Do pożaru doszło na parkingu przy ul. Kontkiewicza w Częstochowie. - Na początku myślałem, że stało się coś z płynem chłodzącym, ale po chwili syn, który akurat jechał samochodem, zaczął krzyczeć: tata, pali się - mówi nam Michał Świącik.
- Wiedziałem, jak zadziałać, bo mój pierwszy zawód to elektromechanik samochodowy. Nie pomogły jednak małe gaśnice. Potrzebne były te większe, które wziąłem z autobusu. Udało się opanować sytuację, choć ryzyko było ogromne - dodaje szef Eltrox Włókniarza Częstochowa.
Świącik podkreśla, że tragedia była naprawdę blisko. - Otwierałem i zamykałem maskę samochodu. Cały czas stałem w pobliżu. Temperatura była zresztą tak wysoka, że maska się całkowicie stopiła. Dałem sobie radę, ale dostałem po głowie od żony, że za bardzo ryzykowałem. Nie chciałem jednak, żeby ogień przeniósł się na samochody, które stały obok. Wtedy mogłoby być naprawdę różnie - podkreśla Świącik.
W swoich mediach społecznościowych prezes Włókniarza dziękował także wszystkim osobom, które pomogły mu w opanowaniu ognia. A warto powiedzieć, że w pewnym momencie w całej akcji uczestniczyło nawet 10 osób. - Szczególne podziękowania dla częstochowskiego MPK za ich gaśnice, bez których pożar mógłby przejść na sąsiednie samochody. Pożar ugasiłem. Auto ze względu na ilość szkód do kasacji, a cieleśnie skończyło się tylko na poparzonych palcach i rękach - napisał na swoim Facebooku Świącik.
Zobacz także:
Oto szalony kibic Motoru Lublin
Niższe ligi ruszą później?
ZOBACZ WIDEO Żużel. Patryk Dudek ubolewa w związku z brakiem kibiców na trybunach. "My jesteśmy dla nich, oni dla nas"