Poszukiwania w Lublinie rozpoczęły się przed rewanżowym spotkaniem finału 2. Ligi Żużlowej. Do zawodników Speed Car Motoru trafiły wtedy silniki Grega Hancocka i Artioma Łaguty. Zorganizowali je dyrektor sportowy Jakub Kępa i trener Dariusz Śledź. Wybór obu żużlowców, do których zwrócił się klub z Lublina, nie był przypadkowy.
- Greg już wcześniej zakończył sezon, więc było duże prawdopodobieństwo, że uda nam się z nim porozumieć. A co do Artioma, to wychodziliśmy z założenia, że jego silniki będą dobrze pasować na tor w Gnieźnie. Ten grudziądzki, na którym najczęściej startuje, ma w końcu podobną specyfikę - mówi nam Jakub Kępa.
Sprzęt gwiazd trafił do Pawła Miesiąca i Roberta Lamberta. Ten pierwszy otrzymał silnik od Rosjanina, a Brytyjczyk od żużlowca Get Well Toruń. Miesiąc odjechał naprawdę dobre zawody. Zdobył dziewięć punktów i bonus, ale na silniku Łaguty nie pojechał w żadnym wyścigu. Zawodnik Motoru skorzystał z niego tylko na próbie toru i rzucił w kąt, bo doszedł do wniosku, że jego jednostki pasują mu zdecydowanie bardziej. Lambert jechał na silniku Hancocka, ale w całych zawodach nie wygrał żadnego wyścigu. Sprzęt Amerykanina zły nie był, ale różnicy też nie zrobił.
Przed spotkaniami barażowymi zapadła zatem decyzja, że silniki zawodników Motoru pójdą do serwisu. Poszukiwań u żużlowców ze światowego topu już nie było. To rozwiązanie sprawdziło się w stu procentach, bo lublinianie odnieśli w Rzeszowie pewne zwycięstwo i są blisko awansu do Nice 1. LŻ. Cała sytuacja doskonale pokazuje, że pożyczenie silników od gwiazd nie jest gwarantem sukcesu, bo każdy ma swoje preferencje. Widać również, że pomiędzy ligami różnice sprzętowe nie są duże, a już na pewno nie ma mowy o żadnej przepaści.
ZOBACZ WIDEO Budowa motocykla żużlowego