Od kilku sezonów obowiązują limity wynagrodzeń. Kluby płacą maksymalnie 150 tysięcy złotych za podpis i 4000 złotych za punkt. Nie jest jednak tajemnicą, że do tego dorzucane są pieniądze z tytułu umów reklamowych. - Zwykle jest to 150 tysięcy do podpisu i maksymalnie dwa tysiące do każdego punktu - mówi nam Krzysztof Cegielski, przewodniczący stowarzyszenia zawodników Metanol. - I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że niektórzy szantażują żużlowców tymi pieniędzmi. Wypłatę uzależniają od podpisania nowego kontraktu, a w razie rozstania zawodnik musi się zrzec jakiejś sumy - opowiada Cegielski.
Cegielski nie chce wskazywać na nikogo palcem. Mówi, że nie chodzi mu o to, żeby kogoś piętnować, lecz zwrócić uwagę na problem. I na pewno nie można Cegielskiemu zarzucić, że opowiada brednie i kłamstwa. Co zabawne, w niektórych klubach PGE Ekstraligi też słyszymy narzekania na dodatkowe umowy. Głównie na to, że są, ale i też na to, że skoro już są, to mogłyby być objęte procesem licencyjnym. Wtedy każdy musiałby się z nich rozliczyć, chcąc otrzymać licencję na kolejny rok. Teraz takiego obowiązku nie ma. Zawodnik w ramach procesów w związku ma gwarancję, że otrzyma kasę z oficjalnych limitów. Na brak wypłaty dodatków nawet nie może się poskarżyć.
- Pod proces licencyjny nie mogą jednak podlegać umowy, na które PZM nie ma wpływu - mówi nam Wojciech Stępniewski, prezes Ekstraligi Żużlowej. - Jeśli zawodnik A zawiera umowę sponsorską z firmą B, to związkowi nic do tego. Jeśli firma B się nie wywiązuje, to zawodnik A musi wykorzystać opcje dostępne w polskim prawie, aby te pieniądze odzyskać. PZM wymaga od klubów wywiązania się ze wszystkich zobowiązań z oficjalnego kontraktu i tego pilnujemy, bo na to mamy wpływ.
Prezes Ekstraligi odsyła zawodników do polskich sądów. To jest jakieś rozwiązanie, ale żużlowcy z niego nie korzystają. Cegielski mówi, że rok temu jedna z gwiazd odpuściła 100 tysięcy dodatku do kontraktu, zmieniając klub. Ktoś inny zrzekł się jeszcze bardziej znaczącej sumy, a jeszcze innemu płatność sponsorskich zaległości rozłożono na rok.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga: trofeum przechodnie
Poza tym prezesi klubów optujących za włączeniem kwot sponsorskich pod proces licencyjny tłumaczą, że w istocie chodzi o to, iż nierzetelni płatnicy naruszają budżety solidnych płatników. - Ktoś przebija naszą ofertę dla zawodnika, mówiąc, że dołoży mu więcej od sponsora. Wiem, że to wirtualna kasa, ale chcąc zatrzymać żużlowca, muszę mu dołożyć, bo rynek jest wąski, a ja nie mogę sobie pozwolić na jego stratę - tłumaczy nam działacz.
- Faktycznie solidni mają problem, bo muszą się licytować, a potem płacić coś, na co zostali naciągnięci przez nierzetelnych płatników - komentuje Cegielski, ale Stępniewski precyzuje: - Rok temu poszliśmy stowarzyszeniu zawodników na ustępstwa w kwestii umów reklamowych i od tamtego czasu nie mieszamy się w kwestie sponsorskie.
Moim zdaniem w ogóle nie powinno być limitów wynagrodzeń, wtedy cała kasa, jaką dostaje zawodnik od klubu, podpadałaby pod proces licencyjny. Otwieranie furtek zawsze jest polem do nadużyć. Z drugiej strony zawodnicy pewnie doskonale wiedzą, którzy pracodawcy zawodzą. Wystarczy zwyczajnie omijać ich szerokim łukiem. Wtedy problemów z płatnościami nie będzie.