Był 2009 rok. Falubaz jechał finał z Unibaksem Toruń. Zawody w Zielonej Górze były wielokrotnie przekładane. W pewnym momencie zielonogórzanie znaleźli się w podbramkowej sytuacji.
Nie mogli ubić swojego toru. Był późny październik, sporo intensywnych opadów deszczu i duża wilgotność powietrza. Klub potrzebował dwóch, trzech dni ze słońcem i lekkim wiatrem. Tylko w takich warunkach była szansa na doprowadzenie wysłużonej już wtedy i mocno plastycznej nawierzchni do stanu używalności. - Materiał był już wtedy naprawdę mocno wyeksploatowany. Musieliśmy podjąć radykalne kroki - wspomina tamte wydarzenia Jacek Frątczak.
Falubaz zdecydował się na zabieg bez precedensu. W akcie desperacji wymienił w 24 godziny 60 proc. wierzchniej warstwy nawierzchni. Do pracy wzięli się wtedy wszyscy pracownicy klubu, sztab szkoleniowy na czele z Piotrem Żyto i Jackiem Frątczakiem, a także Robert Dowhan. Wszystko działo się z piątku na sobotę. Kilkanaście godzin później rozpoczął się mecz. I udało się go odjechać. - Pamiętam, że musieliśmy naprawdę mocno ubić ten tor. Do równania używaliśmy wtedy dodatkowo walca drogowego. To był bardzo charakterystyczny widok, którego chyba nigdy nie zapomnę - wspomina były menedżer Falubazu.
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Falubaz pokonał torunian i zdobył tytuł mistrzowski. Zielonogórzanie pokazali również, że gigantyczne przedsięwzięcie można wykonać w stosunkowo krótkim czasie. Frątczak jest przekonany, że zarówno Stanisław Chomski jak i Rafał Dobrucki poradzą sobie z tematem w Gorzowie i we Wrocławiu. Oni też będą się denerwować, ale nie tak jak ludzie z Falubazu osiem lat temu.
ZOBACZ WIDEO Pierwsze treningi i sparingi pokażą czy tor będzie ich atutem