Żużel. Był idolem gdańskich kibiców. Jego kariera mogła się rozwinąć dużo mocniej

WP SportoweFakty / Jarek Pabijan / Na zdjęciu: Marek Dera w kasku niebieskim
WP SportoweFakty / Jarek Pabijan / Na zdjęciu: Marek Dera w kasku niebieskim

Marek, Marek D, Marek Dera - ole - tak śpiewali na przełomie wieków kibice Wybrzeża Gdańsk. Dera był najlepszym wychowankiem Wybrzeża w latach dziewięćdziesiątych. Na jego zastępcę kibice czekali bardzo długo.

Był początek lat dziewięćdziesiątych. Wybrzeże Gdańsk balansowało pomiędzy pierwszą a drugą klasą rozgrywkową. W tym czasie do Polski przyjechali pierwsi obcokrajowcy - do gdańskiego klubu dołączył legendarny nad morzem Marvyn Cox, a krajowym liderem był Jarosław Olszewski. Do składu wchodziła grupa juniorów z Markiem Derą i Jackiem Kalinowskim na czele. Co ciekawe Cox w sezonie, w którym osiągnął średnią biegową 3,000, na drugim miejscu dojeżdżał jedynie asekurując gdańszczanina.

Jako junior Dera co prawda nie odstawał, jednak nie należał do czołowych zawodników. Po skończeniu wieku młodzieżowca miał niemal identyczną średnią co jego rówieśnik Jacek Kalinowski. W macierzystym zespole został jego kolega, a Derę wypożyczono do Wandy Kraków.

Okazało się to bardzo dobrym ruchem dla ówczesnego 22-latka. W 1995 roku osiągnął średnią biegową 1,886, a po roku, gdy wrócił do Wybrzeża miał już średnią 2,364. - W Krakowie było bardzo fajnie. Był to mój pierwszy seniorski rok i przyjście na rok z Gdańska do Krakowa to był dla mnie super ruch, bo tutaj mogłem mieć problemy, a tam sobie poradziłem, podtrzymałem się na duchu i było fajnie - mówił Dera. Rok później drogą kolegi poszedł Kalinowski, który po roku spędzonym w Krakowie wrócił do domu i co prawda spisywał się nieźle, jednak zakończył karierę w wieku 25 lat.

ZOBACZ WIDEO Matej Zagar gościem "Żużlowej Rozmowy". Obejrzyj cały odcinek!

Dera szybko został idolem gdańskich trybun. Był też wzorem dla ówczesnych szkółkowiczów. - W tamtych czasach przede wszystkim Marek Dera był wychowankiem Wybrzeża, który jeździł dobrze, agresywnie i walecznie. Był to wzór dla wielu chłopaków w szkółce, ale my funkcjonowaliśmy na zasadach koleżeńskich. Nie było tu "pana żużlowca", ci co byli dłużej w szkółce, byli z zawodnikami na stopie koleżeńskiej i nie było mocnych podziałów. Marek też nie był osobą, która wywyższała się z tytułu bycia na topie - wspomniał Eryk Jóźwiak, obecnie menedżer Wybrzeża, który był w szkółce gdańskiego klubu w połowie lat dziewięćdziesiątych.

Dla Marka Dery zdecydowanie najlepszym był sezon 1998. Zdobywał średnio 2,615 punktu na bieg i przywożąc 274 punkty i 11 bonusów był motorem napędowym drużyny, która awansowała do najwyższej klasy rozgrywkowej.

Mogło się zdawać, że wówczas 25-letni gdańszczanin miał przed sobą wszystko, żeby rozwinąć swoją karierę. W Gdańsku był prawdziwy boom na żużel. Trybuny pękały w szwach i na dwie godziny przed meczem pierwsi kibice zajmowali miejsca na koronie stadionu. 15 tysięcy osób na meczu było codziennością. Gdańskie barwy reprezentował mistrz świata Tony Rickardsson, a ostatecznie skończyło się na brązowym medalu, ostatnim jak na razie dla gdańskiego żużla.

Przy tak dużych przemianach Marek Dera zszedł jednak nieco na boczny tor. Był zakładnikiem własnego sukcesu, gdyż po poprzednim doskonałym sezonie miał bardzo wysoki KSM. Właśnie w 1999 roku wprowadzono Kalkulowaną Średnią Meczową. Do drużyny bardziej od strony matematycznej pasował Robert Kempiński, który odjechał 18 meczów i zakończył ze średnią 0,964. Dera jechał lepiej, jednak 1,452 punktu na bieg było dalekie od oczekiwań i Lech Kędziora nie miał argumentów, by właśnie pod niego budować skład, rezygnując z innego zawodnika.

Eryk Jóźwiak był wtedy mechanikiem Dery. - Pierwszy rok spędziłem u Wojtka Załuskiego i po awansie do Ekstraligi nie było już dla niego miejsca w składzie i naturalnie przeszedłem do Marka. Współpracowaliśmy ze sobą przez trzy lata - dwa w Gdańsku, jeden w Gnieźnie i bardzo miło to wspominam - ocenił Jóźwiak. - Współpraca układała się dobrze. Wówczas zawodowstwo dopiero wchodziło i to Marek załatwiał wszystkie sprawy organizacyjne, logistykę i zamówienia części do motocykli. Ja byłem bardziej skupiony na przygotowaniu sprzętu - wyjaśnił.

Czy rzeczywiście to wprowadzenie KSM-u miało największy wpływ na załamanie kariery gdańszczanina? - Na pewno skomplikowało to trochę jego sytuację, ale i były przez to problemy w klubie, bo plan był inny. Ktoś w klubie wszystko przegapił i nie był zbudowany skład pod regulamin. W każdej rzeczywistości trzeba się odnaleźć, a bardziej niż KSM problemem była kontuzja na początku sezonu i to się ciągnęło - przypomniał Eryk Jóźwiak.

- Było dużo nerwówki, a jedno niepowodzenie zamykało drogę do składu na kolejny mecz. Marek Dera miał wysoki KSM i żeby jechał w lidze, potrzebne były dwie zmiany. Gdyby był w formie ze sparingów, nie miałby problemów by być w składzie. Później kula śnieżna z problemami była coraz większa i trudno było wbić się do składu - dodał.

Marek Dera przeniósł się w 2001 roku do Startu Gniezno. Później reprezentował przez rok drugoligowy klub z Lublina i zakończył karierę w wieku 30 lat, gdy miał podpisany kontrakt w Wybrzeżu. Pojechał wówczas w zaledwie trzech biegach. Na pewno stać go było na dużo większą karierę, szczególnie jak widzi się, w jakim stopniu rozwinęły się losy tych, z którymi wygrywał.

W swojej karierze Marek Dera zdobył 1051 punktów dla Wybrzeża, co plasuje go na 10. miejscu w rankingu najskuteczniejszych zawodników w historii klubu. Od zakończenia przez niego kariery, żaden zawodnik nie przywiózł już tylu punktów dla Wybrzeża. W klubie byli lepsi, bardziej utytułowani, ale wizerunek Dery znajduje się wśród wielkich mistrzów na muralu w tunelu pod stadionem. Nikogo to nie powinno dziwić.

Czytaj także: 
Marzenie Protasiewicza się nie zmieniło 
Niekończąca się historia Drabika

Źródło artykułu: