Maciej Kmiecik: Tomku, dlaczego? Wspomnienie Tomasza Jędrzejaka

- Usiądziemy i napiszemy tę książkę, ale po zakończeniu mojej kariery sportowej - powiedział mi kilka lat temu Tomasz Jędrzejak, gdy zaproponowałem mu spisanie na kartach książki jego biografii. Życie napisało inny, tragiczny i szokujący scenariusz.

Maciej Kmiecik
Maciej Kmiecik
Tomasz Jędrzejak po zdobyciu złota IMP WP SportoweFakty / Artur Wychowałek / Na zdjęciu: Tomasz Jędrzejak po zdobyciu złota IMP

W życiu nie przypuszczałem, że będzie musiał powstać ten tekst. Że o Tomaszu Jędrzejaku będę musiał pisać w czasie przeszłym i w takich okolicznościach. Wszystkiego mogłem się spodziewać, ale nie tak tragicznego końca najwybitniejszego żużlowca rodem z Ostrowa.

Tomasz Jędrzejak nie żyje. Piszę te słowa i wciąż nie mogę w nie uwierzyć. Szok to mało powiedziane. To się po prostu nie dzieje... Co chwilę otwieram kolejne strony portali sportowych, by zobaczyć inną czołówkę. A jednak nie. Wszędzie widnieje czarno-białe zdjęcie Tomasza Jędrzejaka.

Zaczynaliśmy prawie w tym samym czasie. On jazdę na żużlu, ja przygodę z dziennikarstwem. Jego pierwsze żużlowe ślizgi pamiętam doskonale. Ledwie widać było go zza kierownicy motocykla żużlowego. Filigranowy, z długimi włosami i zawadiackim uśmiechem, który towarzyszył mu przez całą karierę... Od razu widać było, że to ogromny talent z naturalną smykałką do żużla.

Furorę zrobił już w jednych z pierwszych turniejów, w których wystąpił. Na dystansie wyprzedzał dużo bardziej doświadczonych rywali, czym wprowadzał w ekstazę komplet publiczności na stadionie w Ostrowie Wielkopolskim. W 1999 roku wspólnie z Karolem Malechą i rezerwowym Michałem Szczepaniakiem sięgnął po złoty medal Młodzieżowych Mistrzostw Polski Par Klubowych. To pierwsze i jedyne złoto w historii ostrowskiego żużla.

Pamiętam, jak dziś tamten dzień i konferencję prasową po ówczesnym finale. Złoci medaliści byli w totalnym szoku. Jakby nieco przytłoczeni sukcesem, który właśnie odnieśli. Potrafili wydusić z siebie pojedyncze słowa. Kilka miesięcy temu przypomniałem Tomkowi tamtą konferencję w kontekście wywiadu, jaki przeprowadzałem z jego nastoletnią córką, Oliwią. - Masz niesamowicie wygadaną córkę - rzuciłem tylko do Tomka po zakończeniu rozmowy z elokwentną Oliwią, która wyczerpująco opowiadała o swojej pasji, którą jest tenis ziemny. - Sam w przeszłości nie byłeś taki rozmowny - wypomniałem mu w żartach początki medialnej aktywności. - Co? Było aż tak źle? - zapytał z tym swoim zawadiackim uśmiechem Jędrzejak.

Tomasz Jędrzejak nie był typem, który lubił udzielać się w mediach. Współpracowało się z nim różnie. Czasami aż prosiło się, by po jego sukcesach okrasić relację jego komentarzem. Nie zawsze był rozmowny. - Wiesz Maciej, im mniej mnie w mediach, tym czasami lepiej - rzucił mi kiedyś do słuchawki, gdy dzwoniłem w sprawie wywiadu. - Wolę swoją wartość potwierdzać na torze, niż opowiadać nie wiadomo co - dodał.

Kariera Tomasza Jędrzejak nie była zawsze usłana różami. Miewał lepsze i gorsze sezony. Najlepszy był ten 2012, kiedy to nie tylko rewelacyjnie jeździł w lidze, ale przede wszystkim sięgnął po tytuł indywidualnego mistrza Polski. Cieszył się z tego sukcesu, jak dziecko. Całował zielonogórski tor. Biegał niby w transie radości, jakby nie docierało do niego jeszcze to, co się wtedy stało. Kiedy kilka dni później odwiedziłem go w jego domu, miał już świadomość tego, czego dokonał. Pokazywał mi z dumą czapkę Kadyrowa. - Zobacz, jacy znani żużlowcy widnieją na niej. Nie mogę się doczekać, aż wyhaftuję swoje nazwisko - mówił z radością i wzruszeniem. Tytuł indywidualnego mistrza Polski sprawił, że czuł się żużlowcem spełnionym.

Później miewał też gorsze sezony. Nosił się z zamiarem zakończenia kariery. Źle się czuł z tym, że był odstawiany od składu Betard Sparty Wrocław. Nie mógł pogodzić się z tym, że nie pojechał w decydującym finale w zeszłym sezonie we Wrocławiu. Czuł, że mógł wtedy zrobić różnicę. Do tytułów mistrza kraju indywidualnego i parowego nie zdołał dorzucić złota w drużynie. Teraz to jednak nie ma żadnego znaczenia...

Oczkiem w głowie Tomasza Jędrzejaka były jego córki. Starsza Oliwia z powodzeniem gra w tenisa ziemnego. - Cieszę się, że poszła w moje ślady i zajęła się sportem. To ciężki kawałek chleba, ale czuję dumę i radość, gdy widzę, z jaką pasją Oliwka jeździ na treningi i turnieje - mówił mi kilka miesięcy temu, gdy umówiliśmy się na wywiad właśnie podczas treningu w Ostrowie jego starszej córki.

Rodzina dla niego była najważniejsza. Uwił sobie gniazdko kilkanaście kilometrów od Ostrowa. Pobudował dom. Obok warsztat, w którym można było zobaczyć wiele żużlowych pamiątek, plastronów, identyfikatorów czy czapek. Domowa gablota trofeów już w 2012 roku była pełna. Na honorowym miejscu stały puchary za tytuł IMP oraz czapka Kadyrowa.

Pisząc te słowa, nadal nie wierzę w to, że już nigdy nie porozmawiamy, że nigdy do niego nie zadzwonię, że nigdy się nie spotkamy... Praktycznie przez całą karierę mu kibicowałem. Oprócz ostrowskiej drużyny, trzymałem kciuki za zespoły, w których startował Jędrzejak. Kiedy podpisał kontrakt ze Stalą Rzeszów, długo tłumaczył mi powody takiej, a nie innej decyzji. Było mu głupio, bo przecież chwilę wcześniej był już jedną nogą w rodzinnym Ostrowie. Powiedziałem mu tylko, że pierwszy raz nie będę kibicował drużynie, w której jeździ, bo siłą rzeczy moje serce bije za Ostrovią. Uśmiechnął się tylko.

Stal Rzeszów miała być dla niego raczej jednorazową przygodą. Szedł tam z duszą na ramieniu. Nie wiedział, co go tam czeka. Jeździł skutecznie. Miał najwyższą średnią biegową w 2. Lidze Żużlowej, co szczególnie nie dziwiło, wszak Jędrzejak reprezentował wciąż poziom ekstraligowy.

W kwietniu po raz pierwszy pojechał na torze w Rzeszowie przeciwko klubowi ze swojego rodzinnego miasta. - Kiedyś powiedziałem, że nie stanę po przeciwnej stronie drużyny z Ostrowa, a taka sytuacja niestety będzie miała miejsce. Trudno, taka jest moja praca. Jestem zakontraktowany przez Stal Rzeszów i będę starał się wykonać swoją robotę jak najlepiej - mówił po eliminacji Złotego Kasku w Ostrowie Tomasz Jędrzejak. Serce jednak na pewno biło mu wtedy mocniej.

W niedzielę do Ostrowa miał przyjechać po raz pierwszy w karierze jako rywal miejscowej drużyny. Na pewno to przeżywał. Kibice wytykali mu, że odszedł do rywala MDM Komputery TŻ Ostrovia. Nie było mu z tym lekko. Mieszkał, żył i funkcjonował właśnie w tym środowisku. W Ostrowie Wielkopolskim i okolicy. Tutaj do szkoły chodziły jego córki. Tutaj woził Oliwię do tenisowej szkółki.

Od kilku godzin żużlowe środowisko jest w szoku. Jędrzejak nie był anonimową osobą. Był lubianym i szanowanym zawodnikiem. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że Tomasz Jędrzejak był najbardziej utytułowanym żużlowcem, który karierę zaczynał w Ostrowie, choć największe sukcesy zdobywał dla innych klubów.

Pamiętam, jak organizując promocję książki "Jak Syzyf, czyli 80 lat sportu żużlowego w Ostrowie", zaprosiłem na nią właśnie Tomasza Jędrzejaka. To on w efektownym ujęciu widnieje na tylnej okładce tej publikacji. To on był ikoną miejscowego środowiska, choć dłużej jeździł dla wrocławskiego klubu, dla którego zapisał się także złotymi zgłoskami. Przy okazji tamtej książkowej premiery zaczęliśmy rozmawiać o wydaniu biografii Tomasza Jędrzejaka. - Jak najbardziej, ale po zakończeniu sportowej kariery - zadeklarował wtedy Tomek.

Minęło kilka lat. Jędrzejak w tym czasie dopisał do CV kolejne laury. Temat książki w naszych rozmowach pojawił się jeszcze parę razy. Ostatnio bodajże w marcu. Ciągle jednak brakowało czasu, by usiąść i choćby zrobić jej zarys. Teraz nie będzie już z kim powspominać tych wszystkich pięknych, ale i trudnych chwil w jego sportowej karierze...

Wszyscy zadają sobie teraz pytanie, dlaczego? Dlaczego doszło do tragedii? Co sprawiło, że z pozoru spełniony sportowiec i szczęśliwy człowiek targnął się na swoje życie? Odpowiedzi pewnie nie poznamy.

Przerażające i wymowne są jednak filmiki, które jeszcze w poniedziałek Tomasz Jędrzejak wrzucał na swój Instagram. W tle muzyka Nirvany i głos Kurta Cobaina w utworze "Smell like teen spirit" oraz "Last resort" Papa Roach... I jeszcze ta twarz Jędrzejaka zamieniona w sowę... Sowa to symbol smutku, samotności i śmierci. W mitologii Majów sowa była symbolem boga śmierci i nocy.

Próbuję oswoić się z tragiczną informacją z wtorkowego poranka. Mijają kolejne minuty i godziny, a ja wciąż nie wierzę. I pewnie jeszcze długo nie dotrze do mnie to, że Tomka już nie ma wśród nas. Ciężko napisać coś mądrego w takiej sytuacji. Na usta ciśnie się tylko pytanie, dlaczego?

Spoczywaj w pokoju!


Maciej Kmiecik

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×