Wszyscy powtarzali w Poznaniu jeszcze przed rozpoczęciem sezonu, że kluczowe będą zwycięstwa u siebie. Nawet z tymi najlepszymi drużynami, które będą biły się o awans do PGE Ekstraligi. Wszystko do tej pory wskazywało na to, że "Golaj" może być ogromnym atutem PSŻ. Udane zawody MPPK, dobry sparing z Wilkami, coraz lepsza postawa nawet Mateusza Dula, o którego było pełno obaw. Rzeczywistość okazała się jednak nie taka łatwa.
Przyjechał Innpro ROW Rybnik i mocno zweryfikował "Skorpiony" już w pierwszej serii startów. Jeśli po czterech biegach przegrywasz ośmioma punktami, to odrobienie tych strat jest piekielnie ciężkie. Można się zasłaniać w tym przypadku defektem Kacpra Grzelaka, który trochę podreperowałby ten wynik, ale to zazwyczaj gospodarze dzielą i rządzą na początku spotkania, a w sobotnie popołudnie kibice z Poznania mieli niezbyt miły wstęp do zawodów.
Kangur pokazał klasę
Jedynym, który nie zawiódł z pierwszej serii startów, był Ryan Douglas wygrywając swój bieg. Australijczyk to jedyny zawodnik, do którego nie można mieć pretensji o ten mecz. Mimo to też nie do końca wiedział, gdzie ma jechać na "Golaju".
ZOBACZ WIDEO: Wzmocnili drużynę, ale ich budżet się nie zmienił. Taką mieli na to metodę
- Zaczęliśmy od trudnego spotkania, to trzeba przyznać. Rybnik to silna drużyna. Dla mnie to ważna lekcja na przyszłość. My wszyscy nie do końca wiedzieliśmy jakie ścieżki obierać na torze. Ale cóż, trzeba szukać pozytywów i być gotowy na następny mecz. - komentował mecz na łamach klubowych mediów.
Lider PSŻ nie mógł się odnaleźć na torze
Przecierać oczy ze zdumienia można było również widząc tak wolnego Aleksandra Łoktajewa, który miał być największą poznańską petardą i walczyć o komplet, a skończył nawet bez "dwucyfrówki". Bardzo dawno nie widzieliśmy Ukraińca tak bardzo pogubione na "Golaju". Widać było u niego tę złość nawet po wygranych biegach. Brady Kurtz i Rohan Tungate objeżdżali go z niespotykaną do tej pory łatwością.
Łoktajew był wściekły, bo przecież jeszcze tydzień temu woził za swoimi plecami zawodników z PGE Ekstraligi, a w sobotę męczył na torze, na którym zazwyczaj lata. Nie omieszkał się również powiedzieć kilku słów od siebie na temat toru, ale nie był on z pewnością, taki jakiego oczekiwał.
- Nie chciałbym zagłębiać się w temat odnośnie przygotowania toru i tego wszystkiego. Mamy to, co mamy i starać się maksymalnie żeby to już więcej się nie powtórzyło. (…) Dzisiaj ten tor wyglądał w ten sposób pierwszy raz w tym sezonie. Ja nie jestem toromistrzem, więc w żaden sposób nie narzekam na tor. Był dobry, potrzebuje więcej pracy i więcej szczegółów, które będziemy mogli dostrzec oglądając zawody na powtórce - powiedział dla psżpoznan.pl.
W sobotnim meczu z ROW-em królował krawężnik. Zwłaszcza na początku spotkania nic innego nie chodziło, a wielkim atutem były pola startowe najbliżej kredy. Z pola numer 1 zostało wygranych aż dziesięć biegów. Żeby coś wyczarować startując z innych pól było trzeba być naprawdę czarodziejem.
- Wiadomo, że każde pole startowe jest inne. Po pierwszym i drugim nie jeżdżą zawodnicy, więc na pewno jest bardziej przyczepne przez jakiś okres czasu, dlatego też często jest łatwiej z nich startować. Miałem okazję jechać z czwartego pola i tak lekko mnie podniosło. Popełniłem mały błąd i z tego to się wzięło, ale to pole nie było najlepsze - skomentował w rozmowie z WP SportoweFakty.pl Kacper Grzelak.
Czasu na poprawki trochę jest. Następny mecz "Skorpionów" w Metalkas 2. Ekstralidze dopiero 27 kwietnia z Wybrzeżem Gdańsk. Tam już nie będzie miejsca na pomyłki. #OrzechowaOsada PSŻ Poznań będzie musiała walczyć w tym spotkaniu nie tylko o zwycięstwo, ale też o jak największą zaliczkę przed rewanżem, żeby zdobyć bonus. To jednak jak wyglądał tor podczas spotkania z ROW-em, jest lekko zastanawiające i chyba nie tego większość się spodziewała. Zaskoczył on chyba nawet samych zawodników.
Czytaj także:
Zawalił mecz z Motorem Lublin. Wcześniej stracił dwa silniki
Kasprzak był w gazie, ale nie pojechał. Menedżer odpowiada króciutko