To nie jest wina zawodników, że prezesi wpychają im pieniądze do kieszeni. Ale to też nie jest wina prezesów, bo oni walczą o być albo nie być klubu. Tak został skontrowany system, że albo walczysz o medale, albo o życie. Zmiany muszą nastąpić na poziomie systemowym. A za ten odpowiada PZM, we współpracy z Ekstraligą. Przypomnę, że za regulaminy odpowiada PZM, który w Ekstralidze ma 51 proc. udziałów i tam de facto również decyduje o wszystkim. Nieuczciwym jest zrzucanie odpowiedzialności na prezesów, którzy w rozumieniu prawnym nie mają żadnej mocy podejmowania decyzji - zaznacza Zmora.
Były prezes ma również nadzieję, że zapowiedzi o wprowadzeniu KSM nie są jedynie próbą przestraszenia zawodników. - Żużlowców zapowiedzi o KSM nie przestraszą. Jeśli to zostało rzucone jako straszak, to efekt będzie żaden. Każdy usiądzie do stołu negocjacyjnego i będzie "rwać" jak najwięcej dla siebie. Z całą pewnością należy jednak wprowadzić taką regulację rynku. Problem tkwi obecnie w systemie, bo gwarantuje on żużlowcom miejsca pracy - tłumaczy Zmora.
Przeciwnicy KSM twierdza, że jego wprowadzenie nie ograniczy kosztów. Może i gwiazdy stracą pracę, ale więcej zarobią zawodnicy, którzy akurat będą pasować do składów. - Jedyną metodą zmniejszenia wydatków na żużlowców jest ograniczenie im rynku pracy. Sprawą wtórną jest to, jakiej metody do tego użyć. Jedną z nich jest KSM. W tym przypadku na pewno trafią się zawodnicy gorsi lub przeciętni, którzy wykorzystają swoje pięć minut i zarobią więcej niż powinni. Jednak w skali całej ligi wydatki na zawodników ulegną obniżeniu. Przy KSM nie chodzi o kilku cwaniaków, którzy wykorzystają okazję, ale o cały system, który pociągnie za sobą obniżkę na całym rynku. Środowisko zawodników doskonale o tym wie, dlatego celowo torpeduje wprowadzenie ograniczeń na swoim rynku pracy. Ja to rozumiem, bo każdy broni swoich interesów. Ale nie róbmy wody z mózgu kibicom. Trzeba ustalić KSM tak, żeby kilku żużlowców TOP 20 pozostało bez pracy. Dodam jednak, że KSM musi funkcjonować przez kilka lat. Dopiero wtedy osiągniemy taki efekt - dodaje Zmora.
- Alternatywą jest podział żużlowców na kategorie A, B, C, D. Do tej pierwszej mogłoby zaliczać się 10 najlepszych, a w każdej drużynie mógłby startować tylko jeden taki żużlowiec. W kategorii B umieszczamy zawodników od 11 do 20 i w drużynie pozwalamy na start jednego itd. Systemowo sprawimy, że ktoś nie znajdzie pracy lub na jedno miejsce będzie dwóch zawodników. To jest jedyna metoda. Trzeba zawodnikom ograniczyć rynek pracy - podsumowuje były działacz i ekspert WP SportoweFakty.
Zobacz także:
Cegielski: Wszyscy chcą dokopać zawodnikom
Pedersen już wie, kiedy powie pas