Łotysz tylko raz w życiu zmienił klub. Doszło do tego właśnie przed sezonem 2007, kiedy trafił do Startu Gniezno. Wszyscy wierzyli, że będzie mocnym punktem czerwono-czarnych. Tymczasem wywalczył średnią biegową na poziomie 1,320 i po zakończeniu rozgrywek wrócił do Lokomotivu Daugavpils, którego barw broni do dziś.
Z perspektywy czasu Kjastas Puodżuks żałuje przenosin do Gniezna. Ma sobie również za złe, że nie spróbował sił w najwyższej klasie rozgrywkowej.
- Wtedy obcokrajowiec mógł startować w polskich ligach z numerem juniorskim. Byłem wówczas w dobrej firmie i miałem wiele propozycji, by kontynuować karierę w ekstralidze. Najbardziej kusząca była oferta z Częstochowy, gdzie mogłem znaleźć się m.in. pod skrzydłami Grega Hancocka. Ostatecznie jednak trafiłem do Gniezna. Nie wiem, dlaczego tak się stało! Byłem wówczas całkowicie "zielony" i prawdopodobnie bałem się od razu przejść z II ligi do ekstraligi... Nie wiem - mówi w rozmowie z lokomotive.lv.
Wspomina również, że wówczas w gnieźnieńskim klubie nie działo się dobrze.
- To był bardzo zły rok dla mnie i mojego ówczesnego klubu. Mieli duże problemy finansowe, długi u wszystkich zawodników, łącznie ze mną. Byliśmy bardzo zdenerwowani postawą kibiców, którzy na nas gwizdali, a nawet rzucali w nas kamieniami po każdej porażce lub przegranym wyścigu. Na początku sezonu zapełnili stadion po brzegi, ale po przegranych było ich znacznie mniej. Młodemu zawodnikowi trudno było wytrzymać presję trybun - dodaje Kjastas Puodżuks.
Czytaj także:
> Wyścig z czasem w Lublinie. Motor walczy, żeby postawić Hampela na nogi
> Jest przełom w sprawie Aleksandra Grygolca? Orzeł właśnie potwierdził zawodnika do startów!
ZOBACZ WIDEO Strach przed nieznanym jest najgorszy. Greg Hancock mówi o walce żony i życiu rodzinnym