Sezon żużlowy dobrze nie wystartował, a mamy już drugie zawody, które zostały odwołane w dość kuriozalnych okolicznościach. Na początku kwietnia po ledwie jednym wyścigu przerwano mecz PGG ROW-u Rybnik z Orłem Łódź. Miejscowi mówili wtedy, że "wystarczyło trzymać gaz", a goście kwestionowali stan nawierzchni po obfitych opadach deszczu.
Przy okazji sobotniego finału Złotego Kasku w Pile było podobnie. Tam wprawdzie nie odjechano ani jednego wyścigu, ale początkowo część żużlowców miała wyrażać chęć jazdy na tak przygotowanym torze. Znów zabrakło jednomyślności... Przynajmniej do pewnego momentu.
Czytaj także: Pawlicki skomentował odwołanie Złotego Kasku
W Rybniku było jury zawodów, które uznało, że nawierzchnia nadaje się do jazdy. Była próba toru i dwa wyścigi (jednego z nich nie dokończono). Tymczasem w Pile przed sezonem był odbiór toru. Rozegrano na nim dwie imprezy, w tym półfinał Złotego Kasku. Część żużlowców jechała niedawno na tak wyglądającym pilskim obiekcie i nie zgłaszała zastrzeżeń. Co zmieniło się względem półfinału ZK? Wtedy tor nie zagrażał ich zdrowiu?
ZOBACZ WIDEO Czy polscy żużlowcy są traktowani po macoszemu?
W sobotę naciski ze strony kilku żużlowców zrobiły swoje. Ciekawe jest to, że przed kilkoma dniami w Pile trenował Szymon Woźniak i nie zgłaszał wtedy większych zastrzeżeń. Tymczasem przed finałem ZK był jednym z głównych protestujących. Skoro podczas treningu Woźniaka tor wyglądał podobnie, to logika wskazywałaby nie rozpoczynać na nim w ogóle treningowych "kółek". Bo niebezpieczeństwo, bo ryzyko, itd.
Sam Marek Cieślak apelował w Pile do żużlowców, by odjechali finał Złotego Kasku. Tym razem zawodnicy nie posłuchali swojego mentora, jak określali go często Maciej Janowski czy Piotr Pawlicki. W parku maszyn zdało się zresztą słyszeć, że sam Pawlicki ma nieco za złe trenerowi polskiej kadry, że nie dostał "dzikiej karty" na Grand Prix Polski na PGE Narodowym w Warszawie.
Decyzja o odwołaniu zawodów w Pile tworzy niebezpieczny precedens, na co zwracał uwagę trener Cieślak w rozmowach z zawodnikami. Od teraz każda ekipa przyjeżdżająca na mecz ligowy do tego miasta może kwestionować stan toru i domagać się walkowera. Bo skoro odwołano finał Złotego Kasku, to równie dobrze można to zrobić ze spotkaniem 2. LŻ. To prosta droga do tego, by speedway w Pile przestał istnieć.
W tym wszystkim zapominamy, w jakich realiach czasem funkcjonują kluby na najniższym szczeblu rozgrywek. Ledwo wiążą koniec z końcem, spłacają długi z poprzednich sezonów albo też odradzają się po latach niebytu. Gdyby w kasie pilskiego klubu się przelewało, to z pewnością braki w nawierzchni dawno zostałyby uzupełnione.
Czytaj także: Maciej Polny o odwołaniu Złotego Kasku
Pozostaje mieć nadzieję, że ktoś wyciągnie pomocną dłoń w kierunku pilan. Najlepszym wyjściem byłoby, gdyby miasto wzięło na siebie ciężar poprawienia stanu toru. Za taki scenariusz trzeba trzymać kciuki.
Niezrozumiałym natomiast jest to, że żużlowcy tak różnie oceniają możliwość rozegrania zawodów na trudnym torze. W Rybniku podczas meczu ligowego "tak" mówili gospodarze, w Pile też było paru śmiałków. Tyle że nie chcieli być łamistrajkami. Być może mieli oni świadomość tego, że za granicą zawody w takich warunkach zostałyby odjechane.
Nie ma kasy, to tor może być nieregulaminowy. Super opinia.