Damian Gapiński: Ksiądz pana wini, pan księdza...

W polskim żużlu nie dzieje się najlepiej. Co najgorsze nie ma winnych tego stanu rzeczy. Władze kryją się w zaciszu prezesowskich gabinetów z nadzieją, że "jakoś to będzie".

W tym artykule dowiesz się o:

Po ostatnim moim felietonie pod tytułem "Nieudany zamach", skontaktował się ze mną jeden z byłych prezesów z pytaniem: "Dlaczego tak bardzo nie lubi pan prezesów klubów i chce ich jeszcze bardziej pogrążyć". Przyznam szczerze, że w pierwszym momencie nieco oniemiałem. Po chwili rozmowy zrozumiałem jednak, że autor pytania potraktował mój tekst jako bezpośredni atak na prezesów, co gorsza inspirowany przez konkretne osoby. Nic bardziej mylnego. Gdybym miał określić mój stosunek do prezesów, to wszystkich ich darzę ogromnym szacunkiem za to, że w ciężkich czasach, w jakich przyszło nam żyć, bardzo często w pojedynkę (zwłaszcza w mniejszych ośrodkach) ciągną wózek pod nazwą "żużel". W ostatnich latach coraz bardziej jednak ich nie rozumiem. Nie rozumiem dlatego, że wiele z kluczowych decyzji dla polskiego żużla zapadało z myślą o poprawie sytuacji ich klubów. Tak przynajmniej myśleli prezesi, którzy w większości przypadków swoje propozycje zmian regulaminowych składali w odniesieniu do problemów, które dotyczyły konkretnie ich klubu, a nie żużla rozumianego globalnie w skali rozgrywek. Najgorsza w tym wszystkim była jednak analityczna bierność osób, które odpowiadały za właściwe opiniowanie zmian. Były prezes Speedway Ekstraligi Ryszard Kowalski po prostu był. To najkrótsze z możliwych, ale moim zdaniem najbardziej trafne podsumowanie jego kadencji. Wielokrotnie tłumaczył to tym, że zakres jego kompetencji nie pozwala na podejmowanie samodzielnych decyzji. Tak samo jest z przewodniczącym GKSŻ Piotrem Szymańskim, który od kilku już kadencji po prostu jest. Wiele obiecywałem sobie po składzie nowej GKSŻ. Po ponad roku jej funkcjonowania wiem, że ta formuła (podobnie jak działalność spółki Speedway Ekstraliga) się wyczerpała. Prezes SE, jak i przewodniczący GKSŻ postrzegani są przez środowisko żużlowe jako marionetki PZM. To zapewne bardzo ostre sformułowanie, ale ludzie na tych stanowiskach nie zrobili nic, aby tę opinię zmienić. Żadnym wyjaśnieniem nie jest to, że GKSŻ jest jedynie organem opiniotwórczym. Bo żeby opinię wydawać, trzeba ją po prostu mieć lub stworzyć. Ostatnie narady środowiska żużlowego kończyły się tym, że propozycje zmian składane do zatwierdzenia były bardziej regulaminowym kompromisem dla kłócących się w zakresie zmian ośrodków, niż efektem analizy obecnej sytuacji.

Od trzech sezonów, każdego roku jesteśmy świadkami sytuacji, w które wizerunkowo źle wpływają na polski żużel. Prezes Wojciech Stępniewski wydaje się powoli dojrzewać do wniosku, że drogą ewolucji w polskim żużlu nie da się już wiele zrobić. Dekada poklepywania się po plecach, kolesiostwa i decyzji wbrew zdrowemu rozsądkowi doprowadziły do sytuacji, w której potrzebne jest gruntowne sprzątanie w środowisku żużlowym i układanie pewnych klocków od początku. Prezesi klubów Ekstraligi doszli do wniosku, że PZM, któremu dwa lata temu oddali władzę jest zły. Ale przecież wiedzieli, w czyje ręce oddają władzę. Teraz chcieli ponownie sami przejąć władzę z nadzieją, że wszystko wróci do normy. Nie wróci. Rozpoczną się kolejne kłótnie, których efektem będzie ponowne grzebanie w przepisach. Brak decyzyjności prezesa SE i przewodniczącego GKSŻ spowoduje również, że nadal  będą oni winieni za obecny stan rzeczy, ale nikt z tym nic nie zrobi, bo będzie miał związane ręce. Jesteśmy w sytuacji, w której "ksiądz pana wini, pan księdza, a nam wszystkim zewsząd nędza".

Nie ma winnych, bo PZM w rękach którego skupia się władza, zawsze priorytetowo traktował rajdy samochodowe. Trudno się dziwić. To Automobilkluby decydują o tym, kto zostaje wybrany prezesem PZM. I choć żużel odnosi największe sukcesy spośród sportów motorowych objętych "patronatem" PZM, to działacze z tego środowiska mają niewiele do powiedzenia. Z politycznego punktu widzenia taka taktyka PZM jest jak najbardziej opłacalna i zrozumiała. Od lat również wiadomo, że jedynym ruchem właściwym dla rozwoju żużla było i jest wyodrębnienie go ze struktur PZM. Na przykład przez powołanie Polskiego Związku Żużlowego (ciekawostką jest fakt, że bardzo blisko powstania takiego podmiotu było w roku 2004). Jest tylko jeden problem. Członkiem FIM może być tylko jeden związek narodowy. W tym przypadku PZM. Gdyby żużlowcy zdecydowali się na starty w rozgrywkach organizowanych przez PZŻ, to musieliby liczyć się z dyskwalifikacjami. Powstaje po raz kolejny pytanie. Czy władze FIM byłyby na tyle odważne, że zdecydowałyby się na wykluczenie federacji zrzeszającej zawodników najlepszej ligi i reprezentacji na świecie w ostatnich latach. Ba! Co na to BSI, które właśnie na polskich organizatorach Grand Prix bije prawdziwe kokosy?!

Byłem swego czasu uczestnikiem konferencji, na której obecni byli przedstawiciele najsilniejszej i najlepszej ligi na świecie - koszykarskiej NBA. Nie potrafili oni zrozumieć, jak to możliwe, że w Polsce w wielu dyscyplinach Polskie Związki mają monopol na organizację rozgrywek. U nich takich podmiotów mogą być dziesiątki. Organizatorem rozgrywek ligowych jest ten podmiot, który zaoferuje najlepsze warunki klubom i zawodnikom. Podobnie może być w żużlu. Potrzeba tylko odważnych, a nie potulnych jak baranki działaczy. Czy znajdzie się taki odważny, który powoła do życia PZŻ i uzdrowi ten sport? Zapraszam do dyskusji!

Źródło artykułu: