Zdobył piąty tytuł mistrza świata, ale nie udało mu się świętować z rodziną

WP SportoweFakty / Michał Szmyd /  Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik
WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik

Bartosz Zmarzlik już w kolejnym sezonie będzie mógł dołączyć do największych legend swojej dyscypliny. W sobotę w Toruniu zawodnik wygrał swój 26. turniej w karierze i przypieczętował piąty tytuł. Nie udało się jednak świętować z rodziną.

W tym artykule dowiesz się o:

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Co oznacza dla ciebie piąty tytuł mistrza świata?

Bartosz Zmarzlik, pięciokrotny mistrz świata na żużlu: Na głębsze podsumowania przyjdzie pewnie jeszcze czas, ale cieszę się z tego wszystkiego niesamowicie. Mam dopiero 29 lat, a udało mi się zdobyć pięć tytułów mistrza świata, wygrać aż 26 turniejów Grand Prix. To wszystko wydaje się nierealne. Przede mną jeszcze wiele lat życia. Doceniam to, co mam, ale żużel wciąż sprawia mi wielką przyjemność i nie zamierzam się zatrzymywać. Na pewno nie odpuszczę. Gdy jednak zobaczę, że nie chce mi się już tak mocno, to pewnie wtedy zajmę się czymś innym. Obecnie każda minuta na torze sprawia mi gigantyczną radość.

Charakterystyczne dla ciebie jest to, że potrafisz odnosić zwycięstwa nawet, gdy nie idzie. Tak było choćby w sobotę w Toruniu, gdzie długo wydawało się, że nie zdołasz awansować do półfinału.

To był świetny turniej. Po pierwszych trzech biegach nie czułem w ogóle szybkości. Nie traciłem jednak wiary. Postanowiliśmy dokonać dużych zmian i one przyniosły efekt. Najbardziej ucieszyłem się z ostatniego wyścigu i chciałbym go obejrzeć w powtórce.

Jaki jest twój przepis na sukces?

Ja po prostu żyję żużlem w każdej minucie swojego życia. Sukcesy nie sprawiły, że miłość do tego sportu mi przeszła. Nie stałem się syty. Jest wręcz odwrotnie. Wciąż uwielbiam siedzieć godzinami w warsztacie, a jeszcze bardziej kocham się ścigać. W sobotę zostałem mistrzem świata, a już w niedzielę czeka mnie finał PGE Ekstraligi. W poniedziałek będzie można coś przemyśleć, ale już we wtorek jadę w lidze szwedzkiej. W środę mam za to kolejny trening. Tak wygląda moje życie, a w sumie cenię sobie, że nie mam zbyt wiele czasu na rozmyślania i w sezonie dzieje się u mnie tak dużo.

ZOBACZ WIDEO: Tajemnicze kulisy odejścia Jabłońskiego z telewizji

Twój starszy syn Antoni ma już swój własny motorek, a młodszy syn Franciszek debiutował właśnie na zawodach żużlowych w roli kibica. Jak mu się podobało?

Młodszy syn ma dopiero nieco ponad pół roku, więc na razie średnio go to zainteresowało. Dostałem informację, że w trakcie zawodów usnął na trybunach. Zaczęło się robić coraz zimniej, więc trzeba było zweryfikować plany i żona musiała uciekać ze stadionu razem z synem. Mam nadzieję, że jeszcze będzie okazja, by wspólnie świętować sukcesy.

Mało brakowało, a turniej w Toruniu okazałby się bolesną wpadką. Po trzech wyścigach byłeś blisko odpadnięcia z rywalizacji.

Takie zawody dają dużo frajdy. Tor nadawał się do ofensywnej jazdy, a jedyne zastrzeżenie jest takie, że do takiej jazdy trzeba mieć naprawdę dobrze doregulowany motocykl. Złe ustawienia sprzętu mogą sprawić, że zostanie się w tej nasypanej części toru albo po wjechaniu tam po prostu wyrwie ci motocykl. Inna sprawa, że trzeba to sobie też dobrze obliczyć, bo dość łatwo pomylić się o kilka centymetrów, a konsekwencje mogą być bardzo przykre. Ja na początku miałem problemy, ale potem zmieniliśmy taktykę i to poskutkowało. Bawiłem się doskonale, a wcześniejsze lata sprawiły, że nie denerwuje się już tak mocno przejściowymi problemami.

Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że ten sezon był dla ciebie bardziej nerwowy niż poprzednie. Trudno było to zaakceptować?

To był piękny rok. Nie będę się użalał, choć faktycznie momentami był bardzo trudno. Wiem jednak, że jeśli chcę być najlepszy, to muszę sobie radzić z przeciwnościami. Oswoiłem się z tym i nauczyłem się z tym funkcjonować. Nie zawsze było tak, jak sam bym chciał. W takich momentach starałem się pracować mocniej i robić wszystko, by dzień po dniu było choć nieco lepiej. Przez te wszystkie lata nauczyłem się myśleć tylko o kolejnych zawodach. Wyciągamy wnioski z jednego meczu, a potem skupiamy się już na kolejnych. Ten sposób się sprawdza.

Jak udało się przezwyciężyć drobne kłopoty?

Było faktycznie kilka bardzo stresujących momentów, ale na szczęście po nich nastąpił duży spokój. Te gorsze chwile nie trwały zbyt długo. Co pomogło? Chyba to, że uświadomiłem sobie, że będzie, co ma być. Zdjąłem z siebie presję, a to okazało się dobrym pomysłem.

Masz pięć tytułów mistrza świata, a przed tobą są już tylko największe legendy żużla, czyli Tony Rickardsson i Ivan Mauger, którzy byli mistrzami po sześć razy. Trudno chyba o lepszą motywację niż wizja zostania najlepszym żużlowcem w historii?

Kompletnie staram się nie wybiegać w przyszłość. Na razie cieszę się z piątego tytułu mistrza świata. Chcę zakończyć sezon i spędzić w końcu trochę czasu z rodziną. Potem przyjdzie czas na przygotowania do kolejnych rozgrywek. To jest jednak niesamowite, bo już minutę po zdobyciu piątego tytułu mistrza świata dostałem pytanie właśnie o rekord Rickardssona i Maugera. Ja naprawdę nie wiem, czy uda mi się ich przeskoczyć. Zrobię wszystko, by tak było.

Co robić lepiej?

Z tygodnia na tydzień wyciągam wnioski. Chciałbym popełniać mniej błędów, bo one wciąż mi się zdarzają. Ciągle mam sporo do poprawy. Ja widzę u siebie jeszcze wiele niedoskonałości i staram się nad nimi pracować. Zdaję sobie sprawę, że ideału raczej nigdy nie osiągnę, ale wiem, nad czym muszę pracować. Aby zdobyć kolejny tytuł mistrza świata, będę musiał pracować jeszcze mocniej.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty