Pościgi to moja specjalność - ekskluzywna rozmowa ze Sławomirem Drabikiem, cz. 2

Mateusz Makuch
Mateusz Makuch
Mówiliśmy o wypadkach w Opolu i Slanach. Była jeszcze kraksa w Częstochowie w 2007 roku z Borysem Miturskim. Który z tych dzwonów miał największy wpływ na ciebie, był najpoważniejszy? A może jakiś inny?

- Każdy wypadek, jaki by nie był, cię eliminuje. Najpoważniejszy to na pewno ten w Slanach. Dosyć szybko wsiadłem jednak po nim na motocykl. Wszyscy byli pod wrażeniem, że podczas ostatniej imprezy we Wrocławiu Drabik wsiada na maszynę, gdy jeszcze niedawno śmigał w gorsecie. Lekarz we Wrocławiu po obejrzeniu badań nie chciał mnie do kriokomory wpuścić. Mówił, że to niemożliwe. Spytał: "jak ty w ogóle żyjesz?" Byłem też u takiego specjalisty, który różnych gości miał np. z Formuły 1, czy ścigaczy, ale twierdził, że czegoś takiego jeszcze nie widział. Dosyć długo u niego posiedziałem. On mnie poskładał, pospawał i na koniec tego feralnego sezonu udało mi się wystartować. Najciekawsze jest to, że ja tę imprezę wygrałem. Chłopaki nie dowierzali, że byłem po takim poważnym dzwonie.
Sławomir Drabik był niegdyś posiadaczem bujnej czupryny. Zdjęcie ze Stadionu Olimpijskiego we Wrocławiu. (fot. Karol Zagził) Sławomir Drabik był niegdyś posiadaczem bujnej czupryny. Zdjęcie ze Stadionu Olimpijskiego we Wrocławiu. (fot. Karol Zagził)
Kiedyś jakiś dziennikarz zapytał cię, jakie tory sprawiają ci największą trudność. Pamiętasz co mu odpowiedziałeś?

- Zaminowane?

Kwadratowe. A tak na poważnie, jakie tory Drabikowi sprawiały najwięcej kłopotów?

- Mnie kręcą krótkie tory, na których jedzie się blisko i jest kontakt. Na dużych jednak nie było większych problemów. Startowałem w Murecku, Częstochowie przed przebudową, Rzeszowie. Jak wszystko ci pasuje, to nie ma znaczenia, czy tor ma 400 metrów, czy 500. Tak poza tym miałem kiedyś okazję poszusować na długim torze w Nowej Zelandii.

W którym roku?

- Kiedy to było… Dawno. Nie pamiętam. To było na zaproszenie Ivana Maugera. Były najpierw jakieś zawody na normalnym torze, a potem namówił mnie na długi tor. On zapewniał cały sprzęt. Mówię, spróbuję. To było na torze bodajże 1200 metrowym. To robi wrażenie. Jak staniesz na treningu przy płocie i jak ktoś przelatuje to myślisz sobie, że ty na taką bestię nie wsiądziesz…

A pewnie jak się przejedziesz to nie chcesz zejść z motocykla.

- Może inaczej. Długi tor mnie nie kręcił i nie kręci, ale jak miałem możliwość to z ciekawości spróbowałem. Wystartowałem nawet w zawodach i było blisko żebym doszedł do finału. Miałem jednak defekt. Jechałem na punktowanej pozycji, ale coś z prądem się działo. Wiadomo, nie było tam nie wiadomo jakiej ekipy, ale jechał np. Simon Wigg, który był specjalistą w tej dziedzinie. On biegi wygrywał jedną ręką.

Przed sezonem w roku 2000 po awansie Włókniarza do Ekstraligi przebudowano i skrócono tor. Uczestniczyłeś w tym przedsięwzięciu?

- Jak nie, jak tak (śmiech). Była taka akcja. Rozrysowałem geometrię. Przyjechał jakiś pan z Torunia i jak to zobaczył to spytał, kto to projektował. Drabik, padła odpowiedź. Stwierdził, że coś takiego mogę sobie zrobić u siebie na podwórku. Musieli nieco skorygować mój projekt, ale niewiele.

I do tej pory geometrii nie zmieniano.

- Tak, to jest to. Tylko mówię, tor miał być mniejszy. Rozciągnięto go jednak nieznacznie, bo chyba po metrze, czy dwa.

Kto w latach twojej największej świetności zajmował się twoim sprzętem poza babką z POM-u?

- (śmiech). Niech to już tak zostanie. Teraz nie można nowej historii tworzyć. Było dobrze, wesoło. Babka z POM-u ogarniała fury i to się kręciło.

Jesteś znany z jazdy po orbicie. Czemu akurat taki styl?

- Tor w Częstochowie, mimo, że nawierzchnia i geometria była inna niż obecnie, pozwalał, by jeździć pod bandą. Wystarczyło tam odpowiednio wjechać i można było z czwartej pozycji wyjechać na pierwszą. Takie akcje były w Częstochowie. Od początku gryzłem ten temat. Spodobało mi się to po prostu. Po przegranych startach akcje po płocie były najlepsze dla mnie.

Obserwując twojego syna wydaje się, że też będzie lubił szaleć przy bandzie. Sylwetka jest niemal skopiowana z ciebie.

- To wynika też od toru. Jak chodzi kreda to normalne, że nie możesz jeździć po orbicie, bo wtedy spadniesz z pierwszej pozycji na czwartą. Dodam jeszcze, że w latach 90. orbita w Częstochowie już po drugim, czy trzecim biegu śmigała. Z przyjezdnych mało kto mógł się połapać, bo żeby wjechać dobrze na szeroką, trzeba było się oprzeć o deskę. Wielu się obawiało, że ich zwyczajnie wciągnie i zaliczą glebę. Tymczasem gdy miałeś to opanowane, to mogłeś połknąć wszystkich w jednym łuku.
Sławomir Drabik przy swojej maszynie. (fot. Karol Zagził) Sławomir Drabik przy swojej maszynie. (fot. Karol Zagził)
Rozmawiałem kiedyś z Januszem Stachyrą…

- Typowy krawężnik.

No właśnie. Wspominał, że krawężnik był dla niego, a szeroka dla Drabika i Screena. Środek toru natomiast nie funkcjonował. Tak było?

- Ciężko było taki tor zrobić. On nie lubił jeździć po płocie. Preferował jazdę wewnętrzną. Miał dobre starty i trzymał kredę. Na tyle potrafił się skleić, że po wygranym starcie przyjezdni mogli wyczyniać za nim cuda, a i tak mieli problem go objechać. Taka jest prawda.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×