Magdalena Gorzkowska miała przed oczami śmierć kolegi. "Nie chciałam skończyć tak jak Sergi" [WYWIAD]

Zamiast atakować szczyt K2, skręcała się z bólu. - Cierpiałam, ale musiałam skupić się na bezpiecznym zejściu - mówi nam Magdalena Gorzkowska, która z powodu silnego zatrucia pokarmowego zakończyła wyprawę w Karakorum.

Michał Fabian
Michał Fabian
Magdalena Gorzkowska podczas wyprawy na K2 Materiały prasowe / Oswald Rodrigo Pereira / Na zdjęciu: Magdalena Gorzkowska podczas wyprawy na K2
Magdalena Gorzkowska miała szansę zostać pierwszą kobietą, która zimą zdobędzie K2 (8611 m n.p.m.). Akcję szczytową rozpoczęła 2 lutego. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, w piątek (5 lutego) himalaistka ze Śląska miała pokonać najtrudniejszy odcinek i wspiąć się na szczyt.

Tak się jednak nie stało. Z powodu silnego zatrucia pokarmowego przerwała atak, a następnie została ewakuowana helikopterem z bazy pod K2 do Skardu, gdzie obecnie przebywa.

Michał Fabian, WP SportoweFakty: Najważniejsze pytanie: jak się czujesz? Co usłyszałaś od lekarzy w Skardu?

Magdalena Gorzkowska: Diagnoza jest prosta. To było zatrucie pokarmowe i tak naprawdę nic więcej. W czwartek byłam u lekarza - po leki i poradę. W piątek idę do innego lekarza po raport medyczny. Nic specjalnego się nie dzieje. Bardzo pomogła mi zmiana wysokości - to było dla mnie najlepsze lekarstwo. Czuję się o niebo lepiej na 2200 m n.p.m. niż na 6000 m. Jest ogromna różnica, organizm dużo lepiej się regeneruje.

ZOBACZ WIDEO: Czesław Lang o Ryszardzie Szurkowskim: Do samego końca był pozytywny, kochany i dawał radość ludziom

Jak będą wyglądać najbliższe dni, kiedy wracasz do Polski?

Dokładnego planu jeszcze nie ma. Prawdopodobnie jutro polecimy ze Skardu do Islamabadu. Na miejscu musimy załatwić dużo formalności, zrobić test na COVID-19, kupić bilet, bo odwołali nam lot. Nie mamy także przedłużonej wizy. Mamy dużo rzeczy do zrobienia. Myślę, że do pięciu dni powinnam wrócić do Polski.

Wiedziałaś, że K2 zimą będzie najcięższą wyprawą w życiu. Spodziewałaś się trudności technicznych, huraganowego wiatru, bardzo niskich temperatur. Okazało się jednak, że na przeszkodzie w realizacji marzenia stanął organizm, który "zastrajkował".

To było zupełnie nie do przewidzenia. Przed tym zatruciem, może tydzień temu, byłam w bardzo dobrej dyspozycji, czułam się super. Zbliżało się okno pogodowe, atak szczytowy. Byłam w pełni sił, ale… zostałam "zastrzelona" przez jakąś bakterię albo wirusa. Przez ponad jeden dzień bardzo intensywnie wymiotowałam. Później miałam dzień niby na regenerację. I tak prawie nic nie zjadłam, ale zaczęłam czuć się lepiej. Kolejnego dnia zdecydowałam, że wychodzimy w górę. To była tak naprawdę jedyna szansa. Nie wyobrażałam sobie, żeby przynajmniej nie spróbować. Wychodząc z bazy, czułam się na siłach. Traktowałam to jak najbardziej poważnie.

Kiedy pojawiły się problemy?

W drodze do ABC, czyli wysuniętej bazy, zaczęłam się czuć coraz słabiej, brakowało mi energii. Nic dziwnego - jak się wydala wszystko, co się zje, to nie ma tej energii. Kontynuowałam podejście, miałam podczas niego wzloty i upadki. Weryfikował mnie i czas, i góra - szłam coraz wolniej, czułam się coraz gorzej. Na podejściu do obozu pierwszego zastała nas noc. Mieliśmy problemy, szliśmy praktycznie bez światła w bardzo trudnym terenie. To było naprawdę niebezpieczne, ale dotarliśmy do obozu pierwszego.

"Na całe szczęście w pobliżu był Oswald, który czekał na mnie i nie zostawił mnie mimo tego, iż stracił czucie w stopach i dłoniach" - w mediach społecznościowych (więcej TUTAJ>>) wspomniałaś o Oswaldzie Rodrigo Pereirze. A jak układała się współpraca z dwoma Szerpami z Twojego zespołu?

Pisząc o Oswaldzie, miałam na myśli jedną konkretną sytuację - podejście do obozu pierwszego. W większości poprzednich Szerpowie najczęściej byli w pobliżu. Wówczas jednak szli kilka godzin przed nami. Była to zdecydowanie sytuacja kryzysowa. Oswald mnie nie zostawił, musiał to przecierpieć. Zachował się bardzo dobrze, ale na jego miejscu zrobiłabym to samo, gdyby partner nie miał światła i nic nie widział w ciemnościach.

Co działo się w obozie pierwszym?

Tam nie czułam się jeszcze najgorzej, ale nieprzespana noc, brak regeneracji - to już mnie dobiło. Kolejnego dnia, czyli w środę, obudziłam się z ogromnym bólem brzucha, ze skurczami. Zwijałam się tam z bólu, a trzeba było schodzić i skupić się na zejściu. Mimo tego, że cierpiałam, starałam się skoncentrować na tym, co robię. Na bezpiecznym zejściu.

Byłaś zaskoczona taką reakcją organizmu, potężnym osłabieniem?

W górach miałam już dużo zatruć, kilka poważnych, ale z każdego wychodziłam. Pomagały antybiotyki, silne leki. Tutaj nie pomagały mi żadne leki, było to zaskakujące. Stan był poważny. Żołądek nie przyjmował niczego. Nawet łyku herbaty albo wody. To był jakby inny poziom zatrucia w porównaniu z wszystkimi poprzednimi. Na tej wyprawie kilka osób - z pięć, sześć - wcześniej też się zatruło, też chorowało. Może to po prostu loteria i ja źle trafiłam, zareagowałam najgorzej? A może był jakiś inny powód.

"Kiedyś w historii były przypadki, że dosypywano innym osobom coś do jedzenia, by ich się pozbyć" - powiedziałaś w rozmowie z Tomaszem Kalembą z onet.pl. Zabrzmiało poważnie.

Były takie sytuacje na wyprawach. Na każdej spotykam się z mocnymi zatruciami, ale nie chcę snuć takich podejrzeń. Nawet nie wiem, kogo miałabym o to podejrzewać. Byłoby fatalnie stracić zaufanie do ludzi, z którymi się wspinałam. Większości z nich ufałam, a raczej każdy chciał tam dla mnie dobrze. Głupotą byłoby podejrzewać kogokolwiek o tego typu rzeczy. Nie zmienia to faktu, że jest to dla mnie dziwne. Taka reakcja mojego organizmu jest dla mnie wręcz niespotykana.

Co czułaś, gdy zapadła decyzja o odwrocie?

Samo podjęcie decyzji w ogóle nie było dla mnie trudne, lecz oczywiste. Nie było innej opcji. W takim stanie - zupełnego wyczerpania organizmu - nie wspina się na K2 zimą. Droga odwrotu była jedyną mądrą drogą. Jeśli więc jest tylko jedna decyzja do wyboru, to nie mogę powiedzieć, że czegoś żałuję albo że było mi smutno. Absolutnie musiałam się ratować, szybko schodzić. Najważniejsze było moje zdrowie, a nie jakieś oczekiwania - moje czy innych wobec góry.

Czy w którymś momencie podczas schodzenia poczułaś się zagrożona? Czy kiedykolwiek pomyślałaś, że Twoje życie wisi na włosku?

Widziałam wypadek Sergiego Mingote (Hiszpan zginął 16 stycznia, po upadku podczas schodzenia z obozu pierwszego do bazy - przyp. red.). Na pewno ten moment mocno na mnie wpłynął. Podczas mojego schodzenia miałam ten wypadek przed oczami. Cały czas go widziałam. Wzbudzał grozę i strach, ale z drugiej strony powodował jeszcze większą czujność. Wiedziałam, że Sergi prawdopodobnie popełnił błąd, bo po jego upadku liny były w dobry stanie. Albo wpiął się w złą linę, albo nie wpiął karabinka. Nie chciałam skończyć tak jak on, miałam to cały czas w głowie. Nachodziły mnie różne myśli: "A co się stanie, jak teraz popełnisz błąd? Spadniesz 300 metrów, jak Sergi". Nieco niżej to samo: "A jak teraz popełnisz błąd? To spadniesz 100 m". Miałam czarne scenariusze w głowie, ale zarazem uważność na najwyższym poziomie.

Na szczęście bezpiecznie wróciliście do bazy. Czy ewakuacja helikopterem do Skardu przebiegała bez problemu?

Nie od razu wszystko zadziałało, ale skontaktowaliśmy się z odpowiednimi osobami , które znały nasze warunki ubezpieczenia. Uważam, że w stanie, w jakim byłam, potrzebowałam wsparcia z zewnątrz. Schodzenie 100 km w sytuacji, w której nie jem piąty dzień i nie piję wody, byłoby zupełnie nieodpowiedzialne. Ledwo snułam się po bazie. To, że się teraz uśmiecham, nie znaczy, że tryskam energią. Nie było innej możliwości jak ewakuacja helikopterem.

"Nie będę poświęcać swojego zdrowia. Ta góra nie zasługuje nawet na kawałek mojego paznokcia" - powiedziałaś mi tuż przed wyprawą.

Kawałek paznokcia został (śmiech). Straciłam trochę skóry przez drobne odmrożenia, ale to są normalne rzeczy w górach.

Jakie wnioski wyciągniesz z tej wyprawy? Jakie uczucia Ci teraz towarzyszą?

Jestem pełna nowych doświadczeń, zdecydowanie spełniona. Nie mam poczucia, że czegoś nie zrobiłam, że zawiodłam, że czegoś nie dopracowałam. Zrobiłam to, co mogłam, tylko i wyłącznie przez zdrowie, na które nie miałam wpływu, musiałam się wycofać. Jestem w pełni zadowolona, myślę, że… nawet nie potrzebowałam tego szczytu do szczęścia. To, co przeżyłam w czasie tej wyprawy - to są niesamowite doświadczenia, które zaowocują w przyszłości.

Po raz pierwszy wspinałaś się zimą na ośmiotysięcznik. Wcześniejsze - Mount Everest, Makalu, Manaslu - zdobyłaś o innych porach roku.

Różnica jest ogromna różnica, ale można to opanować. Od początku przygotowywałam się na temperaturę w okolicach minus 60-70 stopni. Nie wyobrażałam sobie, że podczas ataku szczytowego mogę być zaskoczona zimnem. Myślę, że byłam jedną z tych osób, które były najlepiej przygotowane na zimno - dzięki kombinezonowi, który ogrzewał całe ciało, dzięki powerbankom, ogrzewanym rękawiczkom, skarpetkom. Wielu wspinaczy narzekało wręcz codziennie, że jest im zimno, ja - choć jest to mój słaby punkt - nie. Byłam zabezpieczona, miałam różne patenty technologiczne, plan B, plan C, wszystko się sprawdziło, zadziałało. Tylko to nieszczęsne zatrucie pokarmowe…

Planujesz powrócić w Himalaje albo Karakorum zimą?

Pomyślałam o tym już na samym początku wyprawy. Spodobało mi się to, że w okresie zimowym jest w górach dużo mniej osób, inny klimat. Wbrew pozorom, co jest dla mnie zaskakujące, zimą prawie nie ma śniegu. Panują inne warunki - jest skalnie, lodowo, ale nie śnieżnie. Inaczej postrzegałam zimę. Mam nadal entuzjazm na wyprawy zimowe. Spodobały mi się. Jest ciężko, a na K2 najciężej - nie bez powodu ta góra była tak długo niezdobyta zimą. Myślę jednak, że są inne, trochę łatwiejsze ośmiotysięczniki. Może spróbuję wspiąć się na któryś z nich.

To znaczy?

Może za rok wybiorę się na Mount Everest zimą. Wiem, że są chętni. Są to trudne wyzwania, ale - jak wszyscy wiedzą - kocham je i uwielbiam. Zawsze będę sobie podnosić tę poprzeczkę na maksa - niezależnie, czy się to komuś podoba, czy nie. Na pewno wrócę w Himalaje, jeszcze nie wiem, czy latem, czy zimą. Chcę wymyślić jakiś ciekawy projekt. Cały czas mam w głowie wejście na czas, szybkościowe. Na odpowiedniej górze, która mi to umożliwi. Pomysły mam różne. Na razie jednak muszę odpocząć i nabrać energii.

Atak szczytowy się nie powiódł, ale adrenalina w Tobie wciąż buzuje. Po przylocie do Skardu zarwałaś noc, kibicując innym ekipom wspinającym się na K2.

Jestem zestresowana, śledziłam to całą noc, nie spałam (śmiech). Aktualnie trwa atak szczytowy (rozmawialiśmy w piątek o godz. 7.30 - przyp. red.). Jeszcze w czwartek wieczorem kilkanaście osób atakowało szczyt. Dotarli do obozu trzeciego, ale nastąpiło bardzo dużo komplikacji. Okazało się, że brakuje namiotów. Na 14 osób były dwa namioty, niektórzy nie mieli śpiworów - a to wszystko w temperaturze niecałych minus 50 stopni. Przetrwali tę trudną noc, ale zdecydowali się schodzić do bazy. Nadal walczy John Snorri, a także Muhammad Ali Sadpara z synem oraz Juan Pablo Mohr z Chile. Są w bardzo trudnym terenie i mają coraz mniej czasu. Jeszcze kilka godzin i po południu zmieni się pogoda, na szczycie zaczną się wichury. Sytuacja jest bardzo niebezpieczna, ryzykowna. Śledzę ten atak na bieżąco. Niestety w sieci jest mnóstwo fejkowych informacji, nawet na głównych portalach wspinaczkowych. Staram się dojść do tych prawdziwych.

Sam Muhammad Ali Sadpara ma mnóstwo fejkowych kont na Twitterze, na których ciągle pojawiają się różne wpisy. Momentami trudno się w tym połapać.

Szczerze powiedziawszy, ta wyprawa pokazała, że w sieci jest po prostu… jedna wielka nieprawda na temat wyprawy. Będąc w bazie, czytaliśmy o sobie w pełni nieprawdziwe rzeczy. Cały czas, codziennie! Na dużych portalach międzynarodowych "szły" nieprawdziwe artykuły. Pod względem fake newsów ta wyprawa "wygrała" (śmiech).

Wygrali, ale już bez cudzysłowu, Nepalczycy. 16 stycznia dziesięciu wspinaczy zdobyła ostatni niezdobyty dotąd zimą ośmiotysięcznik. Nirmal "Nims" Purja zrobił to bez użycia dodatkowego tlenu. Spodziewałaś się ich sukcesu?

Nie byłam zaskoczona. Znam tych chłopaków, znam "Nimsa". Przed wyprawą dawałam mu 99 proc. szans na to, że wejdzie. Znam jego wielką determinację, samozaparcie. "Nims" to człowiek sukcesu. Miał "drużynę mocy". Nikt takiej nie miał. To była najlepiej zorganizowana, najbardziej zgrana ekipa. Nepalczycy mieli wielkie parcie na to, żeby wejść na K2 jako pierwsi. Wiedziałam, że to się musi stać. Takiego parcia ja nie miałam. Nie byłam w stanie podjąć aż takiego ryzyka jak oni, tak bardzo postawić wszystkiego na jedną kartę. Bardzo się cieszyłam, że w takim składzie udało im się to zrobić i że wrócili bezpiecznie. Widziałam w bazie, że każdy z nich miał jakieś odmrożenia. Widać było, że podczas ataku szczytowego panowały bardzo trudne warunki.

Czytaj także: K2 zdobyte jednak bez tlenu! Nirmal Purja twierdzi, że osiągnął szczyt bez wspomagania
Czytaj także: Co mogło się wydarzyć pod K2? Piotr Pustelnik komentuje

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×