Mateusz Domański, WP SportoweFakty: Wygraliście z Wybrzeżem Gdańsk 46:44 i podtrzymaliście gnieźnieńską twierdzę, ale w końcówce roztrwoniliście dużą przewagę.
Rafael Wojciechowski, menadżer Car Gwarant Startu Gniezno:
Jestem zły, bardzo zły. Nie może być tak, że na własnym torze, kiedy wydaje nam się, że mecz jest pod kontrolą, nagle dzieją się dziwne cyrki z kosmetyką toru. Były nieporozumienia. Raz wody było za dużo, a później zdecydowanie za mało. Zawodnicy się denerwowali. Na pewno jest to do naprawy. Trzeba uczulić na to osobę, która jest odpowiedzialna za polewanie toru. Może będzie trzeba ją zmienić i zastąpić kimś innym. To jest jednak szczegół.
Wracając do meczu - to była dla was trudna przeprawa.
Działo się dużo rzeczy. Zdawałem sobie sprawę z tego, że czeka nas chyba najtrudniejszy pojedynek, odkąd prowadzę tę drużynę. Tak faktycznie było. Nie spodziewałem się tak nerwowej końcówki. Cieszę się, że Adrian Gała wytrzymał ciśnienie, bo przecież po tym upadku mógł się zagotować. W czternastym wyścigu stanął jednak na wysokości zadania. Wygrał bieg i przypieczętował nasze zwycięstwo. Tak jak się spodziewałem, bardzo szybka była para Mikkel Michelsen i Anders Thomsen. W przypadku tego drugiego widziałem to już na próbie toru, kiedy mierzyłem czasy. Oskar Fajfer też nie był wówczas wolny. Tak naprawdę, to zdawałem sobie sprawę z tego, że drużyna z Gdańska jeździ na podobnym torze i zawsze w Gnieźnie czuła się wyśmienicie. Zresztą, tak, jak my w większości spotkań dobrze czuliśmy się w Gdańsku. Do samego końca spodziewałem się, że mecz będzie zacięty, ale nie aż tak.
ZOBACZ WIDEO Speedway of Nations gwarantuje emocje do ostatniego wyścigu
Nawiążę jeszcze do polewaczkowego. To ta sama osoba, która wcześniej z wami współpracowała?
Tak, tak. Tym razem wyszło jakieś nieporozumienie. Gdzieś były głosy, żeby mocniej zrosić krawężnik. Zrobione to zostało za mocno. Tak się nie robi, bo później jest tam ślisko i działy się nieprzyjemne sytuacje. Później, osoba odpowiedzialna za polewanie, wystraszona tym, że za mocno zrosiła, nie dolewała odpowiedniej ilości wody. Trzeba to sprostować. Takie zamieszanie nie może się powtórzyć.
Widziałem, że w sobotę bardzo długo pracowaliście na stadionie, bo wieczorem przeszły obfite opady deszczu...
Tor został wcześniej przygotowany, a później nastąpiła gwałtowna ulewa i burza. Przeszła ona głównie nad Wrzesińską, w drugiej części miasta spadło trochę mniej deszczu. Postanowiliśmy pojawić się na stadionie w miarę szybko i odpompować wodę z toru, by na nim nie stała. Chcieliśmy, by był taki, jak zawsze i tak było. Do jedenastego wyścigu był praktycznie niezmieniony. Później kosmetyka toru sprawiła, że był dziwny. Może nie taki, by zawodnicy nie mogli go odczytać, ale wdarła się nerwowa atmosfera. Cieszę się jednak, że wytrzymaliśmy to do końca i dowieźliśmy chociaż to dwupunktowe zwycięstwo.
Do której walczyliście z tym torem?
Praktycznie do północy. Około północy prace się skończyły. Po tej nawałnicy przez około dwie godziny odpompowywaliśmy wodę z toru. Usuwaliśmy ją m.in. za pomocą mioteł. Dobrze, że został on przygotowany perfekcyjnie. Szkoda, że do końca zabrakło właściwej kosmetyki, raz jeszcze to powtórzę. Myślę, że na tym wszyscy by skorzystali. Przede wszystkim u nas nie byłoby nerwów.
Cala wasza drużyna pojechała na mniej więcej równym poziomie. Zabrakło wyraźnego lidera, co podczas wcześniejszych meczów w Gnieźnie się nie zdarzało.
Trzeba jednak zwrócić uwagę, że w ogóle ta drużyna jest równa. Można też teraz powiedzieć, że równo pojechaliśmy w Rybniku. Cały czas ta porażka tkwiła nam w głowach. Gdzieś to jednak było. Dobrze, że wygraliśmy z Wybrzeżem. Zrealizowaliśmy cel i wiemy, że możemy się podnosić. Jedziemy na kolejny wyjazd i będziemy chcieli się zrehabilitować za poprzednie wyjazdy, zwłaszcza te telewizyjne, które były nieudane. Jedziemy na tor, który powinien nam pasować. Mimo wszystko będziemy trenować na przyczepnej nawierzchni. Przed spotkaniem w Gdańsku będziemy przygotowani na każdy scenariusz. Spodziewamy się wszystkiego.
W jednym z wyścigów na ostatnim łuku Mikkel Bech odważnie zaatakował Adriana Gałę, po czym ten upadł. Sędzia wykluczył waszego zawodnika. Jak pan to widział?
Nie podważam decyzji sędziego. Widział lepiej, a na dodatek oglądał powtórki. Było dosyć daleko. Arbiter podjął taką, a nie inną decyzję. Ja z tym nie dyskutuję.
To była podobna akcja do tej, którą podczas pamiętnego finału 2. Ligi Żużlowej przeprowadził Oliver Berntzon, choć Bech zaatakował nieco dalej. Po akcji waszego zawodnika upadł Paweł Miesiąc i też sędzia go wykluczył.
Troszeczkę dalej. Być może był tam jakiś kontakt, ale wydaje mi się, że Adrian mógł się utrzymać na motocyklu. Skoro sędzia podjął taką decyzję, to muszę ją przyjąć i taka jest prawda.
Adrian przewrócił się trochę po fakcie.
Czasami tak to bywa, że zawodnik jest wytrącony z równowagi i przewraca się po chwili. Traci pozycję i równowagę na motocyklu i ratuje się przed jakąś groźniejszą sytuację uślizgiem. Tak to właśnie wyglądało.
Najważniejsze jest jednak to, że zarówno Norbert Krakowiak, jak i Adrian Gała, którzy się przewracali, kończą zawody cało i zdrowo.
Tak, jest z nimi wszystko w porządku. Z tego powodu bardzo się cieszę. Korzystając z okazji, chciałbym podziękować kibicom za doping. Był on naszej drużynie bardzo potrzebny. Teraz będziemy chcieli poukładać sobie wszystko tak, aby w kolejnych meczach przywozić następne zwycięstwa i nie stwarzać takich horrorów do samego końca. Było bardzo trudno, trzeba oddać szacunek rywalom. Zawiesili poprzeczkę bardzo wysoko, czego się spodziewałem.
Rozumiem, że podobnie będziecie chcieli zachować się w Gdańsku i poszukacie szansy na niespodziankę.
Na pewno będziemy bardzo mocno walczyć. Wierzę, że gdański tor nam przypasuje. Do ostatniego wyścigu będziemy walczyć o jak najlepszy rezultat.