Kto w Grand Prix 2017? Rosjanie pełni nadziei, ale chętnych będzie więcej
Choć do końca cyklu Grand Prix pozostały trzy turnieje, nie brakuje dyskusji na temat przyszłorocznej obsady światowej elity. Jak co roku organy zarządzające cyklem będą brały pod uwagę kilka czynników.
W minioną sobotę w niemieckim Teterow odbyła się ósma eliminacja Grand Prix, będąca jednocześnie dwusetną w historii cyklu. W ciągu najbliższych tygodni najlepsi żużlowcy globu zawitają jeszcze do Sztokholmu, Torunia i Melbourne. Obecna sytuacja w klasyfikacji generalnej pozwala na wstępną ocenę kształtu przyszłorocznej listy startowej i szans poszczególnych zawodników na otrzymanie od organizatorów stałych dzikich kart na sezon 2017.
Przypomnijmy, że pewni startu w przyszłym roku są już najlepsi jeźdźcy z Grand Prix Challenge, który 3 września odbył się w szwedzkiej Vetlandzie. Promocję wywalczyli Patryk Dudek, Martin Vaculik i Fredrik Lindgren. Dla Polaka będzie to debiut, jako pełnoprawnego uczestnika, natomiast dla Słowaka powrót do elity po czterech latach nieobecności. Najbardziej doświadczony z tego grona jest "Fredka", który był etatowym zawodnikiem GP w latach 2008-2014, a w obecnym sezonie zastępuje Jarosława Hampela. Po dotychczasowych rundach zajmuje dziesiątą pozycję w klasyfikacji przejściowej.
Niemal pewni zapewnienia sobie jazdy w przyszłym roku są ci, którzy toczą między sobą walkę o medale. Na czołowych lokatach plasują się: Greg Hancock, Jason Doyle, Tai Woffinden, Bartosz Zmarzlik i Chris Holder. Piątka tych zawodników uciekła pozostałym i najpewniej między sobą rozdzieli medale. W grupie pościgowej - choć już z o wiele mniejszymi szansami na walkę o podium - znajdują się Maciej Janowski, Piotr Pawlicki i Antonio Lindbaeck. Na ten moment zachowują oni także miejsce w elicie na kolejny rok.
ZOBACZ WIDEO: Wybrzeże - Lokomotiv: upadek Zetterstroema (źródło TVP)Z drugiej strony "Mały" nie wystąpi już w żadnej z tegorocznych eliminacji i dzięki temu miejsce zyskali Szwedzi, których podobnie jak Biało-Czerwonych jest obecnie na pokładzie światowej elity trzech. Uczciwie należy przyznać, że w sytuacji, gdyby Janowski lub Pawlicki zająłby dziewiąte miejsce (lub nawet dziesiąte) na koniec mistrzostw, to nieprzyznanie dzikiej karty byłoby swego rodzaju ewenementem. Na szczęście obaj Polacy dysponują szeroką paletą argumentów, które za nimi przemawiają.
Janowski przed rokiem przy odrobinie szczęścia mógł walczyć o medal, a w tym wygrał zawody w Horsens i choć nie notuje udanego sezonu na innych frontach, posiada duże predyspozycje do rywalizacji o czołowe miejsca. Mimo młodego wieku "Magic" ma ugruntowaną pozycję w cyklu. Pawlicki z kolei podczas ostatniego finału Drużynowego Pucharu Świata był kapitanem zespołu, który wywalczył złote medale, a z każdym turniejem spisuje się coraz lepiej. Jazda Polaka należy też do widowiskowych.
(ciąg dalszy na dalszej stronie)