W sezonie 2019 przebojem wdarł się na tory 2. Ligi Żużlowej i swój pierwszy sezon w Polsce zakończył z czwartą średnią w klasyfikacji najskuteczniejszych zawodników ligi. Wydawało się, że pójdzie za ciosem, jednak w kolejnych dwóch latach w zespołach OK Bedmet Kolejarza Opole i SpecHouse PSŻ-u Poznań pojechał łącznie w tylko jednym spotkaniu. Ostatnio związał się umową "warszawską" z Unią Tarnów.
Stanisław Wrona, WP SportoweFakty: Skąd wzięło się u pana zainteresowanie żużlem? Jaka jest historia pana początków ze speedwayem?
Tero Aarnio, zawodnik Unii Tarnów, Kumla Indianerny i Scunthorpe Scorpions: Z pewnością spory wpływ na to miał mój tata. On był zawodnikiem w Finlandii, jeździł około 20 lat. Nie mogę tego pamiętać, ale pierwszy raz na zawodach żużlowych byłem, gdy miałem zaledwie około tygodnia. Całe moje życie kręciło się zatem wokół torów żużlowych. Gdy miałem jakieś cztery lata, dostałem motocykl terenowy - Yamahę PW50, ponieważ wtedy nie było jeszcze motorów do mini speedwaya. W wieku około 10 lat przesiadłem się na motocykl o pojemności 80cc.
Kiedy zatem po raz pierwszy startował pan na motocyklu żużlowym, czyli o pojemności 500cc?
W pierwszych zawodach na takim sprzęcie rywalizowałem chyba w 2001 roku (Tero Aarnio urodził się 17 kwietnia 1984 - przyp. red.). Mam zatem za sobą już całkiem długą karierę.
Jak wyglądała pana historia związana z Polską przed sezonem 2019?
Próbowałem dostać się do rozgrywek w Polsce przez kilka lat. Oczywiście trudno znaleźć zatrudnienie w jakimś klubie w tym kraju, gdy nie jest się już juniorem lub młodym zawodnikiem. Gdy starałem się o angaż w Polsce, miałem już prawie 30 lat, ale nigdy wcześniej nie dostałem takiej szansy. Zawsze z jednego lub innego powodu plany zawarcia jakiejś umowy upadały w finałowym momencie. Dlatego nigdy nie podpisałem tam kontraktu. Jeździłem wówczas zatem w Anglii oraz w Szwecji. W 2018 roku startowałem natomiast też w szwedzkiej Elitserien i duńskiej Superlidze. W tamtym okresie zainteresowało się mną kilka zespołów z Polski. Dlatego w końcu udało mi się podpisać kontrakt na sezon 2019.
Czy zatem próbował pan wcześniej związać się z jakimś klubem, przed angażem w Krakowie w sezonie 2019, czy były to raczej nieoficjalne rozmowy?
Mogę to nazwać raczej niezobowiązującymi rozmowami. Miało to miejsce kilka lat wcześniej, gdy byłem w Krakowie w czasie jednych zawodów towarzyskich (mecz pomiędzy Wandą Kraków A i Wandą Kraków B z 29 kwietnia 2012, Fin zdobył 8 punktów w pięciu startach, na dystansie trzech okrążeń, wygrywając jeden bieg - przyp. red.) z zawodnikami miejscowej drużyny. Później odbywałem treningi również w Pile. Poszło mi wówczas całkiem dobrze i myślałem, że uda mi się tam zatrudnić, jednak z jakiejś przyczyny oni nie zaproponowali mi kontraktu. Gdy jednak otrzymałem szansę w 2019 roku, wówczas pokazałem, na co mnie stać w Polsce.
Wróćmy zatem do wspomnianego sezonu 2019 - osiągnął pan czwartą średnią wśród zawodników w 2. Lidze Żużlowej i wyniosła ona 2,235 punktu na bieg. Wystąpił pan w siedmiu spotkaniach Speedway Wandy Kraków, a pięć z nich kończył z dwucyfrowym wynikiem. Co najlepiej zostało zapamiętane z tamtego roku?
Cały sezon 2019 był zdecydowanie najlepszym w mojej karierze. Po prostu wszystko "zaskoczyło" wspólnie - miałem dobre silniki, dlatego łatwo mi się wówczas jeździło, nieważne, na jakim torze. Gdy ktoś cieszy się jazdą na żużlu, wtedy startuje mu się bardzo dobrze. Po roku 2019 podpisałem kontrakt w Opolu, ale wtedy niestety bardzo mocno "uderzył" w nas COVID-19. Od tamtej pory nie jest łatwo podróżować. Czuję się z tego powodu nieco zdołowany. Po sezonie 2019 miałem wrażenie, że po prostu utrzymam tą wysoką formę w 2020 roku, jednak wówczas zmienił się cały świat.
W sezonie 2019 był pan zdecydowanym liderem, ale w najsłabszej drużynie w sezonie. Czy nie żałował pan wówczas, że nie trafił do lepszego zespołu?
Właściwie startowałem tylko przez jeden pełny sezon w Polsce, dlatego nie nabyłem jeszcze takiego dużego doświadczenia na waszych torach. W tym pierwszym sezonie wszystko było dla mnie nowe. Nie myślałem zatem o tym, że cały czas przegrywaliśmy. Cieszyłem się po prostu z jazdy w Polsce i możliwości pokazania ludziom, że potrafię właściwie wykonać swoją pracę. Mogę powiedzieć, że gdy podpisałem kontrakt w Opolu przed sezonem 2020, pomyślałem, że będzie nieco inaczej, ponieważ mieliśmy dobry zespół i mogliśmy walczyć o awans do pierwszej ligi.
Naprawdę nie mogłem doczekać się sezonu 2020. W Opolu jednak całkowicie to nie zadziałało, głównie przez COVID-19. Oni chcieli sporo trenować, a ja nie mogłem podróżować tam co tydzień. Działacze chcieli w zasadzie, żebym przeprowadził się do Polski, jednak nie mogłem tego zrobić z powodów finansowych, ponieważ nie jeździłem wtedy tak naprawdę nigdzie. Anglia nie miała żadnych spotkań, dlatego musiałem pracować w domu. Nie mogłem zatem podróżować co tydzień do Polski tylko i wyłącznie na treningi.
Czy sprawy finansowe w Krakowie zostały uregulowane i otrzymał pan zaległe pieniądze?
Nie otrzymałem. Oni nadal są mi winni dosyć sporo, ponad 20 tysięcy euro. Klub z Krakowa, w którym jeździłem, już nie istnieje, dlatego nikt nie może mi tego zapłacić. Nie mam nadziei, że odzyskam te pieniądze, ponieważ Wanda Kraków przepadła, a prezesa Pawła Sadzikowskiego nie ma już w ogóle w żużlowym świecie. Sądzę, że zalegali mi tyle pieniędzy, ponieważ zdobywałem tak dużo punktów. Pieniądze za punkty całego zespołu miały iść zatem w znacznej części do mnie. Według mojej wiedzy wszyscy nasi zawodnicy nie otrzymali pieniędzy. W zasadzie oni płacili jedynie za moje podróże i przejazdy. W pełni zwrócono mi kwotę za tylko jedno spotkanie.
Przed sezonem 2020 podpisał pan wspomnianą umowę w Opolu. Tam jednak wówczas mieli szeroki skład, zawodników było więcej niż miejsc i ostatecznie nie wystąpił pan w żadnym spotkaniu. Dlaczego?
W tym roku wprowadzono obowiązkowe limitery. Na naszym pierwszym treningu miałem z nimi spore problemy. Mój motocykl nie zachowywał się normalnie, a gdy próbowaliśmy się dowiedzieć, dlaczego jest taki wolny, nie udało nam się tego zrobić na czas. Doszliśmy do tego dopiero później, w trakcie sezonu. Gdy jednak rozmawiałem z klubem z Opola, to oni nigdy nie zaprosili mnie na zawody, choć mówiłem im, że jestem już gotowy. Oczywiście zespół jechał naprawdę dobrze, więc rozumiałem czemu nie chcieli zmieniać składu. Był on mocny i spisywał się nieźle.
Czy w roku 2020 próbował pan zmienić klub w Polsce i znaleźć inny?
Nie, klub z Opola nie pozwolił mi tego zrobić. Powiedzieli, że wolą zatrzymać mnie "na wszelki wypadek". Ich strategią jest to, że zawsze podpisują umowy z wieloma zawodnikami. Chcą ich później mieć w odwodzie, gdyby doszło do sytuacji, w której byliby potrzebni. Nie byli zadowoleni i chętni, aby mnie wypożyczyć. Tak czy inaczej podróżowanie w 2020 roku było bardzo trudne. Przez cały rok wydawało się, że może trzeba było go przeczekać. Wtedy wszyscy mieli nadzieję, że w roku 2021 świat wróci do normalności. To jednak nie nastąpiło, ale chociaż był on bardziej "normalny" niż 2020.
Właśnie w pierwszym roku z pandemią COVID-19 udało się panu odnieść sukces na krajowym podwórku - został pan Indywidualnym Mistrzem Finlandii. Był to chyba miły akcent z trudnego sezonu 2020?
Próbowałem 19 razy zdobyć mistrzostwo Finlandii. Wydawało mi się, że "milion" razy byłem drugi lub trzeci. Zawsze działo się coś, przez co nie wygrywałem tych zawodów. Gdy już udało mi się zwyciężyć, stadion był pusty. Nie było to zatem uczucie podobne do tego, gdy obiekt jest pełny. Osobiście nie lubię tak wcale jeździć, a w 2020 roku wszystkie imprezy odbyły się bez publiczności. Nie mogłem zatem zbytnio się cieszyć, ponieważ nie odczuwałem tego w odpowiedni sposób. Miałem wrażenie, że był to po prostu trening, a nie właściwe zawody.
Przed sezonem 2021 związał się pan umową z klubem z Poznania. Pojechał pan jednak tylko w jednym meczu z zespołem z Rawicza, zdobywając cztery punkty z dwoma bonusami i kolejnej szansy nie otrzymał. Dlaczego?
Tak naprawdę nie wiem. Oni cały czas obiecywali mi, że dostanę drugą szansę, ale to jednak nie nastąpiło. Oczywiście Kevin Woelbert jeździł wówczas świetnie, jednak pozostali zagraniczni zawodnicy nie startowali zbyt dobrze. Cały czas rozmawiałem z trenerem drużyny z Poznania, jednak to się nie wydarzyło. Obiecywali mi, że dostanę kolejną szansę, a później sezon się po prostu skończył, zanim ją otrzymałem. To w sumie moja wina, ponieważ to jedno spotkanie, w którym pojechałem, nie było dla mnie zbyt dobre. Katastrofy nie było, jednak cztery punkty z dwoma bonusami w czterech biegach, to nie jest wynik, o którym się marzy. Zawsze liczy się na więcej. Jak powiedziałeś wcześniej, moja średnia z 2019 sezonu wynosiła ponad dwa punkty na bieg, dlatego w meczu z zespołem z Rawicza powinienem wywalczyć dwucyfrową zdobycz.
Trzeba być realistą, gdy ma się taki występ, zwłaszcza, że była to dosyć wczesna część sezonu. Piotr (Paluch, ówczesny trener Spechouse PSŻ-u Poznań - przyp. red.) próbował znaleźć odpowiedni skład, który później chciał wystawiać. Dostałem zatem swoją szansę, jednak nie mogłem jej wykorzystać na tyle, na ile chciałem. Nie mogę winić za bardzo klubu z Poznania w tej sprawie. W moje miejsce jeździł Jonas Seifert-Salk, a w późniejszych meczach szło mu całkiem dobrze, oni nie mieli zatem powodu do zmian. Zobaczymy, co wydarzy się w przyszłym sezonie. Rozmawiałem z klubem z Tarnowa i oni mają na początku sezonu zorganizować kilka treningów. Mam tam przyjechać i wtedy zobaczą, kto znajdzie się w późniejszym w składzie.
Czy nie było możliwości zmiany klubu w sezonie 2021 na zasadzie wypożyczenia do innego?
Nie, nawet nie próbowałem, ponieważ sądziłem, że otrzymam swoją drugą szansę w Poznaniu. Wprawdzie nie zagwarantowano mi tego, ale miałem takie przeczucie. Mniej więcej każdego tygodnia myślałem, że może wystartuję w kolejnym meczu albo następnym po nim, itd. Czasami po prostu czeka się na ten telefon z powołaniem na zawody. Nie poddawaliśmy się, a gdy zdałem sobie sprawę, że nie dostanę swojej szansy występu w drugim spotkaniu w tym klubie, wówczas było już za późno na jakikolwiek transfer do innego zespołu. Tak, czy inaczej nie jest łatwo związać się umową w polskiej 2. Lidze. Jeździ w niej tylko kilka zespołów, dlatego nie ma tam zbyt wielu miejsc dla zawodników.
Teraz, czyli przed sezonem 2022, związał się pan z klubem z Tarnowa, ale na zasadzie umowy "warszawskiej". Jak do tego doszło - czy to Unia skontaktowała się z panem, czy było odwrotnie?
Ja sam się z nimi skontaktowałem. Mam menedżera w Polsce, to Adrian Rosiński i on zajmuje się moimi umowami w tym kraju. Próbował załatwić mi jakiś kontrakt, jednak nie udało się nam znaleźć właściwego zespołu. Dlatego lepiej było podpisać umowę "warszawską" niż żadną. Związałem się zatem kontraktem z Tarnowem, mając przynajmniej jakąś możliwość startów. Oni powiedzieli, że każdy otrzyma na wiosnę równe szanse.
Dostał pan zatem zapewnienie, że otrzyma szansę w treningach oraz sparingach przed sezonem i może wskoczyć do składu? Czy będzie pan raczej opcją "rezerwową" na wypadek kontuzji lub innej nieobecności kogoś z drużyny?
Nie, wszystko ma wyjaśnić się po treningach. Zanim sezon się zacznie mamy odbyć ich kilka i tam będę miał szansę pokazać, że jestem lepszy od pozostałych zagranicznych zawodników. Gdy patrzę na nazwiska, które są w zespole, to odnoszę wrażenie, że mogę zająć miejsce w tym składzie i jeździć dla klubu z Tarnowa w lidze.
Czyli nie będzie pan chciał przed sezonem zmienić klubu "na stałe"?
Tak, dokładnie. Jeśli chodzi o Poznań, to byłem trochę rozczarowany tym, że tak wiele razy obiecywali, że dadzą mi szansę. Miałem ją otrzymać w "kolejnym tygodniu". To jednak nigdy nie miało miejsca, dlatego w tym roku chciałem zmienić klub i nawet nie prowadziłem rozmów z klubem z Poznania. Myślę, że oni również chcieli wtedy pójść w innym kierunku, dlatego w trakcie sezonu znacznie zmniejszyli swój budżet.
Czy chciałby pan wrócić do swojej formy z sezonu 2019? Myśli pan, że jest to możliwe?
Tak, zdecydowanie. Na przyszły rok zaplanowałem wiele rzeczy. W sezonie 2022 chcę jeździć w sporej liczbie spotkań. W roku 2019 startowałem łącznie w 87 imprezach. Gdy zatem mam ich sporo, wówczas jeżdżę naprawdę dobrze. Taki mam plan na sezon 2022 - chcę startować w Anglii, Szwecji oraz Danii.
Wspomniał pan o startach za granicą. W których klubach ma pan zamiar jeździć w Szwecji i na Wyspach Brytyjskich?
W Szwecji związałem się z drugą drużyną Indianerny Kumla w Allsvenskan, a w Wielkiej Brytanii będę reprezentował Scunthorpe Scorpions w Championship. W Danii jestem umówiony wstępnie w klubie z Fjelsted i mogę pojawiać się tam ewentualnie jako "gość".
Startował pan w Anglii w sezonie 2021? Jak to wyglądało?
Tak, jeździłem również dla Scunthorpe Scorpions. Szło mi całkiem nieźle, dopóki nie byłem zmuszony zaprzestać startów w Anglii z powodu utraty pozwolenia na pracę (ostatni "domowy" mecz Fin odjechał 20 sierpnia - przyp. red.). Gdy Wielka Brytania opuściła Unię Europejską potrzebowałem nowego. Konieczne było wyrobienie go do końca lipca, w innym wypadku musiałem przerwać starty. Nie udało mi się go dostać do listopada tego roku, dlatego z tego powodu nie mogłem dokończyć sezonu w Anglii.
Czy wiadomo, jak będą wyglądały rozgrywki w Finlandii w sezonie 2022? Zostaje pan w łączonej drużynie z Kuusankoski i Varkaus?
Nie związałem się jeszcze z żadnym zespołem w Finlandii. W lidze można startować jako "gość", jeśli nie ma się kontraktu w którymś z klubów. Taki mam ewentualny zamiar. To na wszelki wypadek, bo po prostu mogę być zajęty startami w pozostałych krajach i nie mieć czasu na jazdę w Finlandii. Dlatego nie podpisałem tam żadnej umowy.
Przed sezonem 2019 brał pan udział w galach lodowych "Drift on Ice" w Niemczech. Czy chciałby ponownie w nich występować, czy przy pandemii jest to niemożliwe?
Raczej chciałbym, ale niestety ponownie COVID-19 może mieć wiele do "powiedzenia" w tym temacie. Działacze nie byli w stanie zorganizować gali w poprzednim roku. Mogą mieć ponownie problemy ze ściągnięciem mnie na te zawody, ponieważ wszystkie obostrzenia zaczynają po raz kolejny w nas "uderzać". Odbyła się już jedna impreza we Freital, nie mogłem się jednak na niej pojawić z powodu ograniczeń w podróżach. Gdyby to było możliwe, z pewnością pojechałbym w "Drift on ice". Następne zawody są wyznaczone na styczeń. Zobaczymy, jak wtedy będą wyglądać obostrzenia w podróżowaniu - czy będą złagodzone, czy nawet wzmocnione, tak jak w okresie świątecznym.
Cofnijmy się na chwilę do półfinału Speedway of Nations z 2018 roku w Manchesterze, gdy pokonał pan na torze m.in. Maxa Fricke'a i mistrza świata Jasona Doyle'a, czyli zawodników ze światowej czołówki. Wraca pan do tych miłych chwil wspomnieniami?
Tak, oczywiście. Wtedy startowałem regularnie w Anglii już od dłuższego czasu. W Manchesterze pojawiło się sporo moich przyjaciół, aby oglądać te zawody. Prawdopodobnie w tym kraju mam więcej żużlowych znajomych niż w jakimkolwiek innym. Wszyscy byli wśród publiczności podczas tych zawodów, dlatego gdy wygrałem ten bieg z Australijczykami, czułem coś wyjątkowego. Wracając do tego teraz, wydaje się to czymś jeszcze bardziej specjalnym. Jak wspomniałem wcześniej, w sezonie 2019 wszystko w moich występach po prostu "zaskoczyło" razem i wszędzie szło mi łatwo. W tamtym czasie wyglądało to jak rutynowa jazda.
Półfinał Speedway of Nations traktowałem jak zwykłe, kolejne zawody i ten wyścig był czymś całkiem normalnym. Pokonywałem Jasona Doyle'a również w Szwecji, startując z nim w parze w Hallstavik. Gdy jesteś w szczytowej formie, to masz tę świadomość. Wtedy żaden zawodnik, z którym się ścigasz, nie wydaje się zbyt mocny. Wówczas ma się przeczucie, że można pokonać każdego. Dlatego teraz to wydaje się naprawdę wyjątkowe, gdy po sezonie 2019 miałem praktycznie dwa lata przerwy. Obecnie jest to dla mnie coś bardziej specjalnego niż w tamtym czasie. Moim celem jest, aby sezon 2022 wyglądał podobnie do tego z 2019 roku.
W sezonie 2021 ponownie wystąpił pan w półfinale Speedway of Nations. We wrześniu w łotewskim Daugavpils wywalczył pan sześć punktów. Czy dało się wówczas osiągnąć lepszy rezultat?
Tak, zdecydowanie. Tor w Daugavpils nie był wtedy jednak w najlepszym stanie. Mogę śmiało powiedzieć, że był naprawdę zły. W całych zawodach nie udało nam się dopasować właściwych ustawień. Przez cały wieczór w Daugavpils było ciężko. Na treningu mieliśmy całkowicie inny tor, a wtedy z Timo Lahtim byliśmy naprawdę szybcy. Jak pewnie pamiętasz, w tym półfinale zanotowano wiele upadków. Nie lubię takich bardzo dziurawych i nierównych torów, dlatego nie mogłem w czasie zawodów osiągnąć tam najlepszej dyspozycji. Później popełniłem kilka błędów, które sporo nas kosztowały. Starałem się wykonywać swoje zadanie, jednak nie mogłem wówczas za wysoko podnieść sobie "poprzeczki". Jechałem w całych zawodach, ale nie byłem w stanie zrobić tam niczego specjalnego. Byli tacy, którzy wtedy chcieli przerwać ten turniej. Jeśli czołowi zawodnicy, jak Mikkel Michelsen jechali na połowę możliwości, to nie był to tak naprawdę tor do ścigania się na żużlu.
Jak teraz wyglądają obostrzenia związane z pandemią COVID-19 w Finlandii?
Wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie pojawią się nowe ograniczenia. Teraz nie jest ich zbyt wiele, ale niedługo się to zmieni. Obecnie mniej więcej wszędzie można wejść z "paszportem covidowym", jeśli tylko się go okaże. Myślę jednak, że wiele rzeczy ponownie zostanie zamkniętych dla wszystkich obywateli. Według mnie stanie się tak na kilka tygodni, np. u nas najpopularniejszym sportem jest hokej. Na te mecze będzie mogła wejść tylko połowa kibiców, nawet z "paszportami covidowymi".
Rozmawialiśmy przed sezonem 2019 i wówczas mówił pan, że w zimie pracował jako taksówkarz. Czy to nadal aktualne zajęcie i robił pan to w latach 2020-2021, czyli w czasie pandemii COVID-19?
Obecnie jestem pracownikiem budowlanym i tym się zajmuję. COVID-19 praktycznie "zniszczył" biznes taksówkarski i zarobki w tej branży w tym czasie były naprawdę niskie.
Sezon 2019 to już przeszłość i nie można do niego za długo wracać, prawda?
Dobrze było przypomnieć sobie o tym. Jako zawodnik muszę iść jednak dalej, dlatego bardzo rzadko wraca się wspomnieniami do takich chwil i zaczyna myśleć o wcześniejszych latach. Miło jest zatem czasami przypomnieć sobie, co działo się kilka lat wcześniej.
Czytaj także:
Piotr Żyto: Falubaz też chciał Kowalskiego. Pierwsza liga byłaby dla niego lepsza
Ćwierć wieku temu zderzył się z ekstraligową rzeczywistością. Teraz ma rady dla beniaminka
ZOBACZ WIDEO Osobista tragedia go ukształtowała. Tomasz Lorek o swoich początkach w dziennikarstwie