Żużel. Limitery wcale nie pomogą żużlowcom. Można było postawić na lepsze rozwiązanie

WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Vaclav Milik (kask czerwony).
WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Vaclav Milik (kask czerwony).

Od tego roku motocykle żużlowe będą musiały posiadać limitery obrotów. Według FIM, ma to pomóc w obniżeniu kosztów, a środowisko jest innego zdania. Wystarczyło za to wprowadzić inną zmianę, a silniki nie byłyby tak eksploatowane.

W tym artykule dowiesz się o:

Od pewnego czasu w żużlu trwa nieustanny wyścig zbrojeń. Tunerzy prześcigają się w wymyślaniu nowych rozwiązań, za sprawą których sprzęt staje się coraz szybszy, ale też mniej trwały. To wszystko prowadzi do częstszych serwisów, a co za tym idzie - wzrostu kosztów.

FIM wyszedł z inicjatywą, by pomóc zawodnikom w cierpieniach i od roku 2020 wprowadził limitery obrotów. Dzięki temu sprzęt ma być mniej żyłowany, a przez to będzie w stanie wytrzymać dłuższe dystanse. Są jednak pewne "ale".

Czytaj także: Transfery, które wydawały się być nierealne

- Mam wątpliwości, czy w żużlu będą tylko spełniać swoją rolę bez mnożenia innych kłopotów. Ciekawe jest np. to że obecne limitery nie posiadają homologacji. Skąd mamy pewność, że jeden faktycznie pozwala "kręcić" obroty do 13,5 tys., a drugi nie pozwala na 13,8 tys. obrotów? - mówił nam jeszcze w grudniu Rafał Dobrucki (czytaj więcej o tym TUTAJ), opiekun młodzieżowej reprezentacji Polski.

ZOBACZ WIDEO Bartosz Zmarzlik typował Roberta Lewandowskiego na sportowca roku w Polsce

Kontrowersje wywołuje też sprawdzanie silników, bo aby sprawdzić obroty silnika, trzeba będzie w parku maszyn zasymulować start, a to będzie powodować niepotrzebne zużycie się sprzętu.

- Nie testowałem limiterów, więc nie wiem, co będzie. Być może trzeba będzie inaczej ułożyć sylwetkę na starcie, może trzeba będzie inaczej wkręcić gaz. Dla mnie pomysł z limiterem jest bez sensu, bo został on wprowadzony dla ograniczania kosztów, a wcale ich nie ograniczy - mówił nam ostatnio Jarosław Hampel (czytaj więcej o tym TUTAJ).

Ze środowiska da się słyszeć głosy, że sprawę można było załatwić znacznie taniej i prościej, bez stawiania na problematyczne limitery. Wystarczyłoby zmienić bieżnik opony albo jej właściwości. Gdyby guma stała się twardsza, to nie gwarantowałaby aż takiej przyczepności, to zaś skutkowałoby koniecznością obniżenia mocy jednostek. Podobnie byłoby w przypadku zastosowania nieco węższych opon.

Czytaj także: Kostka i kolano Leona Madsena w coraz lepszym stanie

W obecnych realiach często określa się, że w 80 proc. o sukcesie zawodnika decyduje sprzęt, a 20 proc. to jego umiejętności. Za sprawą opon o innych właściwościach można by przywrócić te wartości do rozsądnego poziomu.

Jest tylko jeden problem. W przypadku zmian w oponach koszty ponieśliby producenci ogumienia (m.in. Mitas, Anlas), a nie zawodnicy. Najwidoczniej federacja woli, aby za nowinki płacili żużlowcy.

Komentarze (8)
avatar
RECON_1
5.02.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Za wszystko i tak zapłaci zawodnik/kibic. 
avatar
yes
4.02.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Będzie (jak zwykle) rywalizacja na torze, koło niego i daleko od niego. 
avatar
Speedweyowcy
4.02.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Zabijanie zuzla cd. limitery bez atestu kpina teraz dopiero bedą walki 
avatar
Only Retro Speedway
4.02.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Wyciąć tunerów, a limitery wsadzić im w tyłek. Bez limitu. Wróci rywalizacja, widowisko, będzie więcej zawodników, widzów i sponsorów. 
avatar
AndrzejWyścigówka
4.02.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Może trzeba było najpierw przeprowadzić dyskusje z zawodnikami jak i tunerami czy jest sens to wprowadzać ale po co ważne, że ktoś na kolejnym badziewiu zarobi.