Żużel. Czy Wandę Kraków należało wyrzucić z ligi wcześniej? Padły bardzo mocne słowa

WP SportoweFakty / Karol Słomka / Na zdjęciu od lewej: Sebastian Niedźwiedź i Tero Aarnio
WP SportoweFakty / Karol Słomka / Na zdjęciu od lewej: Sebastian Niedźwiedź i Tero Aarnio

Wanda Kraków znika z żużlowej mapy Polski. Niektórzy mają pretensje do PZM. Mówią, że klub miał licencję nadzorowaną, więc należało mu się lepiej przyglądać. - Nic więcej nie dało się zrobić - komentuje prawnik Łukasz Szmit.

Problemy finansowe ciągnęły się za Wandą Kraków już od kilku sezonów. Oficjalnie mówili o nich zawodnicy i reprezentujący ich interesy Krzysztof Cegielski. Niektórzy twierdzą, że utonięcie tego ośrodka było kwestią czasu i można było to przewidzieć. - Rzecz w tym, że fakty w tej sprawie są zupełnie inne. Prawdopodobieństwo, że Wanda upadnie, było zdecydowanie większe rok czy dwa lata temu, ale w sezonie 2019 wszystko wskazywało na to, że klub sobie poradzi - mówi nam Łukasz Szmit z Zespołu ds. Licencji.

- Nadzór był prowadzony bardzo systematycznie. Plany finansowe Wandy na sezon 2019 były całkiem realistyczne. Planowane oszczędności chyba największe w historii klubu. Przed poprzednimi sezonami sytuacja klubu było dużo gorsza. Widzieliśmy, że wraz z upływem czasu zadłużenie malało. Zawodnicy odzyskiwali swoje pieniądze. Przed tym sezonem skala problemów była zdecydowanie mniejsza. Po połowie sezonu 2019 nastąpiło jednak i to dość niespodziewanie tąpnięcie czy jak kto woli wywieszenie białej flagi przez zarząd. Z perspektywy czasu wygląda na to, że po prostu zrezygnowano z dalszej walki o uzdrowienie finansów klubu. Porzucono klub. Nikt nie mógł przewidzieć, że tak się to skończy - podkreśla Szmit.

Zobacz także: Tomasz Gollob pomoże zawodnikom Polonii. Powie im, jak mają jeździć

GKSŻ podkreśla, że w całej sprawie były dwa wyjścia. Pierwsze zakładało objęcie klubu nadzorem, co dawało jakiekolwiek nadzieje na odzyskanie pieniędzy zawodników i kontynuację działalności tego ośrodka. Drugą drogą było natychmiastowe wyrzucenie klubu z rozgrywek. - Wtedy żużlowcy nie odzyskaliby ani grosza. Poza tym mielibyśmy duży problem z liczbą zespołów. To na pewno nie pomogłoby polskiemu żużlowi - tłumaczy wiceprzewodniczący GKSŻ Zbigniew Fiałkowski.

ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a

- Niektórym nawoływanie do zamykania klubów lub do wyrzucania ich z rozgrywek przychodzi bardzo łatwo. Często w tym tonie wypowiadają się byli działacze, którzy postępowali właśnie w ten sposób i zostawiali po sobie spaloną ziemię - dodaje Fiałkowski.

Zobacz także: Rekord we Wrocławiu. Bilety na Grand Prix sprzedane w ciągu 5 godzin

- Z perspektywy czasu i na podstawie wiedzy, którą mieliśmy przed sezonem 2019, myślę, że podjęlibyśmy taką samą decyzję. Jeszcze raz podkreślam, że Wanda mogła nie otrzymać szansy, ale wtedy na pewno pojawiłyby się pretensje, że nikt im nie pomógł, a zawodnicy nie odzyskali ani złotówki. Nadzór był prowadzony, ale nikt w GKSŻ ani Zespole ds. Licencji nie wejdzie w buty działaczy. To ich rolą jest pozyskiwanie środków na działalność klubu i to od nich ostatecznie zależy wynik finansowy klubu. My możemy jedynie dawać szansę, jeśli widzimy, że ktoś podejmuje stosowne działania. Gwarancji nie ma jednak żadnych, a ryzyko jest zawsze - podsumowuje Szmit.

Źródło artykułu: