Brian Andersen już w 1991 roku zdobył Indywidualne Mistrzostwo Świata Juniorów. W Polsce był jednym z pierwszych obcokrajowców i choć zaczynał w Poznaniu, najbardziej pamiętają go kibice z Rzeszowa, gdzie szczególnie w 1996 roku był prawdziwym liderem. Później zaliczył też epizody w Lesznie, Wrocławiu i w Częstochowie, jednak to już nie było to samo. Jego karierę mocno przystopowały kontuzje i niedługo po 30. urodzinach zakończył sportową karierę. Nie obraził się jednak na żużel, a jego osoba wciąż jest barwna i może być przykładem dla wielu - szczególnie dla syna, Mikkela Andersena, który dwukrotnie zdobywał już mistrzostwo Europy w miniżużlu.
Michał Gałęzewski, WP SportoweFakty: Był pan jednym z pierwszych obcokrajowców w lidze polskiej. Jak wspomina pan debiutancki sezon w Polonezie Poznań?
Brian Andersen, uczestnik cyklu Grand Prix w latach 1997-2001: Na pewno to był zupełnie inny świat i się z tym zgodzę. Byłem w Poznaniu już w 1989 roku, jeszcze przed upadkiem Muru Berlińskiego. Rok później podpisałem kontrakt w Polonezie. Na pewno kraj zmienił się bardzo mocno. Wszystko się rozwija, również dzięki pomocy z Unii Europejskiej. Na przestrzeni lat zmiany są dynamiczne, na pewno jednak żużel jest nadal na wysokim poziomie.
ZOBACZ WIDEO Przyjaźń mistrzów świata. Tomasz Gollob: Bartosza wyróżnia ciężka praca i konsekwencja
Jeździł pan też w innych klubach polskiej ligi. Czy do któregoś czuje pan szczególny sentyment?
Miałem trzy doskonałe lata w Stali Rzeszów. To były lata, w których też ja sam prezentowałem się najlepiej w swojej karierze. Później jeździłem też w klubach z Leszna, Wrocławia i Częstochowy. Mam bardzo dobre wspomnienia z Polski i wiem, że jak mój syn się rozwinie, często będę jeździł autostradą do Polski.
Był pan zawodnikiem, który startował w Grand Prix przy okazji zmiany formatu na 24 zawodników. Czy była to dobra reforma? Sprawdziłaby się teraz?
Ja zaczynałem w Grand Prix w 1997 roku i wówczas format był nieco zbliżony do obecnego. Po rundzie zasadniczej były finały A, B, C i D. Jako zawodnikowi jeździło mi się wtedy dobrze. Od 1998 roku był format z 24 zawodnikami, z eliminatorami. Według mnie to się nie sprawdziło. Każdy jechał na bardzo dużej presji wiedząc, że jak przegra może już się pakować do domu. Zawodnicy jechali zdesperowani, w żużlu przestali być koledzy, bo każdy się mocno obawiał. Przez presję żużel nie staje się lepszy, gdy zawodnicy się respektują jest lepiej. Dlatego obecny format jest lepszy.
W 1997 roku wygrał pan pierwszy turniej Grand Prix w swojej karierze i jak się później okazało ostatni. Chyba wówczas nie myślał pan, że tak to się ułoży.
To był mój pierwszy sezon w Grand Prix i wszystko wychodziło bardzo dobrze. Po zwycięstwie w Bradford, które było czwartą z sześciu rund byłem drugi w klasyfikacji Grand Prix. Wszystko wyglądało bardzo dobrze, jednak dwa tygodnie później złamałem obojczyk. To była pierwsza z moich wielu kontuzji, po tym sezonie, w każdym roku jakąś miałem. Kontuzje mocno wchodziły mi w umysł i dużo o tym myślałem. Po kontuzji w 1997 roku, nie dokończyłem już sezonu na tak wysokim poziomie.
Czy to właśnie kontuzje sprawiły, że nie rozwinął się pan na miarę potencjału, kończąc regularną karierę w wieku 31 lat?
Tak, bo po kontuzjach nie mogłem prezentować się już tak dobrze, szczególnie przez moje ramiona. W 2002 roku miałem paskudny upadek w King's Lynn, po którym uszkodziłem sobie szyję. To zakończyło moją karierę.
A wtedy dmuchanych band jeszcze nie było na każdym torze.
Dokładnie tak, teraz o bezpieczeństwo dba się dużo mocniej - nie tylko mam tu na myśli bandy, ale również ochraniacze dla żużlowców, co jest bardzo dobrą sprawą. Jako ojciec na pewno czuję bardzo dużą presję, gdy patrzę na syna realizującego się w żużlu.
Czy jazda w czasach Tony'ego Rickardssona czy Hansa Nielsena była czymś wyjątkowym?
Ja w ostatnich dwóch latach Tony'ego byłem jego tunerem. Zabierało mi to bardzo dużo pracy i byłem częścią jego trofeów. Na pewno w tym czasie poznałem wielu bardzo dobrych zawodników, choćby Tomasz Gollob był moim rówieśnikiem. Teraz wchodzą kolejni, młodzi, jak Bartosz Zmarzlik. Ja sam jeździłem też w czasach Jana Osvalda Pedersena, ale każda generacja ma bardzo dobrych zawodników i tylko tacy będą walczyć o mistrzostwo świata w tym roku.
Przez lata Polska i Dania walczą o prymat w światowym żużlu. Jakie są najlepsze strony polskiego i duńskiego speedwaya?
Według mnie w Danii na bardzo dobrym poziomie stoi szkolenie u podstaw. Wszystko jest bardzo dobrze zorganizowane i wygląda to naprawdę dobrze. W Polsce też zaczynają pracować na mini torach, choćby podczas eventów organizowanych przez Krystiana Plecha. Na pewno w ciągu kilku lat wyrosną z tego narybku bardzo dobrzy żużlowcy. Trzeba zaczynać w naprawdę młodym wieku, by osiągać sukces. W Polsce żużel stoi na najwyższym poziomie, ale widzę też tego wady - w PGE Ekstralidze presja jest przeolbrzymia. Jest jej jednak za dużo, wszystko przenosi się też na niższe ligi, widać sporo upadków tym wywołanych. Jak 10 tysięcy ludzi dopinguje, trudno nie mieć presji, do tego trzeba pamiętać o tym, jakie w Polsce są zarobki. Lepiej dla żużla jest jednak więcej czasu na rozwój, w spokojniejszych warunkach.
Pana syn Mikkel jest dwukrotnym mistrzem Europy w miniżużlu. Czy pobije pańskie sukcesy?
Naprawdę w to wierzę. Jesteśmy po ORLEN Golden Boy Trophy, to jego dziewiąty występ w Gdańsku i nie stracił tu jeszcze punktu. Dlatego wierzę, że będzie dobrze. Gdański tor jest bardzo mały i techniczny, ale mu to pasuje. Wierzę w to, że będzie się rozwijał i będzie dobrym zawodnikiem. Oczywiście liczę na to, że przebije sukcesami ojca.
Mikkel ma 13 lat. Czy to nie czas, by przejść na duży tor?
Podchodzimy do tego spokojnie, przed nim może być długa kariera. Oby nie miał kontuzji, liczę że go będą opuszczać. Na pewno jako ojciec podchodzę do tego inaczej, z dużą troską. Podchodzimy do tego tak, że nie ma co się z czymkolwiek spieszyć. Idziemy krok po kroku i na pewno kiedyś zobaczymy go w klasie 500 cc, nic nie chcemy przyspieszać.
W Polsce popularna staje się klasa 250 cc. Czy to dobra opcja pomiędzy miniżużlem, a żużlem klasycznym?
Nasz plan jest taki, by w kolejnym sezonie jeździć właśnie w klasie 250 cc. Teraz to ostatni sezon w klasie 85 cc i przenosimy się na duży tor. Skupiamy się na wyzwaniach w miniżużlu i liczymy na mistrzostwa Europy i świata. Nie myślimy teraz o niczym więcej..
Na pewno gdy powiedział: "Tato, chcę ścigać się na żużlu", pan, jako osoba która poznała też tę gorszą stronę żużla musiał mieć mieszane uczucia.
Nie ma co do tego wątpliwości, że bardzo się denerwuję, gdy patrzę na mojego syna. Nie chodzi tu o to co on zrobi na torze, bo jest bardzo utalentowany, ale nigdy nie wiadomo co zrobią jego koledzy.
A jak wyglądał czas pomiędzy pana karierą a rozpoczęciem jazdy pańskiego syna? Wciąż był u pana obecny żużel?
Byłem przy żużlu od skończenia 12. roku życia i nigdy nie przestałem zajmować się tą dyscypliną. Zajmuję się częściami do silników. Produkuję wiele jakościowych części do żużla jak m.in. sprzęgła i inne części do motocykla. Sam zajmuję się tuningiem, współpracuję też z innymi tunerami, na nikogo się nie zamykam, ale nie będę wymieniał nazwisk - to na pewno topowi tunerzy. Jak wejdziesz do żużla, trudno z niego wyjść.
Czytaj także:
Wiemy jak czują się liderzy Sparty
GKM wcale nie musi spaść