Żużel. Bardziej ciągnęło go do kolarstwa. Mocno przeżył śmierć Rosego, z którą długo nie mógł się pogodzić

WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Wiesław Jaguś z Janem Ząbikiem
WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Wiesław Jaguś z Janem Ząbikiem

Jest jedną z legend polskiego speedwaya, tymczasem początkowo nic nie wskazywało na to, że Jan Ząbik może trafić do czarnego sportu. Opowiada o tym w rozmowie z serwisem polskizuzel.pl.

W tym artykule dowiesz się o:

Znacznie bardziej interesował go inny sport, gdzie też jeździ się na dwóch kółkach, aczkolwiek nie na motocyklu, a na rowerze. To właśnie w kierunku kolarstwa ciągnęło go najbardziej.

Jednak dzięki pracy zawodowej złapał kontakt z żużlem. Jako wyuczony elektryk znalazł zatrudnienie w Elektromontażu i został oddelegowany do pracy w Toruniu.

- Mieszkałem wtedy w hotelu znajdującym się przy zakładzie. Miałem stamtąd niedaleko na stadion żużlowy przy ulicy Broniewskiego. Popołudniami nie było co robić, więc chodziłem popatrzeć jak jeżdżą zawodnicy. Wkrótce poznałem Mariana Rosego, czyli wybitnego toruńskiego żużlowca. Dość szybko złapaliśmy wspólny język. Okazało się, że on ma swój garaż, gdzie dłubie sobie przy motocyklach i samochodach. Ja chodziłem mu pomagać, bo motoryzacja od zawsze była moim oczkiem w głowie. Po prostu lubiłem pracować przy różnego rodzaju maszynach. Marian szybko zorientował się, że jestem kumaty w tych tematach i któregoś razu zaproponował mi przejażdżkę na motocyklu żużlowym. Można powiedzieć, że od tego zaczęła się moja przygoda z tym sportem - opowiada Jan Ząbik na łamach serwisu polskizuzel.pl.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Co dalej z Kennethem Bjerre i Krzysztofem Kasprzakiem w GKM-ie?

W wielu materiałach historycznych można przeczytać, że Marian Rose widział w Ząbiku kandydata na solidnego żużlowca. A warto dodać, że Jan Ząbik dołączając do toruńskiej szkółki liczył już 19 lat. Nie przeszkadzało mu to jednak, aby rozwijać się sportowo pod okiem starszego od siebie o trzynaście lat Rosego. - Byliśmy sąsiadami i często się spotykaliśmy. Dzięki temu zacieśnialiśmy nasze relacje. Marian był wspaniałym kolegą. Przez cały czas można było na niego liczyć. Każdy kto do niego podszedł zawsze otrzymywał wsparcie i nigdy nie był odprawiany z kwitkiem. Dla mnie to był wzór koleżeństwa. Traktowałem go również jako najlepszego trenera i nauczyciela. To właśnie on zdradzał mi wiele żużlowych tajników i przekazywał mi mnóstwo wiedzy. Zawsze starałem się mu jakoś pomóc, a on w zamian udostępniał mi swój motocykl na treningach.

- Dzięki temu miałem trochę więcej jazdy i okazji do szlifowania swoich umiejętności. W klubie na całą grupę młodych zawodników były przeważnie tylko dwie maszyny, a czasami nawet jedna, więc nie było wcale tak łatwo się do tego dopchać. Trzeba było czekać na swoją kolej i jakoś się dzielić. Jeżeli ktoś niechcący się wywrócił, to wielokrotnie konieczne stawało się doprowadzenie motocykla do stanu używalności. To niestety potrafiło zająć trochę czasu i wiązać ręce zawodnikom palącym się do jazdy. Dzięki Marianowi nie byłem jednak tak bardzo od tego zależny i miałem nieco większe możliwości - wspomina wychowanek toruńskiego klubu.

Bliskie stosunki i przyjaźń obu panów musiały mieć swój wpływ na 24-letniego wówczas Jana Ząbika, gdy w 1970 roku śmiertelny wypadek zabrał z tego świata Mariana Rosego. - Mocno to przeżywałem i długo nie umiałem się z tym pogodzić. Zobaczyłem najczarniejsze oblicze tego sportu, którego nigdy nie chciałbym oglądać. Ten wypadek rozbił całą naszą drużynę. Po czymś takim niektórzy zawodnicy nie chcieli już jeździć i po kolei rezygnowali. Takie sytuacje odbijają się na psychice i skłaniają do zastanowienia się nad pewnymi rzeczami. Po jakimś czasie kilku z nas doszło jednak do wniosku, że jakoś musimy się pozbierać, bo przecież nie możemy stracić tego zespołu. Powoli dochodziliśmy do siebie i wracaliśmy na tor, chociaż mieliśmy poczucie ogromnej pustki i wiedzieliśmy, że nic już nie będzie takie samo. Trochę czasu minęło zanim naprawdę zdołaliśmy się z tym oswoić - wyznaje.

Czytaj także:
Mateusz Morawiecki patronem turnieju żużlowego
Po finale w Togliatti mówi, że żużel jest jak Formuła 1. "Zmierzamy w złym kierunku"

Źródło artykułu: