Po tym, jak w 10. biegu upadek - spowodowany dziurami na drugim wirażu - zanotował Rafał Karczmarz, sędzia Remigiusz Substyk zarządził prace torowe na wspomnianym łuku. Trzeba jednak zaznaczyć, że jeszcze przed upadkiem gorzowskiego juniora zawodnicy obu ekip mieli problem, by w tym fragmencie grudziądzkiego owalu okiełznać swoje maszyny.
Prace torowe nadzorowali arbiter, komisarz toru, a także przedstawiciele obu zespołów. Było widać, że między tymi ostatnimi dochodziło do gorących rozmów, spowodowanych różnicą zdań co do toru. Łatwo było też wyciągnąć wniosek, że Moje Bermudy Stal Gorzów nie chce kontynuować spotkania. Nic dziwnego - wcześniej straciła Andersa Thomsena, w dodatku po wypadku wykluczony został Rafał Karczmarz.
- To może nie były naciski na sędziego. Po prostu jako sztab szkoleniowy, odpowiadający za zdrowie gorzowskiej drużyny, broniliśmy zdrowia naszych żużlowców. Tor nie do końca był taki, jaki byśmy sobie wszyscy wymarzyli - zarówno gospodarze, jak i my. Decyzję o przerwaniu meczu podjęły władze zawodów: sędzia i komisarz toru. To jest fakt i nie chcę na ten temat dyskutować - skomentował przed kamerą nSport+ Krzysztof Orzeł.
ZOBACZ WIDEO Krzysztof Kasprzak się obrazi? Stal nie potrzebuje takiego Kasprzaka
Zaznaczył, że obóz gorzowski nie naciskał na arbitra, by ten za wszelką cenę przerwał spotkanie. - Nie chodzi o nakłanianie. Po prostu prowadziliśmy rozmowy. Koledzy z Grudziądza różnie je odbierali. Nie uważam, że to był nacisk, a normalna rozmowa. Ostateczna decyzja należała do sędziego i komisarza toru - podkreślił kierownik Moje Bermudy Stali.
Na pytanie, czy gorzowianie chcieli kontynuować zawody w Grudziądzu, Orzeł odpowiedział: - Ja przede wszystkim obawiałem się o zdrowie moich zawodników. Sezon się jeszcze dla nas nie skończył, jesteśmy w trudnej sytuacji, a najważniejsze jest dla nas zdrowie, to priorytet.
Nie chciał przy tym komentować słów Roberta Kempińskiego, zdaniem którego sędzia Remigiusz Substyk zbyt wcześnie podjął decyzję o przerwaniu zawodów, a w torze były tylko dwie dziury. - Nie chciałbym wypowiadać się na ten temat, od tego są inne organy - odparł Orzeł.
Kierownik gorzowian został też zapytany przez Mateusz Kędzierskiego o brak klubowego lekarza w boksach Moje Bermudy Stali. Pytanie miało związek ze scenami po wypadku duńskiego żużlowca. Thomsen chciał kontynuować jazdę, na co zgody nie wyraził lekarz zawodów.
- Nie mamy obowiązku zabierania klubowego lekarza. Inne kluby też jeżdżą na wyjazdy bez lekarza klubowego. Okoliczność upadku Andersa Thomsena była dość poważna, stąd decyzja sztabu szkoleniowego i lekarza zawodów, by zawodnik udał się na konsultacje do szpitala. Nie widzę tutaj żadnego problemu - wyjaśnił Orzeł, zapewniając, że gorzowianie nie nakłaniali Thomsena do kontynuowania zawodów po kolizji.
- Broń Boże. Powtarzam: zdrowie jest dla nas najważniejsze. Z trenerem nigdy nie dążyliśmy do tego, by zawodnika, który jest w pół sprawny, a w jego oczach widzimy, że coś jest nie tak, nakłaniać do jazdy na motocyklu. Trzeba być skrajnym idiotą, by tak myśleć. Zawodnik bronił się przed szpitalem, nikt nie chce tam jechać, ale wszyscy widzieliśmy, że Thomsen potrzebuje wizyty w grudziądzkim szpitalu - przyznał Orzeł.
Zobacz też:
Żużel. GKM - Stal. Kempiński grzmi. "Nie róbmy jaj, były dwie dziurki!"
Żużel. Władysław Komarnicki nie wytrzymał po meczu w Grudziądzu. "Farsa i wstyd! Sędzia do ponownego egzaminu!"