Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Najlepszy żużlowiec w historii Polski (felieton)

Był ostatnim żyjącym bohaterem pierwszego złotego medalu w drużynowych mistrzostwach świata dla naszego kraju. Henryk Żyto - wielki żużlowiec, a przede wszystkim człowiek. Wiecznie uśmiechnięty pan Henryk odszedł od nas kilka dni temu.

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Henryk Żyto (drugi z prawej) z rodziną WP SportoweFakty / Tomasz Oktaba / Na zdjęciu: Henryk Żyto (drugi z prawej) z rodziną

Lotem Drozda, to cykl felietonów Grzegorza Drozda, dziennikarza WP SportoweFakty.

***

Zmiana pokoleń

Henryk Żyto do Unii Leszno trafił w 1954 roku. Leszczyński dream team pierwszej połowy lat pięćdziesiątych zdobył swój ostatni tytuł i przedłużył serie do sześciu wygranych. W zespole następował przełom i zmiana warty. Na zasłużoną emeryturę szykował się powoli as nad asy pionierskich lat rodzimej ligi - Józef Olejniczak. Zastąpić go mieli młodzi: Andrzej Krzesiński, Stanisław Kowalski i... Henryk Żyto.

Obciążenie dla młodej fali okazało się jeszcze większe, ponieważ kariery zakończyli Henryk Woźniak, Stanisław Glapiak, i Marian Kuśnierek. W tej sytuacji uniści zajęli piąte - przedostanie - miejsce w tabeli. W następnym sezonie Unia doznała kolejnych osłabień. Krzesiński przeszedł do CWKS-u. Szeregi Byków opuścili Bentke i Mirowski. Odeszli praktyczne wszyscy starsi i bardziej doświadczeni zawodnicy. Młodziutki Henryk Żyto niemal z marszu stał się liderem zespołu. Miało to swoje zalety. Nie musiał walczyć o miejsce w składzie i grzać ławki rezerwowych. Młodziak uśmiechowi losu odwdzięczał się pracą i zaangażowaniem. W szybkim tempie nabywał umiejętności i rozwijał swój nieprzeciętny talent. Po czterech latach uprawiania żużla należał już do czołowych zawodników naszej ekstraklasy. Po spadku Unii do drugiej ligi w 1957 roku poprowadził drużynę do awansu, by w następnym sezonie niespodziewanie wjechać na podium. Rok później był już trzecim zawodnikiem ekstraklasy pod względem średniobiegopuntowej!

Smoczyk razy sześć!

"Nie lada sensację przeżyła 30-tysięczna widownia w Lesznie podczas zawodów o memoriał Alfreda Smoczyka. W dwunastym wyścigu zawodnik tamtejszej Unii Żyto, jeszcze raz potwierdził swą klasę zajmując pierwsze miejsce" - donosił tygodnik "Motor" w relacji memoriału Alfreda Smoczyka w 1957 roku. Oto bowiem młodziutki reprezentant gospodarzy rozprawił się z faworyzowanymi rybniczanami, Joachimem Majem i Stanisławem Tkoczem. Był to bezsprzecznie największy sukces w dotychczasowej krótkiej karierze Żyty. Na najwyższym stopniu podium stawał również w dwóch następnych sezonach i piękny kryształowy puchar ufundowany przez redakcje "Expressu Poznańskiego" na stałe trafił w jego ręce.

Wyczynu trzech zwycięstw pod rząd dokonał ponownie w latach 62-64; i znów główna nagroda powędrowała na domową półkę. Wygrywając sześciokrotnie stał się absolutnym rekordzistą, jeśli chodzi o memoriałowe zwycięstwa i ciągle pozostaje na czele klasyfikacji medalowej tego prestiżowego turnieju, który liczy sobie już 57 lat. - Memoriały Smoczyka miały ogromne znacznie, na których zbierała się cała krajowa śmietanka. Jeździłem na własnym torze, ale domowa publiczność wywoływała dodatkowy stres - mówił Żyto.

Z białym orłem w tle

Dobre wyniki w lidze oraz w turniejach indywidualnych zaowocowały powołaniem do kadry na eliminacje indywidualnych mistrzostw świata w 1958 roku. Biało-czerwoni dopiero trzeci raz przystępowali do walki o indywidualnego mistrza świata (jedynej wtedy konkurencji na żużlu). Żyto w debiucie spisał się bardzo dobrze awansując aż do Finału Kontynentalnego, gdzie z sześcioma punktami zajął 11. pozycję. Zabrakło wytrzymałych nerwów i doświadczenia. W jednym z biegów upadł na trudnym i wymagającym niemieckim torze.

ZOBACZ WIDEO Kim Jason Doyle będzie za 20 lat? Prawdopodobnie najgrubszym facetem jakiego widzieliście

"Tor w Oberhasuen był fatalny, bo sypki i dziurawy. Organizatorzy imprez żużlowych zagranicą, nie przykładają takiej wielkiej wagi jak my do przygotowania toru dla obcych zawodników. Uważają, że to jest walka, w której wszystko trzeba zrobić, aby swoi dobrze wypadli" - pisał "Motor". Zanim Żyto wystąpił w Niemczech, wygrał eliminacje w Slanym. Wspólnie z Marianem Kaiserem zebrali najwięcej, po 12 punktów. Następnie we Wiedniu powtórzył wynik, co starczyło do trzeciego miejsca, które dzielił ponownie z Kaiserem i Sucheckim. W eliminacjach w 1959 roku jeździł bez powodzenia. W Slanym, gdzie już wygrywał, tym razem musiał przełknąć gorycz porażki i odpadł już w półfinale kontynentalnym.

Angielska mgła

W 1960 roku trafił do legendarnego angielskiego klubu Coventry Bees. W ramach współpracy polsko-angielskiej rodzima federacja zgodziła się na eksport dwóch czołowych jeźdźców. Obok Żyto na Wsypy udał się także aktualny mistrz Polski - Stefan Kwoczała. Obydwaj chcieli kontynuować przygodę z Anglią i rozwijać umiejętności, ale na przeszkodzie stanęły pozasportowe aspekty. Polscy zawodnicy, którzy startowali na Wyspach spisywali się dobrze, a co za tym idzie nieźle zarabiali. W drodze powrotnej do kraju mieli przybyć... własnymi samochodami, co nie spodobało się "górze".

- Po samochody posyłać ich nie będziemy - zadecydowali prominenci związku i zerwali kontakty z Brytyjczykami. - W tamtych czasach można było mieć własny motocykl. Nie jest prawdą, że ojciec przyjechał zachodnim samochodem. Zarobione pieniądze inwestował w sprzęt, a dokładnie w drugą żużlówkę. Nabyte tam umiejętności, a także posiadany sprzęt pozwolił mu na wygrywanie w kolejnych latach. Angole bardzo chcieli zatrzymać tatę u siebie. Był popularny. Sympatyczne usposobienie, zaciętość i skuteczność na torze zrzeszała mu wielu fanów - mówi syn Piotr Żyto.

Sen żużlowca - Wembley

Przed Finałem Europejskim w 1960 roku Henryk Żyto znajdował się w dobrej formie. Polska publiczność spodziewała się kolejnych awansów po zeszłorocznym wyczynie Mietka Poułkarda, tymczasem w polskim obozie piętrzyły się kłopoty techniczne. Zaczynało brakować FIS-ów, federacja nie miała dewiz, aby sprowadzać JAP-y, a nie wiadomo czy Czesi zgodzą się odsprzedać nowe silniki ESO, bo wcześniej odmówili dostawy opon Barum. Mimo tych niewesołych informacji tygodnik "Motor" w swojej przedturniejowej symulacji założył, że najlepszymi zawodnikami turnieju będą Ove Fundin i... Henryk Żyto. Nie zawiódł. Z 10 punktami zajął 5. miejsce, które jako ostatnie premiowało do występu na słynnym Wembley w finale światowym. To był wielki dzień dla polskiego żużla. Wygrał Marian Kaiser, a na najniższym stopniu podium stanął Stefan Kwoczała.

W debiucie polskiego zawodnika na słynnym Empire Stadium rok wcześniej Mieczysław Poułkard wywalczył 12. miejsce. Jeszcze nie mówiło się wtedy o polskim kompleksie Wembley. Toteż zawodnicy pojechali z bojowym nastawieniem. Żyto na otwarcie stoczył pasjonującą walkę przez cztery okrążenia toru z Australijczykiem Peterem Moorem. Niestety górą okazał się Moore, a Polak przywiózł jeden punkt. W 6. biegu wspólne z Kwoczałą zaspali na starcie, ale na dystansie udaje się pokonać Niemca Hofmaistera i ponownie dowozi jedno "oczko". W biegu kończącym trzecią serię Żyto mimo mozolnych wysiłków nie daje rady trójce rywali. Z trybun dostaje brawa za brawurową jazdę. W czwartej kolejce toczy bój o drugą lokatę. Ku uciesze licznej grupy z Coventry, Polak wychodzi zwycięsko. Kończy bez punktu. W sumie zdobył 4 "oczka" i został sklasyfikowany na 13. miejscu.

Pod koniec sezonu niejako zrewanżował się Anglikom i wspólnie z kolegami po raz pierwszy pokonali Wyspiarzy w oficjalnym test-meczu na wrocławskim torze.

Dalsza część artykułu na drugiej stronie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×