Fredrik Lindgren w sobotę walczył z Antonio Lindbaeckiem w Grand Prix Warszawy tak, że iskry leciały. Chodziło tylko o 1 punkt, ale Lindgren zaryzykował tak mocno, że omal nie spowodował karambolu. W niedzielę, w meczu ligowym forBET Włókniarz Częstochowa - Fogo Unia Leszno (31:59), Szwed był cieniem samego siebie.
Co się stało? Lindgren tłumaczył trenerowi Markowi Cieślakowi, że nie był sobą. - Nie czuję się tygrysem - powtarzał Szwed, dodając, że nic mu nie zagrało, bo nie czuł sprzętu, taśmy, niczego nie czuł. Lindgren nie miał żadnych uwag do toru, choć procedura meczu zagrożonego wymusiła inne przygotowanie niż zwykle. Przyznał też, że z silnikami również nie stało się przez noc nic złego. Dodał, że słaby wynik jest wyłącznie jego winą i tego, że całą energię wyssało z niego GP na PGE Narodowym w Warszawie.
Czytaj także: Baron o wygranej Unii w Częstochowie: Nie zawsze będzie tak kolorowo
W przypadku Lindgrena znaczenie miały nie tylko stres i emocje związane z zawodami, ale i wszystko to, co działo się po ich zakończeniu. Fredrik dopiero o drugiej w nocy położył się do łóżka. Wstał o piątej, nie spał wcale. To samo Leon Madsen. Liderzy Włókniarza, zamiast spać, rozgrywali w swoich głowach raz jeszcze całe zawody. To musiało się odbić na ich dyspozycji.
Trener Cieślak dzień po już nie chciał gadać o tym, co stało się w niedzielę. Przyznał, że nie chce się tłumaczyć, szukać wymówek, bo drużyna przegrała i trzeba to po męsku przyjąć. - Odchorować - podkreśla, bo przecież sezon się nie skończył, a zawodnicy Włókniarza muszą wyrzucić wszystko, co złe z głowy i jechać dalej.
Czytaj także: To o nim zespół Boys nagrałby męską wersję piosenki "Szalona"
ZOBACZ WIDEO Artiom Łaguta: Grisza jest twardy, ale to nie oznacza, że będzie lepszy