Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Co? Gdzie? Drzwi pod prądem! Co? Podkop? Lampa w podłodze! (felieton)

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Jest tylko jedna droga, aby to uzdrowić - ustalony kontrakt z góry na cały sezon, który zostaje podany do publicznej wiadomości. Każdy podatnik, w każdym polskim żużlowym mieście ma prawo wiedzieć ile zarabia żużlowy zawodowiec na jego miejskim stadionie, za jego miejskie pieniądze. Krytycy ripostują, że żużlowcy w tych warunkach będą się obijać i nas wszystkich oszukiwać. W takim razie jesteśmy dorośli i rozmawiamy o profesjonalnym sporcie, czy jesteśmy w przedszkolu i traktujemy się jak dzieci? W normalnej, zwykłej, przeciętnej robocie za najniższą krajową, pracownik wedle stałej umowy o pracę otrzymuje wypłatę bez względu na wyniki finansowe firmy. Motywacją w obu przypadkach są premie, a karą zerwanie współpracy. Na tę chwilę żużlowcy na wzór przedstawicieli handlowych są kimś w rodzaju przedstawicieli handlowo-sportowych, zbierających punkty jak kierowcy na stacjach benzynowych. Za osiągnięty pułap punktów - ładny pluszowy misio w prezencie. Z duchem sportu drużynowego, to nie ma wiele wspólnego. Siedmiu przedstawicieli handlowych, co niedziela ma za zadanie zrealizować biznes plan pseudokomercyjnej placówki pod szyldem Unia Leszno, czy Sparta Wrocław. Każdy w parkingu myśli tylko o czubku własnego nosa i do ostatniej kropli krwi oraz metanolu w baku walczy o 5 biegów w meczu, lepsze pola i numer startowy. Wreszcie wre kłótnia o powierzchnię reklamową na kevlarach i obiciach motocykli.

Żużlowcy lubią porównania z piłkarzami. Na ich tle obrazują jak są poszkodowani ekonomicznie. Tymczasem Lewandowski ani żaden inny piłkarz nie ma szans, aby grać w klubowej koszulce z logiem własnego sponsora. To sprawa bezdyskusyjna. Dlatego Ekstraliga ma pełne prawo zająć całą powierzchnię reklamową na kombinezonie i motocyklu żużlowca. Skoro zawodnicy dostają tyle kasy, to skądś tę kasę trzeba dla nich wytrzasnąć. Na lukratywne kontrakty - jak na żużel - składają się kibice, sponsorzy, telewizja i włodarze miast, a nawet województw. Żużlowcy w Ekstralidze dostają niezłe pieniądze, jeżdżą przed kamerami telewizji, a do tej pory mogli eksponować przed milionami widzów loga swoich własnych dodatkowych sponsorów i łapali dwie sroki za ogon.

Ekstraliga może wprowadzić w życie paragrafy rozmaitej treści. Może wymagać od zawodników dyspozycyjności w akcjach marketingowych i gotowości dla telewizji. Ma prawo zrzucać na barki żużlowców niektóre z finansowych obowiązków, takich jak np. testy antydopingowe. Może wprowadzić zapis, że żużlowiec nie będzie mógł sprzedawać własnych gadżetów, kubków, kalendarzy, a także będzie miał zakaz wystąpień publicznych itd. Piszę o tym, żeby ani żużlowcy, ani kibice nie otwierali szeroko zdziwionych oczu i drapali się po głowie zadając sobie pytanie: jakim prawem i co tu u licha się dzieje? Normalne praktyki w show-biznesie. Wszystko jest kwestią ceny. Byłoby fair, gdyby żużlowcy dostali pieniądze za utratę praw do własnego wizerunku. Być może Ekstraliga uważa, że zapłatą są wysokie kontrakty - skonstruowane na zasadzie prowizji. Tymczasem zawodnik doznaje kontuzji na sparingu w marcu, nie jedzie i prowizja przepada. Mógłby występować w reklamach, sprzedawać długopisy ze swoim logo, ale tutaj też będzie miał związane ręce. Dlatego ryczałt jest lepszy. Żużlowiec podobnie jak kluby może w spokojny sposób zaplanować sobie biznes plan na nadchodzący sezon. Może po prostu normalnie żyć. On, jego rodzina, osoby z jego teamu i ich rodziny.

Największy niesmak i oburzenie budzi we mnie fakt, w jakim momencie dowiedzieliśmy się o regułach gry. Etyka nakazywałby zapowiedzieć wejście nowych przepisów kilka miesięcy wcześniej, aby żużlowcy mieli czas ustosunkować się do wymogów i przemyśleć sprawę. Wszystko natomiast dzieje się po staremu, czyli załatwić przeciwnika z zaskoczenia i postawić go pod murem, pod pręgierzem upływającego czasu, a jest go niewiele. Ba! Nie ma go wcale. W każdym razie w żużlu idzie nowe. W sportowych koncernach, takich jak NBA, te procesy miały miejsce, co najmniej 30 lat temu. Kierunek jest nieodwracalny. Przed żużlowcami i działaczami długie godziny negocjacji, kłótni i porozumień. Prawnicy, menedżerowie, agenci. Czy to jeszcze sport? Ktoś spyta. Gdzie romantyczne czasy? Padnie hasło z drugiego kąta. Ten namiętny romantyzm w sporcie głównie żyje w naszych wyimaginowanych wspomnieniach.

Kilka dni temu nasz mistrz świata, Jerzy Szczakiel, karmił nas opowieściami jak to kiedyś zawodnicy nie myśleli o pieniądzach. Akurat. Może nie o pieniądzach sensu stricto, bo wartość nabywcza pieniądza w Polsce była inna niż dziś, ale za to ówcześni gladiatorzy za swoje punkty od politycznych i klubowych dygnitarzy nieśmiało z żarem nadziei w sercu i z pokorą wyrysowaną na twarzy, wyciągali ręce po przydział na mieszkanie, talon na małego fiata, stempel w paszporcie na wycieczkę zagraniczną i dodatkowy przydział kartek na cukier. Dziś zaś żużlowi decydenci walczą o smycz Zmarzlika i kubek Dudka. Znak czasu. Ciągle chodzi o deal. W żużlu pojawiają się coraz większe pieniądze i rozkręca się walka przy stole o podział zysków. Tylko narzędzia i okoliczności inne. Żużlowcy, kłóćcie się i pertraktujcie. To wasze życie, kariera i pieniądze. Być może te nowe wyzwania w sportowym biznesie, to nie tylko chomąto na waszej szyi, ale i szansa na lepsze, dostanie życie.

Wszystko to jest bardzo skomplikowane. Im dłużej o tym myślę, rodzą mi się pytania i wątpliwości. Muzyk zawiera umowę z jedną wytwórnią, koszykarz, czy piłkarz gra w jednym zespole. A żużlowiec? Codziennie inna liga, inny pracodawca, inne umowy, inni sponsorzy, inni partnerzy itd. W Grand Prix jest jednoosobowym produktem marketingowym, a w lidze tylko częścią całego mechanizmu... Co? Gdzie? Drzwi pod prądem! Co? Podkop? Lampa w podłodze! Wszystko to popieprzone!

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy zgadzasz się z Grzegorzem Drozdem?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×