W trwającym cały czas okresie przygotowawczym kontrowersje wzbudziły zwłaszcza dwie sytuacje. Kiedy beniaminek z Częstochowy nie pojechał na sparing do Gorzowa i pierwszoligowiec z Tarnowa wybrał się do Zielonej Góry w okrojonym składzie.
Dla wielu kibiców zachowanie obu klubów było mało poważne, bo plan meczów sparingowych został ustalony już dawno. Negatywnie na ten temat wypowiadali się również gorzowianie i zielonogórzanie. Żużlowy menedżer Jacek Frątczak takimi sytuacjami jest nieco zdziwiony.
- Znam temat z własnego doświadczenia, bo często współorganizowałem sparingi. Po kilku incydentach staraliśmy się zawierać porozumienia na tzw. kwitach po to, by spać spokojniej - mówi w rozmowie z naszym portalem.
Frątczak uważa, że szczególnie po tym sezonie, kluby muszą staranniej dobierać sobie partnerów. I nie chodzi mu wcale o kwestie sportowe, bo tu każdy trener ma prawo do własnej strategii , ale przede wszystkim o te organizacyjne. - Z potencjalnymi przeciwnikami staraliśmy sie spisywać porozumienia, choćby w postaci maili, które w dużym stopniu były wiążące. Dogrywaliśmy w ten sposób wiele szczegółów. Modelowo wyglądała współpraca z Gorzowem. Wspólnie ustalaliśmy nawet ceny biletów na oba mecze kontrolne. Określaliśmy również składy, w których pojadą obie ekipy. Przyjęliśmy wtedy zasadę, że w każdej drużynie może zabraknąć maksymalnie jednego, góra dwóch zawodników z najlepszej piątki pod względem średniej biegopunktowej. Dzięki temu udawało się osiągać sukces nie tylko sportowy, ale także organizacyjny - wspomina Frątczak.
ZOBACZ WIDEO Dał popis ze Spartą. To będzie jego sezon?
Żużlowy menedżer zauważa, że właściwe zaplanowanie sparingów jest szalenie istotne ze szkoleniowego punktu widzenia. Jeśli drużyna dowiaduje się o tym, że rywal do niej nie przyjedzie w ostatniej chwili, to czasami trudno jest wymyślić coś innego na poczekaniu. Poza tym, chodzi o uczciwość wobec kibiców. Jak w lidze, mamy mecz i rewanż i nie ma co się dziwić, że drużyny z górnej półki rezygnują z wyjazdów, czując się wystawione do wiatru przez partnera.
Trzeba również pamiętać o kibicach. Kluby za mecze sparingowe od swoich fanów czasami pobierają pieniądze. - Jeśli sparing jest darmowy, to raczej nie ma dyskusji. Kibic nie może za wiele wymagać. Kiedy w grę wchodzą jednak pieniądze, to mamy do czynienia z umową handlową, więc kluby powinny się zabezpieczać - tłumaczy. - Zwłaszcza prezesi z niższych lig mogą zaplanować akcję promocyjną i informować, że na przykład przyjeżdża do nich mistrz świata, a bilet kosztuje 10 zł lub więcej. Ludzie przychodzą na stadion, a tego zawodnika nie ma. Kto wie, czy sprawny prawnik nie byłby w stanie wykazać, że organizator naciągnął kibica na produkt klasy premium, który nie miał takiej wartości - zauważa Frątczak.
Nasz ekspert twierdzi zatem, że kluby powinny spisywać między sobą porozumienia. Z dugiej strony można jednak zadać pytanie, czy ktoś będzie chciał współpracować w okresie przygotowawczym z działaczami, którzy bawią się w takie formalności. - Nie mam o to obaw. Jeśli ktoś jest profesjonalistą, to zdecyduje się na takie porozumienie bez mrugnięcia okiem. Poza tym, to zabezpiecznie, które działa w dwie strony. Jeśli partner się nie wywiąże, to po ustaleniach pozostaje ślad. Można później łatwo pokazać całemu środowisku, kto był niepoważny - podsumowuje.