Lee Richardson - miłość do dwóch kółek - artykuł Tomasza Lorka

Tomasz Lorek
Tomasz Lorek
Jest takie urocze zdjęcie w zbiorach rodziny Richardsonów. Tata Colin, w skórze Eastbourne Eagles, śmiga na motocyklu na mini torze. Na kombinezonie odręcznie, cudownie niedbale wyszyty napis: Weslake - logo legendarnego producenta silników - Harry'ego Weslake'a. A przed tatą Colinem Richardsonem, siedzi chłopczyk o blond włosach. To mały Lee, uśmiechnięty i przerażony, jakby rozdarty pomiędzy dwoma wagonami na nieoświetlonej stacji kolejowej. Trochę przywołany duch jaki otaczał Erika Gundersena po feralnym wypadku w finale DMŚ'89 na Odsal Stadium w Bradford.

Tata Colin nie był wybitnym żużlowcem, ale znał rzemiosło. Ścigał się przez 9 pełnych sezonów, debiutował w Eastbourne Eagles jako 17 latek. Colin odjechał blisko 500 zawodów żużlowych, a bywały rajskie dni kiedy otrzymał powołanie do wyspiarskiej kadry na test mecz z Danią. Ścigał się ramię w ramię z Erikiem Gundersenem i Hansem Nielsenem...
Tata Colin do dziś pamięta tragiczną datę: 8 czerwca 1979 roku. Malutki Lee miał wtedy niewiele ponad miesiąc... Wujek Lee, Steve Weatherley, były wicemistrz Anglii do lat 21, ścigał się w barwach Orłów z Eastbourne. Zawody odbywały się na stadionie Hackney, przy Waterden Road. Steve brał udział w kraksie z udziałem Vica Hardinga. Harding był perełką Lena Silvera, znanego promotora z Wysp, który do dziś prowadzi klub Rye House Rockets. Stopniowo wspinał się, został prowadzącym parę, a w feralnym wyścigu zastępował Bo Petersena. Vic Harding nie przeżył, zmarł bardzo młodo, mając niespełna 27 lat...

Colin do dziś dostaje ciarek na myśl o tamtym wydarzeniu. Wózek inwalidzki, a mogło skończyć się gorzej, równie tragicznie jak w przypadku Vica Hardinga. Nie zaprzestał jednak rozkochiwać syna w speedwayu. Kiedy Colin sadzał małego, 4-letniego Lee na maszynę PH50, wypowiedział znamienne słowa: - wiedz, synku, że sława i pech to nieodłączne towarzyszki życia żużlowca. Brzdąc nie musiał rozumieć tych słów, był mimowolnym słuchaczem, ale to zdanie wędrowało wraz z Lee przez lata tułaczki po żużlowych arenach.

To brat Lee, Craig Richardson, brylował na mini torze w Eastbourne. Lee był kulturalny, nie wsadzał nikogo w płot. Chodził do szkoły podstawowej, nie chciał psocić, traktował speedway jak hobby, miłą rozrywkę, która zabija monotonię życia ucznia i sprawia, że weekendy są bardziej kolorowe. Dziadek Lee Richardsona - Eric był wielkim miłośnikiem futbolu. Prawuj Lee - Bill grywał w lokalnych drużynach piłkarskich w hrabstwie Sussex, więc najmłodszy z rodu Richardsonów, przesiąknął miłością do futbolu. W dzieciństwie piłka bardziej fascynowała Lee aniżeli speedway. Być może wybór dokonany za młodu nie był do końca szczery, może nie zdawał sobie sprawy z tego, że życie żużlowca to nieustanna wspinaczka we mgle i śniegu, często daniem głównym jest zupa z papieru, a nie kawior czy dobry stek...

Familia mieszkała w Bracknell, więc naturalnym następstwem był ruch w stronę Reading Racers. 8 dni po swoich 16 urodzinach Lee zaliczył debiut w lidze. Zdobył 2 oczka plus bonus w trzech startach w meczu przeciwko Bradford Dukes.
- Nie zapomnę moich pierwszych wyścigów. Wiem, że zachęcano mnie, abym rozpoczął od najniższej ligi, ale ja nigdy nie byłem minimalistą. Jestem chłopakiem, który twardo stąpa po ziemi. Pamiętam, że w swoim pierwszym sezonie zaliczyłem 29 spotkań, a odniosłem tylko jedno indywidualne zwycięstwo... Co więcej, miałem wrażenie jakby koledzy specjalnie podarowali mi tę "dziewiczą" trójkę, bo jeden jedyny bieg wygrałem w ostatnim meczu sezonu ze Swindon Robins. Pamiętam, bo lubię zaglądać do statystyk: na 102 wyścigi, punktowałem w 21, a w 81 wyścigach nie przywiozłem choćby oczka. Miałem 16 lat, w tym wieku nawet Rickardsson czy Crump nie wozili kompletów - żartował sobie przed laty Lee. Herbata w przydrożnym barze stygła, a Lee powracał wspomnieniami do pionierskich czasów...

Richardson zżymał się czasami na żużlową młodzież. Powiedzmy, że to naturalne. Nasi pradziadkowie maczali pióro w inkauście, pamięta się jeszcze teksty pisane na maszynie, a dziś młodzież rzadko potrafi funkcjonować bez facebooka, twittera. Zamiast książki pojawia się tablet. Smutne, ale tak pędzi cywilizacja. Nie zawsze zmiany wychodzą ludziom na dobre, ale nikt nie potrafi zatrzymać tego pociągu. - Patrzę na młodych żużlowców. Nie chcą się przemęczać, nie lubią się ubrudzić w smarze, nie uśmiecha się im się klęknąć przy motocyklu. Speedway to trudny sport, który wymaga bezwzględnego poświęcenia. Trzeba się oddać spalinom, innej drogi nie ma. Nawet wtedy kiedy stawiałem pierwsze kroki i notorycznie woziłem zera, dojrzewała we mnie wola zwycięstwa. Wiedziałem, że kiedyś nadejdą chwile pełne radości - wspominał Lee…

Pamiętacie 8 sierpnia 1999 roku? Vojens, kolebka duńskiej szlaki. Lee wygrywa dwa pierwsze wyścigi, a w trzeciej serii przywozi jedno oczko. Przegrywa z Tomaszem Chrzanowskim i Alesem Drymlem. W czwartej i piątej serii Richardson znów jest bezbłędny. Z trzynastoma punktami zostaje mistrzem świata juniorów. Szampan, szaleństwo, radość, bo sen się spełnił...

Lee mógł się zrelaksować. Z parku maszyn przyglądał się katorżniczej bitwie o brązowy medal. Nigel Sadler, zdolny kangur, "Brzydkie Kaczątko" Hans Andersen, wojownik co się zowie Scott Nicholls, szalony Charlie Gjedde, mistrz startów Bjarne Pedersen i polski król refleksu, Rafał Okoniewski walczyli o trzecie miejsce. Sadler wyszedł zwycięsko z tej batalii, a Lee właśnie marzył o wyprawie do ojczyzny Sadlera, Younga, Wiltshire’a, Crumpa, Adamsa, Parkera i Lyonsa... To marzenie też się spełniło. Widział na własne oczy cuda australijskiej przyrody...

John Davis, pierwszy brytyjski żużlowiec, który wygrał Zlatą Prilbę miasta Pardubice, były złoty medalista DMŚ, wspierał Lee w Vojens. Ich znajomość przerodziła się w przyjaźń, choć bywały dni, że lud kpił z tego mariażu. - Ludzie wyśmiewali mnie, że John jest moją niańką. Naigrywali się, że jestem mięczakiem, że nie mogę załatwić sobie godziwych sponsorów ani sowicie opłacanych startów w lidze rosyjskiej. A ja czułem się komfortowo w towarzystwie Johna, bo wiedziałem, że dba o moje interesy najlepiej jak umie, a poza tym, łączy nas prawdziwa przyjaźń. Nigdy nie miałem daru, aby przekonywać sponsorów do siebie. Nie umiałem pójść do firmy i zachwalać swoich umiejętności. Dla Johna to bułka z masłem. Wiem ile mi pomógł. Refleks na starcie to jego dzieło. Płaciłem za jego przeloty do Polski, kiedy negocjował mój kontrakt czy szukał sponsorów, ale John nie pobierał prowizji i nie żerował na mnie. Doskonale zdaję sobie sprawę, że nigdy nie zawędrowałbym tak wysoko w speedwayu bez wstawiennictwa Johna - mówił przed kilkoma laty Lee Richardson... Czuję się jakbym zwiedzał jaskinię Marakoopa na Tasmanii i podziwiał malowidła Aborygenów, a przecież jeszcze 2 lata temu Lee ścigał się na żużlu... Ślina z trudem przechodzi przez gardło...
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×