Mariusz Okoniewski przez całą swoją karierę był związany z . Trudno bez niego wyobrazić sobie drużynę, która siała postrach w szeregach rywali pod koniec lat 70. i w latach 80. Okoniewski wywodził się ze złotej generacji szkółki , w której trenowali także m.in. , Ryszard Buśkiewicz, czy też .
Mariusz Okoniewski miał pewną cechę, która zupełnie wyróżniała go spośród kolegów z drużyny oraz rywali. To były atomowe starty. Jak się okazuje, refleks nie był jedyną ważną rzeczą przy procedurze startowej. Mówi o tym w rozmowie z naszym portalem Rafał Okoniewski:
- Mój tata podczas swojej kariery startował z równych pól. Przed puszczeniem taśmy zazwyczaj nie kopał kolein. Na dane pole startowe dopasowywał sprzęt w taki sposób, że wszystko ze sobą świetnie współgrało. Trzeba jednak też pamiętać, że w czasach, kiedy jeździł mój tata i na początku mojej kariery większość torów była przyczepna. Wówczas łatwiej wystartować z równego pola.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Drużynowy Puchar Świata czy Speedway of Nations? Reprezentanci Polski komentują
Starszy z żużlowego rodu Okoniewskich od samego początku kariery bardzo szybko piął się w hierarchii Unii Leszno. Jako młodzieżowiec osiągnął spore sukcesy. W 1976 roku wygrał Srebrny Kask, a trzy lata później młodzieżowe mistrzostwo Polski (wówczas wiek juniora trwał do 23. roku życia). Już w 1977 roku stał się liderem leszczyńskiego zespołu. Każdy kolejny sezon przynosił coraz więcej punktów i sukcesów drużynowych.
Kariera Mariusza Okoniewskiego wyhamowała po sezonie 1981. Nieporozumienia z klubem doprowadziły do rozbratu z motocyklem. Przygoda z żużlem się jednak nie zakończyła. W 1983 roku mimo wątpliwości kibiców Okoniewski pokazał, że nie zapomniał jak się jeździ i ponownie zakończył rozgrywki ze średnią zdecydowanie powyżej 2 pkt/bieg.
W lidze wszystko szło wspaniale, ale w turniejach indywidualnych podczas kariery seniorskiej, Mariusz Okoniewski nie potrafił osiągnąć wybitnych wyników. W finale indywidualnych mistrzostw Polski startował tylko dwukrotnie. Natomiast podczas meczów ligowych po świetnym wyjściu spod taśmy zjeżdżał do krawężnika, a jego kolega z pary szarżował po zewnętrznej. Taki układ przynosił Unii Leszno sporo punktów. Zawsze, kiedy jechał Okoniewski, było wiadomo, że po wygranym starcie będzie się kleił do krawężnika.
Taka jazda dawała gwieździe Byków wysokie średnie punktowe. Pod tym względem najlepszy był sezon 1987, kiedy średnia wyniosła 2,560 pkt/bieg. Wówczas leszczyńska ekipa w lidze nie miała sobie równych i sięgnęła po tytuł mistrzowski. Rok później złoto zostało obronione, ale już przy bardzo małym udziale Mariusza Okoniewskiego, który po udziale w trzech meczach zdecydował się zakończyć karierę.
Jego ogólny dorobek medalowy w drużynowych mistrzostwach Polski jest imponujący. Składa się na niego jedenaście krążków, w tym cztery z najcenniejszego kruszcu. Do tego dorobku nie jest zaliczany złoty medal z 1984 roku, kiedy Unii Leszno odebrano tytuł mistrzowski.
Po zakończeniu kariery Mariusz Okoniewski zajął się prowadzeniem kariery swojego syna Rafała, który zdał licencję żużlową w 1996 roku. - Mój tata spełniał rolę opiekuna, a ja miałem duże szczęście, bo jeździł wcześniej bardzo dobrze na żużlu i przekazywał mi cenne uwagi. Myślę, że w przeciwieństwie do innych miałem łatwiej, bo wiedza mojego taty była nieoceniona - mówi Rafał Okoniewski.
Urodzony w 1980 roku zawodnik mógł liczyć na wsparcie swojego taty w każdym momencie. Okoniewski senior do momentu śmierci prowadził karierę syna najlepiej jak mógł. Co ważne, zajmował się także przygotowaniem silników, przez co Rafał nie musiał się martwić o wysoką jakość sprzętu. Po śmierci Mariusza Okoniewskiego, wiele w życiu jego syna się zmieniło.
- W pewnym momencie zabrakło taty w moim teamie. Na pewno jednak nie mówię sobie, że osiągnąłbym więcej, gdybym miał go dzisiaj u swojego boku. Niektórzy zawodnicy nie mieli wsparcia taty, który był wcześniej żużlowcem i sobie poradzili. Jeśli chodzi o mnie, to najwyraźniej tak to wszystko miało wyglądać. Najwidoczniej tyle ile zdołałem osiągnąć, było mi pisane - uważa Rafał Okoniewski.
Czytaj także:
Oszustwa na limiterach? Frątczak atakuje. Mechanicy się bronią i mówią o domysłach
Na salony przedarł się przez przypadek. Kariery nie przerwała nawet zmiażdżona ręka