Przyznam się szczerze, że jeszcze po rundzie Grand Prix w Krsko byłem przekonany, że ofensywa Bartosza Zmarzlika na lidera cyklu Taia Woffindena zakończy się powodzeniem. Może nie w Teterowie, ale w wielkim finale w Toruniu. Rację jednak mieli ci, którzy twierdzili, że Brytyjczyk w ostatnich dwóch tygodniach odbudował się. Nie tyle mentalnie, co przede wszystkim sprzętowo. Woffinden znów jest najszybszym żużlowcem świata, co potwierdził w Grand Prix Niemiec.
Ostatnio pisałem, że polscy żużlowcy są jak Adaś Miauczyński z filmów Koterskiego. Kurcze, niestety wykrakałem, choć myślałem, że Bartosz Zmarzlik odwróci przeznaczenie i nie będzie tym drugim, czyli pierwszym przegranym. Amerykanie mówią, że liczą się tylko zwycięzcy. Drugi jest zawsze tym pierwszym przegranym. Kiedy awansujesz do finału i grasz o złoto, zawsze gdy przegrasz, jest smutek i żal niewykorzystanej szansy. W sporcie żużlowym rywalizacja toczy się nieco inaczej. Czasami wicemistrz jest bardzo szczęśliwy, bo osiąga życiowy sukces. Niekiedy jednak srebrny medalista jest tym przegranym.
Jak będzie czuł się Bartosz Zmarzlik? Polak prawdopodobnie sięgnie po tytuł wicemistrzowski, co będzie i tak jego największym sukcesem w karierze. Ambicje Zmarzlika sięgają wyżej. Marzy o złocie. Chce pójść w ślady swojego mentora Tomasza Golloba. Zgadzam się z Władysławem Komarnickim, który twierdzi, że Zmarzlik nie będzie czekał tak długo na złoto jak Gollob. Szansę jednak trzeba wykorzystywać. Polak miał już ją w tym roku. Gollob nie zdobył złota w 1999 roku i czekał na nie aż do 2010, kiedy wielu już w nie w ogóle zwątpiło. Mam nadzieję, że Zmarzlik tak długo nie będzie czekał.
Zmarzlik startuje w innych okolicznościach. Polacy to światowa czołówka. Zawsze jednak któryś z rywali błyśnie formą i akurat zgarnie naszym złoto sprzed nosa. Jak nie Woffinden, to wcześniej Hancock albo Doyle. Gollob w przeszłości też miał swoje zmory. Tony Rickardsson czy Jason Doyle dominowali w światowym żużlu, kiedy Polak wdrapywał się na szczyt. Na szczęście w przeciwieństwie do mitycznego Syzyfa wspiął się na niego w wieku 39 lat.
Zmarzlik ma dopiero 23 lata. Dopiero i aż. Woffinden w jego wieku był już mistrzem świata. Za chwilę będzie pewnie miał trzeci tytuł na koncie. Polak w kolejnym sezonie zaatakuje ponownie złoto. Droga na szczyt nie jest jednak usłana różami. To czasami droga cierniowa, na której pojawiają się pot, krew i łzy. Odrobina szczęścia też się przyda. Woffinden w tym sezonie miał zarówno wielką formę, jak i łut szczęścia, gdy nieco przygasł z dyspozycją. Fortuna wtedy dopisywała Brytyjczykowi. Polakowi na koniec może śnić się nie tylko feralna runda w Pradze, ale nawet te kilka ostatnich, w których jeździł genialnie, a zawsze odnosiło się wrażenie, że i tak mógł odrobić nieco więcej straty.
Za dwa tygodnie w Toruniu rozdane zostaną medale IMŚ. Znów na polskiej ziemi poznamy mistrza świata. Ilu naszych stanie na podium? Jeden praktycznie na bank. Ale czy drugi? Maciej Janowski nie ma jeszcze medalu IMŚ. Podobnie jak Fredrik Lindgren. Oby się nie okazało, że obu pretendentów pogodzi na końcu cwany lis, Greg Hancock. Gdzie dwóch się bije, tam często trzeci korzysta...
ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po gorzowsku
Najpierw był brąz, teraz srebro..za rok może dwa będzie złoto :)