Społecznicy w Polsce są niszczeni i pomawiani. W KSM-ie Krosno mieli już tego dość (wywiad)

WP SportoweFakty / Oliwer Kubus / Na zdjęciu: Wojciech Zych i zawodnicy KSM-u po wyjazdowym zwycięstwie w Opolu
WP SportoweFakty / Oliwer Kubus / Na zdjęciu: Wojciech Zych i zawodnicy KSM-u po wyjazdowym zwycięstwie w Opolu

KSM Krosno powiedziało pas i ustąpiło miejsca nowemu klubowi żużlowemu w mieście. Wiceprezes Wojciech Zych podsumował 12 lat działalności oraz poruszył tematy sprzedaży mienia klubu, toru, hejtu czy armageddonu wywołanego przez Ireneusza Nawrockiego.

Wojciech Ogonowski, WP SportoweFakty: Czy oswoił się pan już z żużlową emeryturą?

Wojciech Zych, wiceprezes KSM-u Krosno: Tak i powiem nawet, że jest mi na niej bardzo dobrze. Więcej odpoczywam, mam nowe hobby, uprawiam sport. I przede wszystkim jestem o wiele spokojniejszy, nie mam takich stresów jak wcześniej.

Łatwo było powiedzieć pas?

Początkowo nie. Było mi trochę szkoda, w końcu zajmowaliśmy się tym 12 lat. Minęło jednak trochę czasu, oswoiłem się z tym i już jest inaczej. Cieszę się, że jestem wolnym człowiekiem. Na koniec mieliśmy jeszcze problem z długami, które trochę nas przygniatały i to też męczyło psychicznie. Na szczęście to już za nami i bardzo się z tego cieszę.

Kibice pytają jak to jest, że podobno pracowaliście za darmo, a na koniec zamiast przekazać całe mienie nowemu klubowi, sprzedajcie go. Pojawiają się oskarżenia, że na koniec chcecie się nachapać i rzucacie kłody pod nogi Wilkom.

W tej sprawie pojawia się mnóstwo bzdur i krzywdzących dla nas opinii. Nikomu nie rzucamy kłód pod nogi i nigdy nie mieliśmy takich intencji. Przeciętna frekwencja na ostatnich meczach, a także ogromne nakłady, jak na nasze warunki, jakie ponosiliśmy w związku z działalnością szkółki poskutkowały tym, że na koniec sezonu byliśmy na minusie. Gdybyśmy działali dalej, spokojnie byśmy sobie z tym poradzili, bo wychodziliśmy z dużo gorszych opresji. Tutaj jednak trzeba było działać szybko, żeby zamknąć wszystko na zero i nie blokować licencji dla nowego klubu. Poza tym to też sprawa honorowa. Zawsze z wszystkiego się wywiązywaliśmy i tak też musiało być teraz.

Przypomnę też, że w 2007 roku, kiedy zaczynaliśmy, przejęliśmy po KSŻ-cie Krosno 90 tys. zł długu wobec zawodników. W zamian za to otrzymaliśmy sprzęt do organizacji zawodów, który sukcesywnie był remontowany i unowocześniany. Od Wilków Krosno otrzymaliśmy listę rzeczy z prośbą o wycenę ich wartości do negocjacji. Ostatecznie klub zdecydował się odkupić część pozycji za kwotę o wiele niższą niż ta, którą my zapłaciliśmy 12 lat temu KSŻ-owi. Natomiast pozostałą część, do organizacji zawodów, jak pulpit sędziowski, maszyna startowa, światła itd. klub otrzymał od nas bezpłatnie w użyczeniu. Wilki nie były zainteresowane ciągnikiem czy wyposażeniem szkółki, więc to sprzedaliśmy innym podmiotom. Nas interesowały tylko pieniądze na spłatę zobowiązań.

Podkreślę raz jeszcze. To nie jest tak, że ktoś komuś blokował drogę. Dług mógłby być znacznie mniejszy, gdybyśmy w lipcu, kiedy wiedzieliśmy, że będziemy kończyć działalność, zawiesili szkółkę. Dla dobra krośnieńskiego żużla ta jednak na pełnych obrotach funkcjonowała do października. Wilki na tym skorzystają, bo przejęły naszych adeptów, więc szybko zaczną spełniać wymogi szkoleniowe, żeby nie płacić horrendalnych kar.

[color=black]ZOBACZ WIDEO Kołodziej i Dudek mówią o gigantycznych kosztach zawodników

[/color]

Przez lata szkolenia nie było w ogóle, a jak się już za nie wzięliście, to narobiły się długi.

Mimo wszystko cieszę się, że udało się wystartować ze szkółką. W pierwszych latach ona jeszcze jako tako funkcjonowała, ale w 2010 roku to już siadło totalnie. Albo nie było pieniędzy albo chętnych. Mam nadzieję, że Wilki będą to prowadzić przynajmniej na takim poziomie, jak my w 2018 roku, bo akurat z tego jak szkółka pracowała, naprawdę mogliśmy być zadowoleni. Osoby, które obserwowały to z bliska widziały, że cały czas w nią inwestowaliśmy, a chłopcy jeździli tak często jak się dało. Chcieliśmy iść w tym kierunku, aby w 2020 roku móc jeździć dwójką wychowanków na pozycjach juniorskich, a z czasem dołączać kolejnych zawodników. To zresztą model jaki funkcjonował już w krośnieńskim żużlu w latach zaraz po reaktywacji.

Żużel idzie w takim kierunku, że mielibyśmy coraz większy problem z budową krajowego składu, dlatego myśleliśmy o oparciu go na wychowankach i dokooptowaniu możliwe najmocniejszych, jak na naszą kieszeń, obcokrajowców. Jeden z adeptów już pod koniec sezonu był gotowy zdawać licencję. Drugi myślę, że jest gotowy w jakichś 80-90 procentach, ale jeszcze ograniczał go wiek.

Sprawdź się: Rozwiąż nasz quiz żużlowy!

Skoro jeden był gotowy, to dlaczego nie podszedł do egzaminu?

Ponieważ jego opiekun nie przystał na naszą propozycję, która była bardzo korzystna dla niego i otwierała mu drogę do dalszej kariery.

Zostały wam jeszcze jakieś zobowiązania do spłacenia?

Nie. KSM Krosno jest już w pełni rozliczone ze wszystkimi podmiotami. Nie mamy żadnego, nawet malutkiego długu. Ciągle istniejemy, bo nie jest tak łatwo zamknąć klub, ale można powiedzieć, że nasza działalność jest już zawieszona.

Mienie, które sprzedajecie, to jedna sprawa. Pojawią się też zarzuty, że wymiana nawierzchni nie została przeprowadzona najlepiej i że zostawiacie tor, który jest w kiepskim stanie.

Zarzut, że z nawierzchnią coś jest nie tak, jest nietrafiony. To wszystko działa na zasadzie poczty pantoflowej - ktoś gdzieś coś usłyszał, ktoś coś dopowiedział itd. Tak jak z tym sprzętem opowiadane są różne bzdury. Po pierwsze i pewnie najważniejsze. Wymiana nawierzchni nie odbywa się na zasadzie "przywieziemy sobie jakiś materiał i zobaczymy czy to się nadaje". Od samego początku wszystko konsultowane jest z PZM, nie można uprawiać samowolki. Tor kilkukrotnie odbierany był przez weryfikatorów. Nigdy nie było zastrzeżeń oraz problemów z odbiorem toru przez sędziego przed zawodami.

Organizowaliśmy finał mistrzostw Europy juniorów i tam też nikt nie narzekał. Ponadto w mediach zawsze są wypowiedzi zawodników, którzy często oceniali nowy tor. Nie przypominam sobie, żeby ktoś mówił, że nie da się na nim jeździć albo że jest w kiepskim stanie. Wręcz przeciwnie. Większość mówiła, że jest dużo lepszy od starego. Dlatego jak słucham teraz różnych rewelacji, to chce mi się śmiać.

Gdyby miasto na tę inwestycję przeznaczyło powiedzmy 600 tys. zł, to pewnie położylibyśmy granit. Ale nie było takich funduszy, więc stanęliśmy przed dylematem, czy wymieniać tor i położyć nawierzchnię z piaskowca cergowskiego czy zostawić żużel. Ten był już mocno wybrakowany i był duży problem z jego uzupełnieniem.

Po dwóch latach mogę powiedzieć, że tor jest w porządku. Normalną rzeczą jest, że grubsza frakcja odsypuje się na zewnątrz i trzeba ją ściągnąć. Gdybyśmy działali dalej, spokojnie byśmy sobie z tym poradzili. Jeśli Wilki chcą dosypać materiału, to nie jest to jakiś problem, kluby robią to regularnie. Normą jest lista prac po sezonie do wykonania i wynika to z normalnej eksploatacji obiektu.

A jak pan skomentuje fakt, że nie ma na nim zbyt wiele walki?

W Polsce tory przygotowywane są przez ludzi, którzy są na etatach i zajmują się tym na co dzień. U nas tego nie było, nie mieliśmy na to środków. Niemniej jednak nie zgodzę się z tym, że tor nie nadaje się do walki. Choćby Ilja Czałow i Patrick Hansen pokazywali, że można się na nim ścigać. Trzeba nad nim bardziej zapanować, wtedy myślę, że walki będzie jeszcze więcej.

Krzywdzące opinie bolą? Trochę się pan ich nasłuchał, zwłaszcza przez ostatnie lata.

Tak. Między innymi dlatego miałem też dość już żużla i cieszyłem się, że znaleźli się nowi ludzie, którzy chcą się tym zajmować. Na mnie i moich kolegów wylewało się mnóstwo pomyj, a to nie jest nic przyjemnego. W pewnym momencie tracisz już siły, żeby tego słuchać. Nawet pierwsze spotkanie z nowymi działaczami było dla nas, delikatnie mówiąc, mało komfortowe, krzywdzące, dało nam wiele do myślenia, a niektóre stwierdzenia po prostu były nie na miejscu.

Trudna jest dola współczesnego społecznika.

I to bardzo. Myślę, że w większości klubów ludzie pracują za pieniądze. My robiliśmy to za darmo, bo kochamy żużel i zależało nam, żeby istniał w Krośnie. Przez lata niestety jakoś nikt inny nie garnął się, żeby go prowadzić. Przy tym sporcie kręci się dużo ludzi, którzy chcą na tym "klepać" pieniądze. Nam na tym nie zależało. Chcieliśmy, żeby była fajna rozrywka i emocje, a w sumie za to mnie, prezesa Steligę i innych kolegów spotkało wiele krzywdzących opinii. Trzeba mieć twardą skórę, ale tego po prostu było już za dużo. Z tego też względu wcześniej z pracy zrezygnował Irek Kwieciński i skupił się na szkółce.

Obecnie ludzie, którzy w Polsce chcą zrobić coś społecznie, często dosłownie są szmaceni, lżeni, pomawiani itd. Wszędzie szuka się jakiegoś interesu, który muszą na tym zrobić. My mieliśmy już tego dość. Tego hejtu było za dużo. W pewnym momencie oskarżano nas nawet o sabotowanie play-offów, choć nie wiem na czym to miało polegać. Mieliśmy powiedzieć zawodnikom, żeby jeździli słabo i mało zarabiali? Ile mogliśmy, tyle poświęcaliśmy czasu i zdrowia dla żużla.

Przeczytaj także: Plan transmisji telewizyjnych z czterech pierwszych kolejek Nice 1. LŻ

Jak pan wspomina te 12 sezonów?

Na początku było trudno i nerwowo, bo mieliśmy bagaż 90 tys. długu, a te pieniądze wówczas miały trochę wyższą wartość niż obecnie. W dodatku gdy zaczynaliśmy, to w pierwszym roku zamknęliśmy budżet w niecałych 260 tys. zł. Teraz wahał się na poziomie 800-900 tys. zł, więc różnica jest spora. Dobrze, że mieliśmy przy sobie kilka osób, które trochę już siedziały w tym sporcie. Z czasem nabieraliśmy doświadczenia i było łatwiej. Poznałem sporo fajnych ludzi, zawodników, działaczy. Z częścią na pewno nadal będę utrzymywał kontakt.

Na początku na pewno mieliśmy też trochę inne marzenia. Często mówiliśmy, że chcielibyśmy zrobić w Krośnie 1. ligę. Rzeczywistość niestety trochę nas zweryfikowała, choć na rok udało się do niej trafić. Z drugiej strony przez kilka lat mieliśmy mocny, drugoligowy zespół, który jeździł w play-offach. Mieliśmy też w Krośnie trochę thrillerów, świetnych meczów, po których aż chciało się wracać na stadion. To cieszyło i dawało dodatkową radość z tej pracy. Ostatnio publikowaliśmy na naszym Faceboku zdjęcia z 12 lat działalności. Przeglądając je widać po naszych twarzach jak wiele radości i frajdy dawał nam żużel.

Robiliśmy klub od kibiców dla kibiców. Co roku organizowaliśmy spotkania sprawozdawcze, na których rozliczaliśmy się co do złotówki. Byliśmy jedynym takim klubem żużlowym w Polsce. Każdy na takim spotkaniu miał prawo zadać pytanie czy głośno powiedzieć jeśli coś mu się nie podoba. Stawialiśmy na transparentność.

Topiły nas jednak finanse. Krosno moim zdaniem nie daje takich możliwości, żeby wskoczyć na wyższy poziom. Ale są nowi, mają inne pomysły, może im się uda. Zobaczymy. Ja z tych 12 lat mam wiele pozytywnych wspomnień, choć nie będę też ukrywał, że nerwowo trochę mnie to wykończyło i na pewno przybyło mi siwych włosów.

Czego zabrakło, żeby wskoczyć na wyższy poziom? Tylko pieniędzy?

Myślę, że przede wszystkim. Organizacyjnie byliśmy w stanie podołać wielu zadaniom i to pomimo tego, że działała nas garstka. Zorganizowaliśmy półfinał mistrzostw Polski, gdzie był pełen stadion, imprezy rangi mistrzostw Europy, czy mecz żużlowy połączony z piknikiem i koncertem grupy TSA. Wiele rzeczy potrafiliśmy zrobić.

A jak pan patrzy na Wilki, to nie ma pan wrażenia, że zabrakło wam też marketingu i może z nim o te pieniądze byłoby łatwiej?

Być może, ale muszę powiedzieć, że próbowaliśmy różnych zabiegów, mieliśmy nawet człowieka, który zajmował się rozmowami ze sponsorami. Trzeba mieć na uwadze, że Krosno to naprawdę trudny teren i nie jest tu łatwo przeskoczyć pewien pułap. W dodatku jest wiele dyscyplin, nawet na poziomie Ekstraklasy i 1. ligi. Wracając do Wilków, to oczywiście widzę, że marketingowo są lepsi od nas. Tutaj nie ma nawet co porównywać. Ale czy ten marketing przełoży się na pieniądze, to dopiero się okaże. Daj Boże.

Byliście znani jako "biedni ale wypłacalni", niemniej jednak był okres, kiedy popadliście w duże kłopoty.

W 2008 roku skończyliśmy spłacać długi KSŻ-u. Sezon później zajęliśmy trzecie miejsce, był dobry zespół, emocjonujące mecze i wysoka frekwencja. Podpaliliśmy się, bo byliśmy na fali. Chcieliśmy jeszcze lepszego wyniku, co poskutkowało tym, że w 2010 roku poszliśmy o wiele, wiele wyżej z kontraktami. Niestety mieliśmy splot różnych sytuacji - kilku zawodników nie trafiło z formą, mecze często było przekładane albo przerywane przez pogodę, mieliśmy powódź na stadionie, a frekwencja była chyba najgorsza w naszej historii. Byli też ludzie, którzy w zimie obiecywali złote góry, a jak przyszło co do czego, zniknęli. W efekcie wpadliśmy w gigantyczne długi, z którymi męczyliśmy się przez kilka lat. Wyszliśmy na zero, ale to była mordęga.

Uratował was półfinał Indywidualnych Mistrzostw Polski z Tomaszem Gollobem.

To była kroplówka, która utrzymała nas przy życiu. Gdyby nie te zawody, nie wiem czy dalibyśmy radę. Gollob był na fali, kroczył po tytuł mistrza świata, a do Krosna miał przyjechać dopiero drugi raz w karierze. Dla nas ten 2010 rok był nauczką na całe życie. Już nigdy nie popełniliśmy takiego błędu i mocno się pilnowaliśmy.

Patrząc z boku można odnieść wrażenie, że w pewnym momencie, być może w wyniku kłopotów w 2010 roku, straciliście trochę początkowego zapału.

Myślę, że zapału nam nie brakowało, ale już osób do działania na pewno. Wokół nas kręciło się wielu ludzi, różnych cwaniaków, którzy nic temu klubowi nie dali. Część nawet przewinęła się przez zarząd, ale widząc, że to jest kupa ciężkiej pracy, zniknęli. Jak trzeba było coś zrobić, to zostawała nas garstka. W dodatku każdy z nas miał jeszcze swoją pracę, więc po prostu trudno było przeskoczyć pewien poziom.

To głównie pan odpowiadał za negocjacje z zawodnikami. Któreś szczególnie utkwiły panu w pamięci?

Tak, z Sebastianem Ułamkiem. Trwały jakieś 30 sekund, po czym zawodnik zaproponował, żeby uznać, iż tej rozmowy w ogóle nie było (śmiech).

Mocne nazwiska nie były waszą wizytówką. Raczej musieliście szukać zawodników, którzy mogą odpalić.

I to często nam się udawało. Monitorowaliśmy wszystkie zagraniczne imprezy żużlowe i szukaliśmy zawodników z potencjałem, o których w Polsce nie mówi się zbyt wiele albo o których już się zapomniało. Takimi zawodnikami w ostatnich sezonach byli choćby Siergiej Łogaczow i David Bellego, a w przeszłości np. Janek Jaros czy Josef Franc. Oni mieli u nas udane momenty. Z mocnych nazwisk mieliśmy za to "gości", bo przecież jako juniorzy startowali u nas Artur Czaja, Krystian Pieszczek, Krystian Rempała czy Daniel Kaczmarek.

Gdybyście dalej działali, to mając na uwadze szkółkę, chyba nie byłoby łatwo zbudować składu na ten rok?

Na pewno. Mimo iż już nie działam, to nadal wiem co się dzieje w żużlu. Kontrakty od dobrych kilku lat mocno szły w górę, ale to co się teraz działo, to był już jakiś armageddon. Wydaje mi się, że głównym architektem tego była Stal Rzeszów i pan Nawrocki, który strasznie zepsuł rynek. Wywindował stawki i zakontraktował zawodników, którzy nigdy w 2. lidze nie powinni jeździć. Przez niego kontrakty drastycznie podskoczyły, a klubów na to nie stać.

Obawiam się, że niektóre mogą tego nie wytrzymać. To idzie w bardzo złym kierunku i może dla nas to dobrze, że już w tym nie uczestniczymy. Skądinąd wiem, że zawodnicy którzy teraz będą jeździć w Krośnie, nie będą tego robić za pieniądze porównywalne z tymi, które my płaciliśmy. Dla nas byłaby to katastrofa, ale liczę na mądrość nowych działaczy i że temu podołają.

Żużel zmierza w złym kierunku?

W bardzo złym. "Zastaw się, a postaw się" to hasło przewodnie polskiego speedwaya. To kolos na glinianych nogach, podtrzymywany przez samorządy. Jeśli kiedyś ktoś zakręci kurek z tymi pieniędzmi, to kluby będą padać jeden po drugim, jak muchy. Często winni są działacze, którzy nie mają mentalności zarządców tylko kibiców, fanatyków, którzy prowadzenie klubu traktują jak grę komputerową, gdzie można zakontraktować gwiazdy, spełnić jakieś marzenia, a potem splajtować i nic się nie stanie, najwyżej pojedzie się pod nową nazwą. Podpisywane są fikcyjne kontrakty na zasadzie "jakoś to będzie", a nuż będą wyniki i znajdzie się sponsor. Wynik stawiany jest ponad wszystko, jest tak ważny, że ludzie tracą rozum i wsadzają na motocykle kontuzjowanych zawodników. To jest chore. Najważniejszy powinien być sport, tworzenie widowiska i przejechanie zdrowo zawodów.

Poza tym koło żużla kręci się za dużo cwaniaków, którzy chcą na tym zarobić i ssą pieniądze z klubów do granic wytrzymałości. A to bardzo drogi i niszowy sport, jak widzimy na przestrzeni ostatnich lat sztuką tutaj jest wyjść na zero. Przez nasz klub też przewinęło się kilka osób, które chciały na nim zarabiać, ale nie pozwoliliśmy na to.

Będzie pan nadal chodził na mecze? Ma pan jakąś radę dla Wilków?

Na pewno na jakieś mecze pójdę. Rady? Raczej nie. Z ocenami wstrzymam się do końca sezonu, zobaczymy jak to wyjdzie. Rozbudzili wśród ludzi duże nadzieje, mieli prawo to zrobić, ale moim zdaniem temat Ekstraligi w Krośnie jest nierealny. No chyba że trafi się jakiś sponsor-fanatyk, który wyłoży na stół kilka milionów złotych. To jest moja osobista opinia, którą opieram na wieloletnim doświadczeniu. Mimo wszystko trzymam za nich kciuki. Jestem stąd, więc zależy mi, żeby żużel w Krośnie cały czas istniał i miał się jak najlepiej.

Źródło artykułu: