Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: To u pana można zobaczyć żużel z wysięgnika?
Artur Bieniaszewski, szef firmy AB Trans, kibic Motoru Lublin: Tak i od razu powiem, że w szoku jestem, bo ludzie z całej Polski dzwonią, gratulują, wysyłają zdjęcia oraz informacje z mediów. Siostra z Belgii telefonowała i mówi: twoje podnośniki w telewizji pokazują.
Rzeczniczka prasowa Motoru powiedziała nam, że amerykańska stacja ESPN chce nagrywać materiał o podniebnym sektorze. W klubie są zachwyceni, bo zrobił im pan znakomitą reklamę.
Czytałem. Wygląda na to, że zrobiłem show. I dobrze, bo takie było założenie, żeby wypromować klub. W końcu na tych podnośnikach nie kibicujemy Włókniarzowi, czy ROW-owi, lecz Motorowi. Powiem panu coś jeszcze. Nie powiedzieliśmy ostatniego słowa. Następnym razem wykorzystamy jeszcze więcej podnośników.
Czyli?
W sumie mamy 37, ale część jest na robotach. Na pewno jednak pobijemy rekord z poprzedniego spotkania, na którym było 21 podnośników. Musi być tendencja wzrostowa.
ZOBACZ WIDEO Leigh Adams mu pomógł. Dzięki niemu junior Fogo Unii Leszno wie więcej
A ile podnośników zmieści się na tej działce, z której ogląda się żużlowe mecze inaczej niż zwykle?
Nie wiem. Może i wszystkie, które mam. Najważniejsze, że mamy naprawdę bardzo fajne miejsce, bo to jest pierwszy wiraż. Jak żużlowcy jadą to czuć nawet zapach metanolu.
Krzysztof Cugowski komentując dla nas temat podnośników, przyznał, że boi się, żeby ktoś nie spadł i nie zrobił sobie krzywdy.
Ne ma takiej możliwości. Chyba, że ktoś sam będzie chciał skoczyć. Kosz na podnośniku ma tyle zabezpieczeń, że nie da się wypaść z niego przez przypadek. Musiałby zostać źle naprawiony w serwisie. Jednak ja dbam o moje podnośniki. Raz do roku robimy badania techniczne, co miesiąc sprawdzamy, czy wszystko jest w porządku. Dbamy o bezpieczeństwo. Jaka byłaby dla mnie reklama, gdyby ktoś mi wypadł z kosza. Mam jedną z największych firm po wschodniej stronie Wisły, taki wypadek byłby wielką wtopą.
Jak to się zaczęło?
Mam kolegów i pracowników, którzy są kibicami. Ja nie jestem może jakoś super zakochany, nie jeżdżę na wyjazdy, ale w Lublinie razem dopingujemy Motorowi, a z pozostałych spotkań zdają mi relacje, więc to tak, jakbym był. A wracając do pytania, to zaczęło się tak, że z powodu koronawirusa jest ograniczona liczba miejsc na stadionie i nie da się kupić biletu. Te, które są, rozchodzą się w 30 sekund. Pan ma pewnie w domu jakąś drabinkę, a ja mam podnośniki wysokie na 37 do 52 metrów, więc pomyślałem, żeby pooglądać żużel z tej perspektywy.
Pierwszy raz?
To było w innym miejscu niż obecnie. Pojechaliśmy z kolegami od ulicy Rusałki, bliżej miasta. Byliśmy za rzeką. Byłem ja, mój syn i kolega z żoną, której zrobił taki właśnie prezent na rocznicę ślubu. Mieliśmy jednak dwa wysięgniki 40-metrowe, jeden 35-metrowy, więc widok był znakomity. Wtedy wypatrzyliśmy działkę na wirażu, na której parkujemy teraz.
I drugi mecz oglądaliście już z tej działki?
Tak. Z tą różnicą, że podnośników było osiem. Pojechaliśmy tam na wariata. Nie wiedzieliśmy, czyja jest ta działka, nie mieliśmy zgody. Mieliśmy ze sobą race, żeby jakoś to kibicowanie upiększyć. Na podnośnikach żadnego zakazu stadionowego nie łamiemy. Prócz rac mieliśmy też sygnał dźwiękowy, trąbę do samochodów ciężarowych. Najpotężniejszą, jaką można było kupić. Jak to uruchomiliśmy, to czuć było te wibracje w powietrzu. Jak był ten drugi raz, to policja podjechała. Uznałem, że zjedziemy po meczu i wtedy będą mogli nas ukarać. Pomyślałem, że zapłacę najwyżej 500 złotych mandatu i pojadę do domu. Jednak policjanci popatrzyli i odjechali. Na następnym mecz, za trzecim razem, już ich nie było. W międzyczasie załatwiłem z właścicielem gruntu zgodę na to, żeby ustawiać na jego terenie podnośniki. Okazało się, że to mój znajomy. Nic mu za to nie płacimy, zostawiamy jednak po sobie porządek, wszystko sprzątamy.
Pan na tym zarabia?
To nie jest biznes, jak niektórzy mówią. A ci, co mówią, to albo nie są kibicami Motoru, albo są z konkurencji. Ja mam co robić, swój biznes prowadzę od 16 lat. Rozwijamy się systematycznie, jesteśmy, jak wspomniałem, największą tego rodzaju firmą na wschodzie, mamy dużo roboty. Nie potrzebuję dodatkowego zarobku z wynajmowania koszy. Nie muszą wykorzystywać okazji, żeby dorobić. To wszystko jest robione po kosztach, bo operatora wysięgnika trzeba zapłacić.
To dlaczego pan to robi?
Dla żużla, dla zabawy, dla siebie, dla kibiców i dla naszej drużyny. Dla niej kupiłem race, żeby zrobić piękną oprawę. Zarzucają mi niektórzy, że banerki firmy umieściłem na koszach, ale ja chciałem dać sygnał kibicom na stadionie, że AB Trans wspiera Motor.
Pan jest sponsorem klubu?
Nie jestem nim. Bardzo bym chciał, ale znam swoje miejsce, a do gigantów nie będę się porównywał. Kolekcjonuję auta, kocham motocykle, a dzięki podnośnikom na żużlu dotarłem do szerszego grona, bo usłyszał o nas cały świat.
Klub jakoś się z panem kontaktował?
Nie i jestem trochę tym zdziwiony. Z jednej strony nie zależy mi na tym, żeby wydzwaniali, ale i też uważam, że podniebny sektor okazał się świetną reklamą. Media dzwonią, pytają, nie mam czasu pracować. Tymczasem rzecznik Motoru mówi o tym, że te podnośniki to sprawka kibiców. Ok, jak najbardziej, ale szkoda, że brak informacji o tym, czyje są podnośniki. No i jednak większość ludzi na tych koszach to tylko kibice, ale i też moi znajomi i przyjaciele.
Krąży w mediach społecznościowych artystyczne zdjęcie podnośników z Lublina. Jest ono zresztą ilustracją tej naszej rozmowy.
To moje. Mam 15 tysięcy zdjęć w telefonie z różnych prac. Czasami wychodzi coś fajnego. Tak było z tym zdjęciem. Udało się.
Co się wydarzy na następnym meczu?
Szykuję pewną niespodziankę. Nawet dwie. Jedną będzie większa liczba podnośników. Zrobimy jednak coś jeszcze, co podkreśli nasz wkład w kibicowanie. Jak powiedziałem, nie jeżdżę za Motorem po kraju, bo intensywnie pracuję, ale nikt mi nie zabroni zrobić czegoś ekstra na spotkaniach w Lublinie. Na razie chyba nieźle to wychodzi, skoro w wiadomościach mówią o nas między Kubicą i Lewandowskim. Myślę sobie, że Lewandowski też już nas zna.
Z jakiej wysokości najlepiej ogląda się mecz?
Z tych najmniejszych podnośników na 18-20 metrów. Są najlepsze widoki i czuć ten zapach żużla. Z wyższego podnośnika lepiej z kolei widać miasto, co też ma swoją zaletę. Zwłaszcza, jak mecz jest w nocy. Widać, jak pięknie oświetlone jest nasze miasto. Mam trochę zdjęć z tej perspektywy. Jednak tak jak powiedziałem, im niżej, tym lepiej ogląda się zawody. Człowiek czuje się, jakby na trybunie siedział.
Jedyny minus, że cateringu nie ma.
Nie ma kiełbasy, alkoholu też nie. Sprawdzamy trzeźwość przed wejściem do kosza. Były osoby pod wpływem, które próbowały wejść, ale ich nie wpuściliśmy. Nie wiem, czy ktoś tam na górę czegoś nie przemycił w kieszeni, bo nie rewidujemy ludzi, ale na dole robimy, co się da, żeby nie było problemów. Zresztą, o czym tutaj mówimy. Ludzie tańczą, klaszczą, tak wygląda żużlowa zabawa w koszu na wysięgniku.
A co, jeśli ktoś chce zjechać w trakcie meczu na dół?
Nie ma problemu. W każdym koszu jest mój pracownik. Jeśli ktoś ma potrzebę, to w 30 sekund jest na dole.
Od sierpnia stadiony będzie można zapełnić w 50 procentach.
Nawet jakby na stadion Motoru wpuścić 100 procent, to i tak byłoby za mało. Chętnych na mecze jest dwa razy tyle, co miejsc. Wysięgniki jeszcze się przydadzą.
To ile osób obejrzy z wysokości najbliższy mecz Motoru.
Właśnie zbieram zamówienia. Myślę, że będzie około 60 osób, może trochę więcej. Przy okazji będziemy zbierali pieniądze dla 10-letniego Filipa Zaborka. To młody talent, który potrzebuje pieniędzy na silnik. Połączymy przyjemne z pożytecznym.
Czytaj także:
Trener Apatora ma kontakt z Crumpem
Rafał Sz. posiedzi w areszcie o 3 miesiące dłużej