Znał go każdy Polak, ale mało kto wie o wypadku, który zmienił jego zawodową przyszłość

PAP / Afa Pixx/Irena Komar / Na zdjęciu: Jan Ciszewski
PAP / Afa Pixx/Irena Komar / Na zdjęciu: Jan Ciszewski

Jan Ciszewski zmarł 12 listopada 1982 roku. Dla wielu kibiców - zwłaszcza starszego pokolenia - jest komentatorską legendą. Jego przygoda ze sportem zaczęła się od żużla. A jeden upadek na torze w Czeladzi zmienił jego zawodową przyszłość.

W tym artykule dowiesz się o:

Pokolenie, które emocjonowało się meczami piłkarskiej reprezentacji Polski w latach siedemdziesiątych ma swoją komentatorską legendę. Jest nią Jan Ciszewski, który relacjonował widzom poczynania piłkarzy, którzy wówczas byli jedną z najlepszych drużyn świata. Ciszewski był barwną postacią, którą fani futbolu pamiętają do dziś. Ale niewielu z nich zdaje sobie sprawę z tego, że komentator mógł zostać żużlowcem.

Krótki żużlowy epizod

To był jednak krótki epizod. Podczas jednego z treningów na torze w Czeladzi zaliczył upadek, po którym zdecydował, że nie będzie więcej kusił losu i zrezygnował z jazdy na czarnym torze. A dodać trzeba, że Ciszewski od dzieciństwa był niepełnosprawny. Jako 9-latek na wakacjach zerwał ścięgno w prawej nodze. Później miał jeszcze wypadek na motocyklu, po którym doznał urazu biodra i skomplikowanego złamania prawej nogi.

To nie koniec, bo Ciszewski zmagał się też z zakażeniem krwi i gruźlicą stawu biodrowego. Były to czasy wojny i możliwości leczenia były ograniczone. Groziła mu amputacja, ale lekarze ostatecznie uratowali nogę. Była co prawda krótsza o kilkanaście centymetrów, lecz dzięki specjalnej protezie Ciszewski nie odczuwał problemów.

ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Gośćmi: Wróbel, Kołodziej i Cegielski

Żużel był ważną częścią jego młodzieńczego życia. To właśnie od tej dyscypliny sportu zaczęła się jego kariera za mikrofonem. Był wręcz rozchwytywanym spikerem zawodów żużlowych. Pracował także w Radiu Katowice jako komentator. Jak nikt inny potrafił zbudować narrację meczu i zafascynować kibiców.

Zmarł krótko po mundialu

Komentował nie tylko mecze piłkarskiej kadry, która wtedy święciła jedne z największych sukcesów w historii. To on relacjonował złoty medal IMŚ Jerzego Szczakiela. Do tego dochodzą wyczyny Polaków na igrzyskach olimpijskich. Z tego jest zapamiętany do dzisiaj. Jego śmierć, do której doszło 12 listopada 1982 roku była szokiem dla kibiców.

Ostatnią wielką komentowaną przez niego imprezą były piłkarskie mistrzostwa świata w 1982 roku, w którym Polska zajęła trzecie miejsce.

"Samolot, którym kadra wracała na Okęcie, miał awarię, musiał wracać do Madrytu i Polacy przylecieli do Warszawy z ośmiogodzinnym opóźnieniem. Mimo to czekały na nich tysiące kibiców. Prosto z lotniska karetka zabrała do szpitala chorego Jana Ciszewskiego, najsłynniejszego telewizyjnego komentatora piłkarskiego. To był jego ostatni mundial. Zmarł pięć miesięcy później" - pisał w drugim tomie "Mojej historii futbolu" Stefan Szczepłek.

Legenda za życia

Już podczas wyjazdu do Hiszpanii Ciszewski był chory. Nie chciał jednak rezygnować z pracy na tak ważnej imprezie. Wiele osób znających komentatora uważa, że to właśnie podczas mistrzostw tak mocno ucierpiało jego zdrowie.

- Jadąc na mistrzostwa świata w Hiszpanii był już chory, ale nie mógł z tego zrezygnować - tak żył piłką nożną. Proszę pamiętać, że tak jak piłkarze, tak też dziennikarze mieszkali w hotelach bez klimatyzacji. Dla zdrowego człowieka były to ciężkie warunki, a co dopiero dla chorego. Wydaje mi się, że jeszcze bardziej nadwyrężył tam sobie zdrowie i dlatego tak szybko od nas odszedł - opowiadał Janusz Zaorski w artykule "Człowiek, który stał się legendą za życia" autorstwa Dariusza Dobka, który opublikowany został w Onecie.

I choć po latach pojawia się wiele zarzutów dotyczących błędów językowych czy merytorycznych w wykonaniu Ciszewskiego, to nadal jest on legendą. Był nią już za życia. Wykorzystał swoją szansę, by zapisać się w pamięci kibiców.

A trzeba dodać, że była to barwna postać. W swoim domu gościł najwybitniejszych przedstawicieli sportowego świata, ale i dobrze dogadywał się z ówczesnymi komunistycznymi politykami. Miał też problemy z nałogami, jak hazard czy alkoholizm, ale nigdy nie zawalał pracy. Był także współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa, ale z czasem zrezygnowała ona ze współpracy, uznając, że komentator nie jest szczery.

Zabiła go marskość wątroby

Dla kibiców Ciszewski zrobił wszystko. Żył pracą i by przetrwać mundial w Hiszpanii, faszerował się morfiną. To miało wpływ na jakość jego komentarza. Po powrocie do kraju walczył o zdrowie, choć nie dał po sobie poznać, że coś jest nie tak.

W listopadzie dostał bólu brzucha i trafił do szpitala. Okazało się, że ma marskość wątroby, a lekarze nie owijali w bawełnę. Nie dawali legendzie szans na przeżycie. Mogła mu pomóc jedynie transplantacja wątroby, lecz nie było na nią szans. Ciszewski zmarł w wieku 52 lat.

- Kiedy dowiedziałam się o jego problemach zdrowotnych? Na samym początku, gdy leżał w klinice, wydawało się, że nieźle to wygląda. Pewnego razu powiedział: "Słuchaj, niech szefowa kuchni zrobi mi ryż na mleku". I go dostał. Niestety dwa dni później zapadł w śpiączkę i już z niej nie wyszedł. Ktoś mi kiedyś powiedział, że gdy Janek był w Ameryce, to dał się zbadać i dowiedział się, że miał marskość wątroby. Nawet jeśli tak było, nie dał po sobie tego poznać ani się nie skarżył. Taki już był. Szkoda, że umarł tak prędko... - powiedziała w rozmowie z "Onetem" jego żona, Krystyna Ciszewska.

Żużel o nim pamiętał

Nie zapomnieli o nim żużlowcy. Z wieloma z nich się przyjaźnił. Przez długie lata na Śląsku rozgrywany był turniej memoriałowy poświęcony jego pamięci. Pierwszą edycję rozegrano już w 1983 roku w Rybniku, a wygrał ją holenderski żużlowiec Henny Kroeze.

Na liście triumfatorów są również m.in. Piotr Pyszny, Roman Jankowski, Antonin Kasper, Tomasz Gollob, Tony Rickardsson czy Andrzej Huszcza. Turnieje rozgrywano również w Świętochłowicach i Chorzowie. Zawsze starano się, by turniej memoriałowy miał godną obsadę.

Po raz ostatni Memoriał Jana Ciszewskiego rozegrano w 2012 roku w Rybniku. Wygrał wtedy Nicki Pedersen przed Januszem Kołodziejem i Fredrikiem Lindgrenem.

Łukasz Witczyk, dziennikarz WP SportoweFakty