Getty Images / Alexander Hassenstein / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Robert Lewandowski: Czasem chciałbym umieć znikać

Paweł Kapusta

- To jak ocenianie książki po okładce. Patrzysz i wyciągasz wnioski. Niestety mało kto czyta książkę od deski do deski, zna zawartość i wszystkie konteksty. Dokładnie tak samo jest z naszym życiem i ocenianiem go z zewnątrz - mówi Robert Lewandowski.

Oto #HIT2020. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Paweł Kapusta: - Nauczyłeś się czegoś nowego o sobie, siedząc w domu podczas pandemii?

Robert Lewandowski:
 - Na pewno ta sytuacja pozwoliła mi spędzić dużo więcej czasu z rodziną. Nacieszyć się tym, czego na co dzień momentami nam brakuje, czyli czasem dla najbliższych. Mogłem robić rzeczy, których przez natłok obowiązków dotychczas nie robiłem.

Życie w pędzie, na walizkach, pod ciągłą presją, a tu nagle - cisza. Dwa miesiące totalnego resetu to najlepsze, co mogło ci się przytrafić?


Cały świat to spotkało, nie tylko mnie. Skoro ludzie wszędzie przestali chodzić do pracy, to mnie też to nie ominęło. Nie było drużynowych treningów, wyjazdów na mecze. Zwykłego rytmu, codzienności, do której wszyscy byliśmy przyzwyczajeni. Brakowało mi wielu aktywności, ale szukałem plusów. Bardzo dużo czasu mogłem spędzić z rodziną i to było najważniejsze.

Okres pandemii wykorzystałem też na intensywne treningi. Zajęcia, które będą miały ogromny wpływ na moje przygotowanie fizyczne i kondycję. W normalnie funkcjonującym świecie potrzebowałbym od pół roku do roku, by zrobić to, co zrobiłem w kilka tygodni.

Pytałem o to, bo zastanawiałem się, czy kiedykolwiek przed pandemią zdarzyło ci się wrócić do domu i powiedzieć Ani: "Nie chce mi się. Jestem tym wszystkim zmęczony".

Szczerze? Nie. Nigdy mi się nic podobnego nie zdarzyło. Na szczęście, bo gdyby tak się stało, oznaczałoby to chyba, że trzeba powoli myśleć o końcu kariery.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Robert Lewandowski założył maseczkę i... popełnił błąd. Celowo 

Widziałeś serial "The Last Dance" o Chicago Bulls i Michaelu Jordanie?

Słyszałem o nim, ale jeszcze nie oglądałem. Ponoć doskonały, pokazujący drugą stronę. Niedługo pewnie nadrobię.

W jednym z odcinków dużo jest o specyficznym życiu Jordana-gwiazdy. O ciągłym byciu na świeczniku. O tym, że często jedynym azylem był dla niego pokój hotelowy. Gdy z niego wychodził, nie miał szans na spokojne przejście korytarzem. Też się tak czasem czujesz?

Zależy gdzie się znajduję i jak mało mam czasu na załatwienie różnych spraw. Faktem jest jednak, że na wyjazdach czas w pokoju hotelowym spędzam sam. Spokoju trzeba szukać właśnie w takich miejscach. Inne opcje są raczej mało możliwe.

W serialu pada zdanie, że nieświadomy człowiek, choć pewnie myśli inaczej, nie chciałby żyć życiem Jordana dłużej niż jeden dzień. Kilka miesięcy temu rozmawiałem z Anią także mniej więcej o tym. Mówiła, że chwilami jest to dla was trudne.

Na pewno nie jest to życie dla każdego. Nie każdy by sobie z tym poradził. Jestem o tym przekonany. To mniej więcej jak ocenianie książki po okładce. Patrzysz i wyciągasz wnioski. Niestety mało kto czyta książkę od deski do deski, wgryza się w nią bardzo dokładnie, zna zawartość i wszystkie konteksty. Dokładnie tak samo jest z naszym życiem i ocenianiem go z zewnątrz. Jeśli jednak nie potrafisz sobie z tym radzić i nie umiesz z tym żyć, oznacza to, że nie możesz grać na najwyższym poziomie.

Coś wynika z czegoś. Pewne sprawy niosą za sobą określone konsekwencje. Może chciałbyś się skupić tylko na sporcie, ale trzeba myśleć szerzej. Przy komercjalizacji sportu nie można grać tylko w piłkę i oczekiwać świętego spokoju. Jasne, zdarza się, że chciałbyś ten święty spokój mieć, bo go często brakuje. Są chwile, w których się nazbiera. Nakłada się na siebie dużo spraw, obowiązków. Pojawiają się emocje. Dziś, po latach, umiem już sobie z tym radzić. Poza tym, żeby nie było wątpliwości - zawsze doceniamy z Anią to, co mamy.

Często pojawia ci się w głowie myśl: "chciałbym zniknąć"?

Są takie sytuacje. Czasem potrzebowałbym takiej umiejętności. Zresztą wielokrotnie zdarzało się, że robiłem wszystko, by nie było mnie widać. Nie ma w tym chyba nic dziwnego. Staramy się prowadzić z rodziną normalne życie. Też mam różne sprawy na głowie, też muszę czasem coś załatwić na mieście. Gdzieś się pojawić, z kimś się spotkać. I też bym chciał móc to zrobić naturalnie i niezauważony.

Przez epidemię człowiek funkcjonował i w jakimś stopniu wciąż funkcjonuje inaczej. Dzięki temu mogłem od wielu takich spraw, problemów odpocząć. Powiem więcej – w końcu można było posmakować zwykłego życia codziennego. A jeszcze dokładniej: życia, w którym nic się nie działo, które wcześniej mi się praktycznie nie zdarzała. Na samym początku traktowałem to jako ogromny plus, później lekko zacząłem też tęsknić za pewnymi rzeczami sprzed epidemii.

Pierwszy raz od kilkunastu lat mogłem cały czas być w domu w okresie kwietnia i maja. Super pogoda, 20 stopni, a ja mam możliwość spędzania chwil z najbliższymi. Bardzo doceniłem ten czas. Nawet gdy jako drużyna zaczęliśmy jeździć na krótkie treningi, wracałem do domu i nie musiałem myśleć o tym, co mnie czeka za moment. Jaki mecz jest do rozegrania w weekend, jak będzie trudno, jakie wyzwanie, jaki rywal. Moja rutyna meczowa i treningowa została odsunięta na bok. Wstawałem rano, robiłem śniadanie. Później trening w siłowni, wracałem, spędzałem czas z rodziną. A to zabawa, a to huśtawkę skręciłem w ogrodzie dla małej. To było dla mnie niezwykle ważne. Pierwszy raz od kilkunastu lat mogłem się niemal w całości skupić na moich najbliższych, na moich dziewczynach.

Po najtrudniejszym momencie w karierze też chciałeś choć na chwilę zniknąć?

Nie wiem, czy to dobre określenie. Zniknąć nie pozwoliłaby mi ambicja. Znam siebie, wiem, że w takich momentach zawsze zwyciężyłaby we mnie chęć przełamania, odwrócenia złej sytuacji.

Najtrudniejszy moment, jaki mnie dotknął, miał miejsce po mundialu w Rosji. Zbiegło się wtedy w czasie kilka nieprzyjemnych, obciążających spraw. Bardzo zły wynik sportowy to jedno, ale było jeszcze rozstanie z bliskimi dla mnie osobami, zamieszanie w kwestii rozmów z Bayernem i ewentualnego transferu. Atakowało mnie wtedy wiele osób, również nieoficjalnie, rzucając oskarżenia bez nazwiska. Gdy dziś o tym myślę, dochodzę do wniosku, że to dobrze, że udało nam się przez to przejść w taki sposób. Ta sytuacja dała nam pozytywny bodziec. Wiele nas nauczyła.

Te dni były trudne także dlatego, że pośrednio uderzano również w moją rodzinę i najbliższych. I chyba to bolało najbardziej.

Co ci wtedy pomogło? Jak sobie z tym poradziłeś? Wielu topowych sportowców uważa, że aby wrócić do najwyższej formy, z największego dołka zawsze musisz się dźwignąć sam. Też tak to widzisz?

Nie do końca. Każdy może sobie w jakimś zakresie próbować radzić samemu, ale takie podejście ma granice. Kiedyś wszystkie problemy chciałem rozwiązywać sam. Dusiłem w sobie, myślałem o nich, szukałem rozwiązań i z nikim się nimi nie dzieliłem. To mi pomagało tylko na krótką metę. Czas po mundialu, o którym wspominam, bardzo dotykał nie tylko mnie, ale także moich najbliższych. Przechodziliśmy więc przez problemy wspólnie. Najbardziej niesprawiedliwe było to, że bliscy byli zupełnie niewinni, a też musieli to wszystko znosić.

Może właśnie dzięki temu było nam łatwiej? Można było pogadać, wydusić z siebie wszystko, co nas gryzło. Dzięki drugiej osobie o wiele łatwiej jest z siebie wyrzucić ostatni gryzący cię element. Zamiast zamiatać pod dywan, zawsze lepiej odkurzyć. Ja kiedyś emocje zamiatałem pod dywan, ale nigdy nie wyrzucałem ich z domu. Takie podejście pomagało jedynie na krótką metę. Bo finalnie zostawało, tkwiło we mnie.

Korzystałeś kiedykolwiek z pomocy psychologa sportowego?

Oczywiście, wielokrotnie. W życiu sportowca bardzo często ma się kontakt z psychologami, rozmawia się z nimi na różne tematy. To bardzo pomocne, przydatne, uświadamiające. W Dortmundzie, w reprezentacji też. Na co dzień współpracujemy z psychologami, trenerami mentalnymi. Ania ma takie kontakty również zawodowo, chcemy się od takich osób uczyć.

A perfekcjonizm? Perfekcjonizm nie męczy?

Zależy, jak na to patrzysz. Kiedyś chciałem być perfekcjonistą w każdym calu, na pewno większym niż teraz. Dziś zdarzają się sytuacje, w których potrafię odpuścić, wyluzować. A już na pewno nie robię wszystkiego sam. Perfekcjonizm jest czasem męczący, więc musiałem pracować nad umiejętnością odpuszczenia, w pewnych sytuacjach życiowych.

A w treningu?

W treningu nigdy. Nigdy nie miałem poczucia, że przesadzam.

Na kolejnej stronie przeczytasz między innymi o tym, dlaczego Robert Lewandowski zdecydował się przekazać pieniądze na walkę z pandemią koronawirusa, jak rozgrywa się mecze przy pustych trybunach oraz... jak odnajduje się w roli "podwójnego" taty.

Czytaj inne wywiady autora:
Marcin Gortat: Ogień prawie zgaszony - KLIKNIJ!
Adam Małysz: Prezydentura? Nigdy nie mów nigdy - KLIKNIJ!
Wilfredo Leon: Dar od Boga - KLIKNIJ!
Anna Lewandowska: Dobre miejsce, odpowiedni czas - KLIKNIJ!
Justyna Kowalczyk: Duża sztuka samotności - KLIKNIJ!
Tomasz Gollob: To mój ból - KLIKNIJ!

[nextpage]


Twoje życie to ciągłe poddawanie się pod ocenę. Trudno się było przyzwyczaić, że cokolwiek byś nie zrobił, wszyscy mają na twój temat coś do powiedzenia?

Przyzwyczajałem się do tego latami. To jest właśnie życie pod ciągłą presją, oczekiwaniami. Zajęło mi to jakiś czas, by się tym nie przejmować. Bywają ludzie, którzy lubią oceniać innych, wyciągać różne wnioski. Również po to, by usprawiedliwić siebie. Wiadomo, każdy z nas zrobiłby wszystko lepiej. Aby wejść ponad to, trzeba zrozumieć, skąd się biorą takie oceny, z czego wynika taka sytuacja.

Zaakceptowałem, że podstawowa zasada brzmi: jeśli coś robisz, podejmujesz jakiekolwiek działanie, ktoś stojący z boku może cię za to ocenić. To dotyczy każdej aktywności ludzkiej, tyle tylko że profesjonalny sport generuje potężne zainteresowanie. Dlatego w przypadku sportowców jest to tak mocno dostrzegane.

Musiałem się nauczyć żyć z presją. I umieć ją przekładać na coś pozytywnego. Tak staram się do tego podchodzić: by presja, oceny motywowały mnie do pracy, osiągania sukcesów. Jeszcze kilka lat temu powiedziałbym ci, że mnie to obciąża. Dziś już ci nie powiem, że wpływa to negatywnie na moja psychikę. Zaakceptowałem to. Nie traktuję tego jako problem, obciążenie. Wręcz przeciwnie. Motywuje mnie.

Mówisz o kwestiach sportowych, boiskowych. Ale to się też przekłada na każdy aspekt życia. Przykład: przeznaczacie z żoną milion euro na walkę z pandemią, a oprócz braw słychać też gwizdy. Bo Lewandowski powinien dwie bańki euro dać, a nie bańkę euro.

Świata nie ulepszę. Poza tym nie da się uszczęśliwić wszystkich. Tego też musiałem się nauczyć.

A to, o czym mówisz... Po prostu nie zwracam na to uwagi. Ale żeby było jasne: nie mam nic przeciwko konstruktywnej krytyce. Lewandowski nie jest przecież idealny, nie robi wszystkiego dobrze. Czasem się pomylę, powiem coś źle. Ktoś mi to wypomni – OK. Przyjmuję, wyciągam wnioski i staram się już podobnych błędów w przyszłości nie popełniać. Ale coś takiego? Jeśli coś jest wręcz irracjonalne, idę dalej. Gdybym przejmował się każdym dziwnym słowem na mój temat, nie robiłbym w życiu nic innego. Jest mi to do niczego niepotrzebne.

Pomijając to wszystko - co cię skłoniło, by tak mocno zaangażować się w pomoc w walce z koronawirusem?

Sytuacja z koronawirusem dotknęła każdego. Obserwowaliśmy z Anią, co dzieje się wokół. Śledziliśmy doniesienia. Słyszeliśmy, jak wygląda sytuacja w szpitalach. Pomyśleliśmy, że jeśli taki gest miałby okazać się pomocny, to dlaczego mielibyśmy go nie wykonać? Wymagała tego sytuacja. Mam nadzieję, że pracownikom wszystkich zakaźnych szpitali, do których trafiła pomoc, pracowało się i pracuje dzięki temu choć trochę łatwiej. A co najważniejsze, że pomogliśmy chorym.

Śledziłeś później, jak ta pomoc jest rozdysponowywana?

Nie dotarły do mnie jakieś konkretne przypadki, nie chcę też uderzać w wysokie tony. Jeśli jednak zakupiony z tych pieniędzy sprzęt dzisiaj, jutro, za miesiąc czy za rok ma pomóc w wyleczeniu kogoś albo nawet w uratowaniu komuś życia, to jest to dla mnie największa satysfakcja.

Ponoć nie lubisz mówić komu, kiedy i gdzie pomogłeś. Ale chyba sprawia ci to przyjemność. Jak w ostatnią niedzielę, gdy po strzelonym golu wykonałeś pewien gest.

Niedawno miałem przyjemność rozmawiać z "CukierAsami". Tak nazywa się stowarzyszenie skupiające dzieci chorujące na cukrzycę, ale przy tym kochające piłkę. Podczas tej rozmowy zostałem spytany, czy po powrocie na boisko mógłbym im zadedykować gola. Ustaliliśmy taki znak – "C". Pamiętałem o tym w meczu z Unionem, więc po strzeleniu gola pokazałem gest do kamery, pozdrowiłem ich. To gest w kierunku tych wszystkich dzieciaków, które nie mają łatwo, muszą sporo w życiu przejść. Słowa dotrzymałem i mam nadzieję, że sprawiłem im choć trochę radości.

Mecz z Unionem był pierwszym po odmrożeniu rozgrywek. Wiązało się to z ogromnym reżimem sanitarnym, koniecznością tygodniowej kwarantanny przed pierwszym gwizdkiem. Jak te zasady wyglądają teraz? Wróciłeś w ogóle do domu po meczu w Berlinie?

Tak, kwarantanna była tylko przed pierwszym meczem. Wtedy byliśmy odizolowani przez cały tydzień. Teraz pewne obostrzenia wciąż obowiązują, wciąż musimy uważać, unikać kontaktów, ale w kolejnych dniach będzie to już wyglądało normalniej. Nie jesteśmy poddani kwarantannie.

Jeśli jakaś liga miała wrócić do grania jako pierwsza, to w Niemczech. Żyjesz tam już od lat i pewnie wiesz, o czym mówię.

Tak, Niemcy są bardzo rozwinięci pod względem medycznym. Szybko nastąpiła stabilizacja. Uznali, że są gotowi, by ostrożnie wracać do normalności. Powrót Bundesligi, na razie w takiej formie, bez kibiców i z zachowaniem procedur, to taki pierwszy krok. Powoli będzie to zmierzać w dobrym kierunku.

Trudno się było "odrdzawić" pod dwóch miesiącach bez meczu? To, co pokazaliście, to była forma jak sprzed pandemii?

Trzeba złapać nowy rytm meczowy, żeby wiedzieć jak wszystko w kolejnych meczach będzie wyglądać i na co musimy być przygotowani. Wiedzieliśmy teoretycznie, czego się spodziewać. Jednak będziemy potrzebować jeszcze z jeden, dwa mecze do tego, żeby się przyzwyczaić. A potem powinno być już z górki. Niedzielny mecz był na razie pierwszym krokiem w kierunku grania na normalnym poziomie. By czuć się normalnie. By przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. Nikt też nie mógł oczekiwać, że będzie to wyglądało jak w meczach z kibicami na trybunach. Wychodzisz na boisko, nie ma dopingu, okrzyków. Dawnych przyzwyczajeń. Brakuje tak ważnej składowej meczu, brakuje tej niesamowitej atmosfery, którą tworzą właśnie kibice. Tego nie ma i jakiś czas po prostu nie będzie. Musimy się też i do tego przyzwyczaić.

Przy pustych trybunach to jednak trochę jak inna dyscyplina sportu.

Nie pamiętam, czy kiedykolwiek grałem w meczu, w którym nikogo nie było na stadionie. Inaczej się to czuje. Potrzeba czasu, by się przyzwyczaić do nowych realiów. Ale gdy w poniedziałek oglądałem wieczorny mecz Werderu, to też już wyglądało zupełnie inaczej. Przy jupiterach korzystniej niż mecz w sobotę o 15:30, w pełnym słońcu, z normalnie widocznymi, pustymi trybunami. To robi różnicę w kontekście odbioru meczu. Wszyscy - piłkarze, kibice - musimy to zaakceptować. I doceniać, że w ogóle się coś ruszyło.

Sam zacząłeś jednak bardzo dobrze, od gola. Tydzień temu rozmawialiśmy ze Sławkiem Peszką i spytaliśmy go o ciebie w kontekście rekordów. Ponoć po meczach, w których Bayern wygrywa bardzo wysoko, a ty strzelasz tylko jednego gola, jesteś lekko wkurzony, bo powinieneś dwa. Stąd moje pytanie: atakujesz rekord Gerda Muellera w tym sezonie czy to jednak za daleko?

Wiem, że wszyscy o tym rozmawiają, ale ja się na to nie napalam. Żeby to było w ogóle realne, musiałbym zaliczyć dwa-trzy mecze z kilkoma bramkami. Tego nie da się przecież zaplanować. Warto też pamiętać, że kilka meczów już mi uciekło. Podchodzę do tego na spokojnie. Gdybym się na to napalał, wtedy na pewno by mi się nie udało tego dokonać. Najpierw chcę pobić swój rekord w sezonie, a później zobaczymy co dalej.

W przyszłym tygodniu gracie z Borussią. To będzie mecz o mistrza? BVB pokazała z Schalke naprawdę dobrą piłkę.

Na pewno w naszym kontekście, zrobimy wielki krok do mistrzostwa, jeśli wygramy. Oczywiście, wiele rzeczy może się jeszcze zdarzyć, ale mamy przewagę w tabeli. Będziemy robili wszystko, by co najmniej ją utrzymać. Jeszcze lepiej będzie ją powiększyć. Piłkarze Borussii wiedzą, że jeśli stracą z nami punkty, będzie im o wiele trudniej w walce o mistrzostwo.

Paradoksalnie pandemia przytrafiła się w idealnym momencie. Dzięki temu miałeś stuprocentową pewność, że będziesz przy Ani, gdy przyjdzie na świat wasza druga córka. Jak się odnajdujesz w roli podwójnego taty?

Bardzo dobrze. Wiadomo, początki dla taty są na pewno o wiele mniej absorbujące niż dla mamy. Tego kontaktu tata ma mniej, ale na pewno z każdym tygodniem będzie się to zmieniało. Wtedy dla ojców jest inaczej, pojawia się większy kontakt, reakcje. W pierwszych tygodniach maluch głównie je i śpi, to mama jest wtedy najbliżej.

Za imieniem Laura kryje się jakaś historia?

Zaskoczę cię, nie ma historii. To imię po prostu nam się podobało. Chodziło nam od dawna po głowie.

< Przejdź na wp.pl