W tym artykule dowiesz się o:
Żużlowe tradycje na Stadionie Śląskim
Kolos. Gigant. Największy polski stadion. Najpewniej też najbardziej legendarny. Nie tylko co do wyczynów polskich piłkarzy na przestrzeni kolejnych dekad. Speedway też ma na Stadionie Śląskim swoje wielkie tradycje, które współcześnie odkurza się i przypomina przy okazji turniejów TAURON SEC. Odbywały się one w latach 2018-2019, a tym roku, 19 września, czołowi europejscy zawodnicy znów zawitają na nowoczesny obiekt w Chorzowie.
Żużlowa historia Stadionu Śląskiego jest niezwykle bogata i przepełniona nie tylko garściami wspomnień starszych pokoleń. Chorzów to miejsce triumfów wielkich, wybitnych żużlowców, prawdziwych mistrzów, po prostu legend. Na kolejnych stronach właśnie ci, którzy niegdyś porywali tłumy i złotymi zgłoskami zapisywali się w pamięci "Kotła Czarownic". Wiecznie żywej.
- Bieg finałowy wszyscy oglądali na stojąco, a wtedy to nie było wcale takie oczywiste. Na stadionie zapanowała niezwykła euforia. Proszę sobie wyobrazić 100 tysięcy ludzi, którzy krzyczą, dopingują i piszczą. Atmosfera była porównywalna do meczu Polska -Anglia - wspominał w wywiadzie dla WP SportoweFakty Henryk Grzonka, dziennikarz, komentator i pasjonat czarnego sportu. Wiktoria Szczakiela była niespodzianką, żeby nie powiedzieć sensacją. Nie był najwyżej notowanym Polakiem, faworyci byli inni. Tymczasem opolanin zdobył 13 punktów i pokonał w dodatkowym wyścigu wielkiego Ivana Maugera (ten upadł w trakcie jazdy). Tak jak relacjonuje Grzonka, stutysięczny tłum po prostu oszalał.
Szczakiel zapewnił sobie tym samym popularność, która dotąd mu towarzyszy, a ponadto żużlową nieśmiertelność. Na stałe wpisał się w annały tego sportu. Dla polskiego żużla stał się na 37 lat jedynym indywidualnym mistrzem świata. Dopiero w 2010 roku udało się zdobyć tytuł Tomaszowi Gollobowi. Zwycięzca z Chorzowa nie tylko jednak triumf w IMŚ miał na koncie, jeśli chodzi o ten tor i stadion. Rok później wraz z kolegami z narodowej kadry zdobył na Stadionie Śląskim brązowy medal w finale DMŚ, gdzie jednak nie odegrał znaczącej roli.
Trzykrotnie brał udział w finale IMŚ w Chorzowie i za każdym razem był w ścisłej czołówce. Zaczął od wspomnianego słynnego przegranego biegu o tytuł ze Szczakielem. Następnie była pozycja tuż za podium (1976), gdy tylko defekt w drugim starcie zabrał mu szanse na medal. W końcu legendarny Nowozelandczyk dopiął swego i w trzecim podejściu na Śląskim sięgnął po złoto - było to w 1979 roku. Mauger, licząc niespełna 40 wiosen, zdobył swoje ostatnie, szóste mistrzostwo globu, stając się na długie lata jedynym takim żużlowcem.
Oprócz występów w finałach w solowej rywalizacji brał też udział w decydujących imprezach w batalii najlepszych światowych par. Z reprezentacją narodową wywalczył na Górnym Śląsku dwa srebrne krążki. W 1978 wróciły koszmary sprzed pięciu lat i porażki w IMŚ, bowiem przegrał dodatkowy wyścig z Malcolmem Simmonsem z Wielkiej Brytanii. Trzy lata później o punkt lepsi okazali się Amerykanie. Dodajmy, że w obu przypadkach kolegą z pary Maugera był Larry Ross.
W swoim dorobku ze startów na Stadionie Śląskim ma medale zdobyte w rywalizacji w jeździe indywidualnej, drużynowej i parowej. Czyni go to wyjątkowym i nie można przez to nie uznać go za prawdziwą legendę chorzowskiej areny. W finale IMŚ w 1973 roku był największą nadzieją tysięcy polskich kibiców zgromadzonych na trybunach. Show "skradł" mu Jerzy Szczakiel, ale Plech też miał prawo być zadowolony, bo zajął trzecią pozycję, osiągając na tamten moment życiowy wynik. Poprawił go po sześciu latach, także w Chorzowie, gdy uległ tylko Ivanowi Maugerowi.
Polubił zresztą brązowe medale, bo na stutysięczniku sięgał po nie również w DMŚ i MŚ Par. W 1974 roku Biało-Czerwoni nie prezentowali się w finale drużynówki zbyt błyskotliwie (zdobyli tylko 13 punktów, a 4 były autorstwem Plecha), ale ku uciesze trybun zostawili za sobą rywali z ZSRR. W 1981 roku Plech i Edward Jancarz minimalnie ulegli w rywalizacji par Amerykanom i Nowozelandczykom, zostawiając po sobie bardzo dobre wrażenie.
CZYTAJ WIĘCEJ: Kacper Woryna zgłasza się do kadry na Speedway of Nations
ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
Na chorzowskim obiekcie w zawodach rangi mistrzostw świata triumfował zarówno w rywalizacji indywidualnej, jak i drużynowej. Zaczęło się od 1974 roku i finału Drużynowych Mistrzostw Świata. Obok Collinsa autorami zwycięstwa Wielkiej Brytanii byli: John Louis, Dave Jessup, Malcolm Simmons i rezerwowy Ray Wilson. Srebro przypadło Szwedom, brąz Polakom, a poza podium zmagania ukończył Związek Radziecki. Collins i Louis zgarnęli po 12 punktów, prowadząc Lwy Albionu do czwartej z rzędu wygranej w DMŚ.
W 1976 roku 22-letni wtedy Brytyjczyk okazał się natomiast najlepszy w jednodniowym finale w jeździe indywidualnej. Świetna postawa przez całe zawody i tylko jeden stracony punkt - w ostatniej serii z Ivanem Maugerem. Co ciekawe, Collins ścigał się też w Chorzowie przy okazji finałów trzy lata wcześniej i trzy lata później, ale spisał się w nich przeciętnie. W pierwszym z nich był dwunasty, w drugim jedenasty. Niemniej jego wspomniane wyczyny są tym szczególne, że osiągane w bardzo młodym wieku.
Być może najmniej oczywiste i najmniej znane przez współczesnych kibiców nazwisko w naszym zestawieniu, ale sukcesy, jakie Brytyjczyk osiągnął na Śląskim, są wyjątkowe i z pewnością należy je docenić. Niewiele brakowało, a byłby jedynym lewoskrętnym w historii, który miałby ustrzelony w Chorzowie tryplet, czyli zdobyte tytuły we wszystkich trzech mistrzowskich kategoriach. Do szczęścia zabrakło tylko złotego medalu w IMŚ. W 1976 roku przegrał jednak z rodakiem Peterem Collinsem.
Simmons był za to kolekcjonerem najcenniejszych krążków w zespołach. Drużynowo sięgał w sumie po cztery tytuły, z czego w 1974 cieszył się z niego właśnie na Stadionie Śląskim. Parowo okazywał się najlepszy na świecie trzykrotnie i w 1981 zapewnił Wielkiej Brytanii końcowe zwycięstwo po dodatkowej gonitwie przeciwko Ivanowi Maugerowi z Nowej Zelandii. Ciekawostka związana z Simmonsem dotyczy jego żużlowej długowieczności. Wspaniałą karierę kończył w 1993 roku, mając 47 lat.
"Kocioł Czarownic" jest dla duńskiego mistrza tym wyjątkowy, że to na nim świętował swój pierwszy z czterech tytułów we wspaniałej karierze. Finał w 1986 roku, ostatni jednodniowy na chorzowskim torze, rozpoczął od dwójki i przegranej z odwiecznym rywalem - Erikiem Gundersenem. Ale to nie filigranowy rodak okazał się tego wieczoru głównym konkurentem do złota. Gundersen szybko potem pogubił punkty i nie liczył się w walce o medale. Nielsen musiał uważać na innych Duńczyków: Jana Osvalda Pedersena i Tommy'ego Knudsena.
Pierwszego pogrążyło wykluczenie w czwartej serii (w tym biegu wygrał właśnie Nielsen), przez co nie stanął potem na podium. Pedersen poniósł tylko porażkę z Jimmy'm Nilsenem. Obaj mieli więc po 11 punktów, gdy stanęli pod taśmą do ostatniej gonitwy dnia. Na mecie najszybszy był "Profesor z Oxfordu", który przy aplauzie chorzowskiej publiczności sięgnął żużlowego Everestu. A po radosnym finale... sprezentował sobie konia, nazywając go Śląski.
Największy wygrany powrotu Stadionu Śląskiego na żużlową mapę po kilkunastu latach przerwy na początku XXI wieku. Można rzec, że to w Chorzowie Pedersen zaakcentował swoje miejsce w elicie i wysłał sygnał czołówce, że stać go na wielkie rzeczy. W 2002 roku niespodziewanie bowiem zajął pierwsze miejsce w Grand Prix Europy. Był to niejako wstęp do tego, co miało nastąpić w kolejnym sezonie. Sezonie mistrzowskim, ponieważ to wtedy pogodził Tony'ego Rickardssona, Jasona Crumpa i Leigh Adamsa, choć mało kto na niego stawiał.
A marsz po premierowe mistrzostwo rozpoczął właśnie na legendarnym polskim obiekcie. Wprawdzie nie powtórzył sukcesu sprzed kilku miesięcy i nie stanął na najwyższym stopniu podium, ale drugim miejscem pokazał, że trafił z formą i że wspomnianej wyżej czołówce przybył bardzo groźny konkurent. Przypomnijmy gwoli ścisłości, że w 2003 roku jedynym, który w finale pokonał Pedersena, był wkrótce przez niego zdetronizowany Rickardsson.