Rafał Wilk dał się poznać jako obiecujący, żużlowy talent. Jeszcze jako młodzieżowiec osiągał bardzo dobre wyniki na polskich torach w barwach Stali Rzeszów i wielu wróżyło mu zawrotną karierę. Ostatecznie urodzony w Łańcucie sportowiec nie wykorzystał pełni swoich możliwości, ale stał się solidnym ligowcem.
Jednak wszystko zmieniło się 3 maja 2006 roku. Wilk zbliżał się wtedy do 32. urodzin. W przypadku żużlowca oznacza to jeszcze wiele sezonów startów. Jednak podczas zawodów w Krośnie miał wypadek, wskutek którego złamał kręgosłup i zaczął poruszać się na wózku. To był moment, w którym Wilk narodził się na nowo.
Nie żałuje postawienia na żużel
Sport był obecny w życiu Rafała Wilka od dzieciństwa. Już w najmłodszych latach trenował piłkę nożną, aż w końcu pojawił się "czarny sport", który uprawiał też jego ojciec. Chociaż przygoda z jazdą w lewo zakończyła się dla niego fatalnym wypadkiem, po latach nie żałuje on swojej decyzji.
- Wybrałem żużel i do dziś tej decyzji nie żałuję, pomimo tego, że siedzę na wózku. Moje pewne życie się skończyło. Musiałem zakończyć etap pełnosprawnego Rafała. Zaczęło się życie osoby niepełnosprawnej, ale to jest w cudzysłowie. Myślę, że żyję dużo aktywniej i mam więcej aktywności niż w życiu osób pełnosprawnych, które potrafią tylko siedzieć i narzekać na to, co w życiu mają - powiedział Rafał Wilk w reportażu telewizji Trwam "Życie z pasją".
Wilk należy do grona osób, które po życiowym dramacie nie załamały się. Chociaż nie mógł już jeździć na żużlu, to nowy sens odnalazł w uprawianiu kolarstwa z napędem ręcznym. Jazda na handbike'u uczyniła z niego mistrza świata i mistrza olimpijskiego.
- Trzeba się było wszystkiego na nowo nauczyć. Nie mogłem się nawet sam przekręcić w łóżku. Z osoby 100 proc. sprawnej stałem się w 100 proc. niesprawną. Potrzebowałem kogoś do najprostszych czynności. Nawet nie mówię o przesiadaniu z łóżka na wózek czy w drugą stronę, bo nie byłem w stanie usiąść. To mnie przerażało - zdradził początki swojej drogi Wilk w telewizyjnym reportażu.
Obroniony tytuł doktora i praca na uczelni
Fatalna kontuzja z jednej strony pozbawiła Wilka szansy dalszej jazdy na żużlu, z drugiej - otworzyła nowe możliwości. Gdyby nie złamany kręgosłup, Wilk najpewniej nigdy nie obroniłby tytułu doktora i nie rozpoczął współpracy z uczelnią w Rzeszowie, gdzie prowadzi zajęcia ze studentami.
Jak zdradza 47-latek, czas na zajęcia na uczelni ma zwłaszcza po sezonie, gdy spada liczba godzin spędzanych na treningach, a także obozach poza granicami kraju. - Mam sport osób niepełnosprawnych i turystykę osób niepełnosprawnych. To jest coś, co jest mi bliskie sercu. Mogę to przekazać studentom ze swojego doświadczenia i serca, a nie z książek - powiedział były żużlowiec.
Biorąc jednak pod uwagę prowadzenie aktywnego trybu życia, branie udziału w zawodach, realizowanie się również w świecie edukacji nie było dla Wilka czymś łatwym. - Czekało mnie mnóstwo wyrzeczeń, by napisać pracę magisterską i doktorat, by to wszystko połączyć ze sportem. Cieszę się, że mi się to udało. Mogę pokazywać studentom, że niepełnosprawność to nie jest coś złego. Najgorsza jest nasza nieświadomość. Jak czegoś nie znamy, to się tego boimy - stwierdził Wilk.
Były zawodnik klubów z Rzeszowa i Krosna w reportażu zdradził, że przed laty sam niechętnie podchodził do osób niepełnosprawnych. - Jak byłem młody, to na osiedlu miałem chłopaka, który jeździł na wózku i ja się bałem dotknąć tego wózka. Miałem jakieś czarnowidztwo, że może też któregoś dnia będę siedział na tym wózku. Nie dotknąłem go, nie usiadłem na nim wtedy, a wylądowałem na nim. Tak pewnie większość naszego społeczeństwa myśli. To chcę pokazać studentom, że mimo niepełnosprawności, nie jestem jeżem i nie należy mnie się bać, bo nikogo nie ukłuję. Życie jest takie, że każdy może usiąść na wózku - ocenił Wilk.
Upadki wzmacniają
Aby zostać kilkukrotnym złoty medalistą igrzysk paraolimpijskich i wykładowcą na uczelni, Rafał Wilk musiał przejść niezwykle krętą drogę. Jak sam przyznaje, pierwsze miesiące po wypadku nie należały do najłatwiejszych. Świadome tego muszą być osoby, których też dotknie życiowa tragedia.
- Z wózka niejednokrotnie spadałem. Za każdym razem się podnosiłem i za każdym razem mocniejszy, z nowymi doświadczeniami życiowymi. Każdy upadek wzmacnia. Nieważne jest to, jak upadamy, a jak wstajemy - stwierdził Wilk.
Były żużlowiec nie ukrywa przy tym, że jego charakter pomógł mu w walce z przeciwnościami losu. - Pokonywanie samego siebie jest najfajniejsze w tym wszystkim. Jak zakładam sobie pewne cele, to zamierzam do nich uparcie dążyć. Potrzeba do tego wielu wyrzeczeń, ale ten złoty medal to nagroda za wszystkie niedogodności, jakie człowiek ma - dodał.
Wilk obecnie posiada na swoim koncie m.in. trzy złote medale igrzysk paraolimpijskich w jeździe na handbike'u. Dwa przywiózł z Londynu (2012), jeden z Rio de Janeiro (2016). W ubiegłym roku w Tokio nie udało mu się wywalczyć ani jednego "krążka". Tego typu porażki motywują byłego żużlowca, by dać z siebie jeszcze więcej. Nawet jeśli nie musi nic nikomu udowadniać.
- Jestem osobą spełnioną, ale to nie znaczy, że mam złote medale i nie mam głodu wygrywania. Ten głód i żyłkę rywalizacji nadal mam. To mi sprawia satysfakcję, nakręca do dalszych treningów. Ja innego trybu życia nie widzę. Taki mi się podoba - podkreślił Wilk.
Czytaj także:
Łaguta przed szansą na historyczny rekord w Grand Prix
Zatęsknimy za Nickim Pedersenem