Żużel. Po bandzie: Pracodawca ma prawo zrugać. Ale… [FELIETON]

WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu: Leon Madsen w kasku czerwonym
WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu: Leon Madsen w kasku czerwonym

- Pewnie, że pracodawca ma prawo przywołać pracownika do porządku. Jeśli jednak Madsen został zrugany już przy pierwszej większej wpadce, to może odnieść wrażenie, że przyjaźń była fałszywa - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Można wziąć trzech gości z kat. junior ciężkiej, ale oni wciąż ważą mniej niż jeden ciężki, taki z królewskiej kategorii.

A więc królem polowania nie jest ten, kto zabiera z rynku Worynę, Smektałę i Jeppesena, lecz ten, kto przekonuje do siebie Łagutę. Nie jest to moja opinia, lecz fakt mający oparcie w liczbach. Częstochowskie trio młodych Lwów do spółki uzbierało w niedzielę 10 "oczek" (i pięć bonusów), z czego kilka na trupach lub na Liszce. Sam Artiom Łaguta natomiast uzbierał ich 17. I wszystkie to były dorodne prawdziwki.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Kibice pytają, kiedy Dowhan znowu będzie prezesem Falubazu. Co na to sam zainteresowany?

Wracam do tego medialnego określenia, tego króla polowania, bo już jesienią zeszłego roku zwróciłem na nie uwagę jako mało przekonujące w odniesieniu do Włókniarza. Choć wtedy było to tylko przypuszczenie, a teraz dopiero się urzeczywistnia. Pozostaję jednak przy nadziei, że po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój, jak śpiewa Budka Suflera, mająca też wśród swoich przebojów numer "Młode Lwy". Z prostego względu - chcę, by walka o play-offy porywała i toczyła się do samej kreski. Choć na dziś wygląda to marnie po jasnogórskiej stronie księżyca.

Przecież wiele nie brakowało, by Falubaz też wywiózł z Częstochowy pełną pulę. Wystarczyło, by Piotrek Protasiewicz doniósł choćby połowę punktów, które wiózł po starcie. Bardzo prawdopodobne, że tak by się właśnie stało, gdyby nie dwa paskudne dzwony, które go mocno wyhamowały. Zresztą, podobnie miały się sprawy przed rokiem - jechał wybornie, lecz po dwóch karambolach musiał się wspomagać przeciwbólowo.

Nie odczuwam dzikiej satysfakcji przy kopaniu leżącego, stąd też o Włókniarzu, w kontrze do ogółu, chciałbym napisać coś krzepiącego. Problem w tym, że nie znajduję powodu. No bo to przecież prezes Włókniarza w pojedynkę zawetował przeniesienie wszystkich meczów PGE Ekstraligi w strefę czasową z kibicami na trybunach. Uznał, że lepiej pojechać przy pustym stadionie, za to skończyć spotkanie z pełną pulą. Że lepiej mieć rywala osłabionego brakiem Taia Woffindena, tym bardziej, że przy 25-procentowym obłożeniu obiektu zarobek jest tylko teoretyczny. Bo przecież w pierwszej kolejności trzeba zaprosić do uczestnictwa w widowisku sportowym posiadaczy karnetów, a ich pieniądze zostały już zapewne przejedzone.

Inna sprawa, że druga strona bez wątpienia postąpiłaby podobnie. Kilka lat temu wrocławianie odwołali zawody młodzieżowe na podstawie... wymarzonej prognozy pogody, byle tylko młodzież z Leszna nie dostała szansy przejażdżki na wrocławskim torze kilka dni przed ligową wojenką. Taki jest żużel, wiele tu brudu osiada za uszami.

Jeszcze trochę przyjdzie nam poczekać, by postawić ostateczną diagnozę, kto był królem polowania. Ten, kto pozyskał Vaculika, Doyle'a, Łagutę czy może Kuberę. A i tego, co wziął Smektałę oraz Worynę, nie można skreślać, bo życie bywa przewrotne. Choć jedno wiem już dziś - że jeśli ligę opuści ZOOleszcz DPV Logistic GKM Grudziądz, to ten spadek załatwił sobie z niemal półtorarocznym wyprzedzeniem.

Dokładnie rzecz biorąc - już rok temu o tej porze, gdy kluby zaczęły podstawiać swoim zawodnikom pandemiczne aneksy do umów. W Grudziądzu uznali wtedy, że gwiazda zespołu świętą krową nie jest i jej też boleśnie pozmieniali cyferki. Gdyby postąpili inaczej, gdyby powiedzieli wtedy "Artiom, Ty jesteś dla nas wyjątkowy, Ciebie traktujemy inaczej niż całą resztę, zostaje w sumie po staremu", to bardzo możliwe, że Łaguta nadal dojeżdżałby na połowę ligowych spotkań z Bydgoszczy do Grudziądza. A teraz można, że tak powiem, miesiącami myśleć, kim załatać dziurę, co jest raczej nie do zrobienia. Choć, póki co, szczęśliwe zwycięstwo z Betard Spartą jakiś kapitał stanowi. Bo inni kandydaci do spadku niekoniecznie muszą pokonać u siebie wrocławian.

Wracając jednak pod Jasną Górę. Nie sposób się nie zgodzić, że słowna zaczepka Leona Madsena przez Michała Świącika - jakkolwiek wycięta z szerszej wypowiedzi, choć to bez znaczenia - niczego dobrego nie musi przynieść. Prezes zrobił to z myślą o poprawie sytuacji sprzętowej Duńczyka, ale, paradoksalnie, mógł na łańcuch jego motocykla dosypać jakiejś glinki. Bo Leon nie jest raczej pokornym typem do rany przyłóż, jak większość sportowców zresztą. Natomiast abstrahując od jego cech charakteru, zwyczajnie zasłużył sobie i zapracował na inne traktowanie.

Po pierwsze - bo jest tylko jednym z siedmiu bardziej lub mniej wspaniałych w drużynie, a po drugie - bo do tej pory był synonimem opoki i ostoi, która myliła się niezwykle rzadko. A jeśli został zrugany już przy pierwszej większej wpadce, to może odnieść wrażenie, że przyjaźń była jednak fałszywa. Pamiętacie, jak w 2018 roku Madsen uratował Częstochowie play-offy, wyprzedzając na kresce Lindbaecka i ratując remis z GKM-em? Tego typu osobistych zwycięstw odniósł na przestrzeni lat całe mnóstwo. Z Lwem na piersi. Nie można nań zrzucać całej odpowiedzialności. Dobrze też wziąć jej bohatersko trochę na siebie, za swoje decyzje. Co przez opinię publiczną nie powinno zostać źle odebrane, wręcz przeciwnie. Jeden doceni klasę, drugi, bardziej wrażliwy, zacznie współczuć. Tak po porażce ze Stalą Gorzów postąpił Piotr Baron i chyba nic nie stracił, za to w zawodnikach zyskał sprzymierzeńców.

Pewnie, że pracodawca ma prawo przywołać pracownika do porządku. To w zasadzie ogólnoświatowy standard, normalny, zdrowy układ. No ale jednak w sporcie gwiazdy cieszą się wyjątkowymi względami. A w sporcie żużlowym lepiej pozostać dyplomatą i ugryźć się w język, bo układ gwiazd rzeczywiście jest zabetonowany. Zmarzlik przynależy do Gorzowa, Pawlicki do Leszna, a Janowski - i pewnie już Łaguta też - do Wrocławia. To tylko przykłady. Stąd też trudno dokonać przegrupowania wiodących sił. Oczywiście, że ktoś się w końcu wyłamie, jednak nie po to, by uciec w przeciętność. Jak uciekać, to po miliony. A więc do kogoś możnego.

Przy okazji, jestem ciekaw, jakie życie wybierze sobie Maksym Drabik. Czy w ogóle zechce wrócić do środowiska, w którym poczuł się kozłem ofiarnym. Czy życie go do tego zmusi. I czy takie życie jeszcze kocha. Jako nastolatek był to grzeczny, sympatyczny i naturalny chłopak. Pamiętam, gdy na meczu ligowym w Gorzowie pomylił okrążenia i zamknął gaz po trzecim, jak swego czasu tata we wrocławskim finale IMŚ. Potrafił się do tego odnieść z dystansem, dowcipkować. Uśmiechał mi się w wywiadzie, że sprawdzał hamulce. Wspominał też w tamtych czasach, jeszcze przed osiągnięciem pełnoletniości, że ćwiczy z ciężarami. Bo dzięki temu jest szansa, że aż nadto nie urośnie, co w speedwayu jest kluczowe.

- Te ciężary zakładam na plecy, ale też nie jakieś bardzo ciężkie, żeby sobie znów pleców nie wyrąbać. Robię przysiady, takie różne ćwiczenia - mówił. Tymczasem jesienią zeszłego roku usiąść na ukochanej żużlówce było już dla niego zbyt wielkim ciężarem. Uciekł z parku maszyn i do dziś nie wrócił. Takie bolesne bywa życie.

A poza tym, śledząc prognozy pogody, spodziewałem się, że w minioną niedzielę, faktycznie pierwszy ciepły dzień tego sezonu, nie będzie przegranych. Będą tylko zwycięzcy i ci, co nie znaleźli ustawień w nowych warunkach meteo. Tylko, że to dość męczący już temat.

Co do derbów, mam jedno spostrzeżenie. Otóż jeśli stary i z nazwiskiem przyjeżdża za kolegą z pary, młodym i mniej znanym, to nie zawsze znaczy, że stary młodemu pomaga i go ubezpiecza. Czasem po prostu jest wolniejszy. Słabszy. Nie róbmy zatem z Pawliczaka zawodnika niepełnosprawnego, który w każdym wyścigu wymaga pomocy. Np. Zagara.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
- Peter Ljung dostał wolną rękę w poszukiwaniu klubu. Szwed nie czuje się gorszy [WYWIAD]
Zabili dla 3,3 tys. zł. Tyle mogli zarobić w jednym meczu

Źródło artykułu: