Nadzieja szwedzkiego żużla i następca Tony'ego Rickardssona. Takie określenia przypisywano Andreasowi Jonssonowi, który miał zawojować światowy żużel i nawiązać do wyników swojego wielkiego rodaka.
Jako pierwsza jego talent dostrzegła gorzowska Stal, która dawała mu sporo szans na jazdę w polskiej lidze. Efekty przyszły później, a dowodem na nieprzeciętność Jonssona był finał Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów w Gorzowie Wielkopolskim (2000). Został mistrzem wśród młodzieżowców, a to był skok ku dalszej karierze.
Zakwalifikował się do Speedway Grand Prix w 2002 roku. Początki były trudne, bo kończył rywalizacje w drugiej dziesiątce, ale w miarę upływu czasu wyciągał wnioski i piął się wyżej. Był o krok od medalu w 2006 roku (czwarte miejsce). Nadal musiał pracować nad sobą, aby spróbować, choć w części nawiązać do sześciokrotnego zwycięzcy mistrzostw świata. Wielu w jego ojczyźnie traciło już nadzieje, że żużlowiec choć raz znajdzie się na podium IMŚ.
ZOBACZ WIDEO Majewski: Tomek Gollob budzi się do życia
2009 - Wśród najlepszych. Rozpędzony w stronę medalu
Rok 2009 był dla Szweda ósmym w karierze w Speedway Grand Prix. Życiowego sukcesu nie osiągnął, albowiem na koniec cyklu zajął piąte miejsce, co i tak było jednym z najlepszych jego osobistych wyników.
Znakomicie spisał się w Vojens, gdzie wygrał czwarty turniej w karierze. Ponadto udało się zająć miejsce na podium w GP Europy w Lesznie. Piąta lokata na koniec sezonu była satysfakcjonująca, ale nie na miarę możliwości Jonssona. W mistrzostwach świata był zaangażowany na sto procent. Wydawał masę środków na sprzęt i robił wszystko, aby wielki talent był poparty szybkimi motocyklami.
Prezes Speed Car Motoru wpatrzony w Duńczyka. Czytaj więcej!
W reprezentacji jego rola była niepodważalna, w barażu i finale DPŚ w Lesznie pojechał dobrze i miał głęboki udział w zdobyciu brązowego medalu. Dwa sezony później osiągnął osobisty szczyt, jakim było wicemistrzostwo świata.
Po roku 2011 nie było już tak kolorowo. Szwedzki talent zamiast iść za ciosem wrócił do środka stawki. Miał w sobie wielkie ambicje, profesjonalne podejście, wysoką formę w polskiej lidze, zdarzały mu się miejsca w pojedynczych rundach Grand Prix, ale nie przekuł tego w większą liczbę medali.
2019 - Najlepszy na zapleczu. Powrót do elity z obawami
Andreas Jonsson w minionym roku zrobił krok tył. Zostawił za sobą PGE Ekstraligę i zdecydował się na starty w Nice 1. Lidze Żużlowej. Od kilku sezonów nie radził sobie z czołówką i jego dyspozycja pozostawiała wiele do życzenia. Miał duże problemy, aby wygrywać wyścigi, których miał jak na lekarstwo. Stąd też pomysł na odbudowanie się na zapleczu najlepszej ligi świata.
Zobacz także: Grigorij Łaguta z gwiazdorskim kontraktem? PGE Ekstraliga kusi
Ruch okazał się bardzo dobry. Jonsson, o którego wielu drżało, zadając pytania, czy z jego dyspozycją nie będzie już tylko gorzej i zmiana ligi tylko to potwierdzi. Nic z tych rzeczy. Jonsson już od pierwszego spotkania pokazywał profesorską jazdę. W kilku meczach brał na siebie ciężar walki, wytrzymywał presję, która towarzyszyła lublinianom pod koniec zawodów. Był najlepszym zawodnikiem ligi i jednym z najbardziej trafionych transferów w Lublinie w ostatnich sezonach.
Gdyby Motor Lublin w 2019 roku ścigał się w pierwszej lidze wówczas nikt nie miałby wątpliwości, że Jonsson będzie liderem lublinian. Warunki jednak się zmieniły. Szwed stoi przed trudnym zadaniem, bo w sytuacji, kiedy Motor nie zakontraktował żadnego żużlowca z Grand Prix, a Grigorij Łaguta będzie do dyspozycji dopiero od szóstej rundy, oczy kibiców znów będą zwrócone w jego stronę. Doświadczenia i umiejętności mu nigdy nie brakowało. Jest także najbardziej utytułowanym żużlowcem w kadrze beniaminka.
Łatwiej mu będzie wskoczyć na wysoki poziom po bardzo dobrym sezonie niż trwać w przeciętności niczego nie zmieniając. Bycie czołową postacią zespołu powinno być jego celem, jeśli chce jeszcze coś osiągnąć w Ekstralidze, w przeciwnym wypadku żaden klub z czołówki mu więcej nie zaufa.