Żużel. Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Modły Wirebranda o polskiego mistrza (felieton)

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Dziś na stadionach w Szwecji największymi gwiazdami lokalnych drużyn są nasze chłopaki. W Malilli w butiku klubowym królują zielone gadżety Patryka Dudka, a w Vetlandzie królem toru jest Bartek Zmarzlik. Na stadionie w Kumli brat, a zarazem mechanik miejscowej legendy, Piotra Protasiewicza, Grzegorz dorobił się nawet własnego stopnia, z którego ogląda zmagania na torze! Dziś już nie ma Nickiego w cyklu, jest zaś Janusz, który podobnie jak duński kandydat na mistrza świata Leon Madsen wiedzie szczęśliwe życie rodzinne.
Grzegorz Drozd na stopniu Grzegorza Protasiewicza Grzegorz Drozd na stopniu Grzegorza Protasiewicza
Kołodziej bardzo długo musiał czekać na swoje pięć minut. Dwa tygodnie temu w Pradze dopiął swego i po raz pierwszy zasmakował zwycięskiego szampana w cyklu Grand Prix, mając na karku 35 lat! Niewiarygodne. Żużel to ciągła walka z własnym organizmem. Jego ograniczeniami fizycznymi i psychicznymi. Wszystko odbywa się za kurtyną. Dlatego my widzowie nie o wszystkim wiemy. - Miałem kiedyś ogromne problemy zdrowotne, ale to już za mną. Omijają mnie kontuzje. Jestem szczęśliwy i mogę koncentrować się na żużlu - mówi Leon.

To właśnie na szwedzkiej ziemi rodak Madsena, legendarny Tommy Knudsen, wrócił na żużlowe salony. W 1991 roku po sześciu latach przerwy potargany kontuzjami i upadkami ponownie wystąpił w finale światowym. - Moja mama bardzo przeżyła już moją pierwszą kontuzję w 1984 roku, która wykluczyła mnie na blisko rok jazdy. Od tamtej pory postanowiła sobie, że nie pojedzie na zawody, w których ja startuję. Ze wzruszenia pościły jej emocje, gdy w Abensbergu w 1991 roku ponownie wywalczyłem awans do finału światowego. Wtedy powiedziała, że pojedzie ze mną do Goeteborga. Był również oczywiście ze mną mój ojciec, który pomagał mi wiele w roli mechanika - opowiada Tommy Knudsen.

Życie rodzinne jest niezwykle ważne w rozwoju zawodowej kariery. A zwłaszcza gdy twoim zawodem jest ekstremalny sport. Szwedzki żużel jest w kryzysie. Największym od czterdziestu lat, gdy na emeryturę odeszła stara gwardia: Anders Michanek, Bernt Person, Benga Jansson. Szwedzki żużel miał pociągnąć Tommy Jansson, ale karierę utalentowanego i o charyzmie gwiazdy filmowej Tommy'ego przerwała śmierć na torze. Agonię żużlowca na stadionie Gubbagen oglądał były reprezentant Trzech Koron, ojciec Tommy'ego. Żużel w Szwecji przestał być trendy. Młodzi chłopcy odwrócili się od niego, a stadiony opustoszały. Na przestrzeni lat 70. i 80. było bardzo źle. Obecne czasy w szwedzkim żużlu bardzo przypominają tamten okres.

Wszystko zmieniło się za sprawą dwójki przyjaciół ze Sztokholmu, Pera Jonssona i Jimmy'ego Nilsena. Tę dwójkę w żużlowym rzemiośle dzieliło niemal wszystko, ale łączyła przyjaźń i pasja do żużla. Życie znów okazało się brutalne i na wskutek upadku Pera na derbach w Bydgoszczy 25 lat temu Jonsson został przykuty do wózka inwalidzkiego. Ta tragedia znów wstrząsnęła żużlową Szwecją. Erik Stendlud - mistrz świata na lodzie 88 - zapowiedział, że ogranicza starty i wręcz z obowiązku kontraktowego będzie jeździł tylko w spotkaniach ligowych. Tragedię przyjaciela przeżywał również Jimmy Nilsen. Jak wspomniałem, życie prywatne musi układać się aby mieć dobre wyniki w pracy zawodowej. Jakby tego było mało w 1994 roku zawał serca przeszedł ojciec Jimmy'ego, a ten musiał przejąć obowiązki w rodzinnej firmie.

- Jeżdżę na żużlu, organizuję Benefis dla Pera, przeżywam kłopoty ze zdrowiem ojca Onyvida i muszę pilnować spraw rodzinnego biznesu. Ostania rzecz o jaką proszę los, to więcej pracy - opowiadał niezłomny Jimmy, który na torze i poza nim był i jest prawdziwym twardzielem. Takich potrzebuje szwedzki żużel. Jimmy nigdy nie był wirtuozem techniki, nigdy nie był materiałem na kolorową gwiazdę i nie zaskakiwał jak Greg Hancock czy Tony Rickardsson nowymi pomysłami na marketing w żużlu. Ale na torze był wielkim spryciarzem i twardzielem o bardzo mocnej psychice. Nie bujał w obłokach, życie brał takim jakim jest i mocno stąpał po ziemi. To on stworzył w 2001 roku team z Jasonem Crumpem i Krzyśkiem Cegielskim. Dziś mieszka w słonecznej Kalifornii i cieszy się życiem.

- Miło było patrzeć jak rozwijał się speedway 20 lat. Przyjeżdżałem na zawody Grand Prix, a tam na przy stadionowym parkingu parkowały coraz większe busy zawodników. Był to przyjemny widok - opowiada Jimmy. Kiedyś na torze w Hallstaviku wygrał pierwsze cztery wyścigi półfinału indywidualnych mistrzostw Szwecji i... spakował sprzęt do busa i pojechał do domu! - Po postu nie chciałem ubrudzić swojego motocykla przyjeżdżając za plecami rywali w ostatnim wyścigu. Decyzja przyniosła same korzyści: wcześniej byłem w domu i nie musiałem myć motocykla, co zajęło by mi trochę czasu! - wyjaśnia Nilsen. Taki był Jimmy, pragmatyk do bólu.

W Polsce w ostatnich dniach wspominamy go z innej okazji. Trzy dni temu minęła dwudziesta rocznica legendarnego wyścigu pomiędzy nim, a naszym Tomkiem Gollobem, kiedy to Polak we Wrocławiu strzelił na końcowej kresce Szweda. Mistrzem świata wtedy nie został ani jeden, ani drugi, tylko ten trzeci. Tony Rickardsson. Król Tony sięgnął po trzeci tytuł. Szwedzi wciąż czekają na następcę, ale jest źle. Honoru broni Fredrik Lindgren, który w zeszłym roku sięgnął po upragniony przez jego samego i całą Szwecję medal. - Nie mamy takiego szkolenia jak w Polsce - tłumaczy krótko twórca potęgi za czasów Nilsena i Jonssona - Bo Wirebrand.

Dalsza część artykułu na trzeciej stronie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×