Przed trzema laty w sieci pojawiło się nagranie z autostrady w Czechach, na której można było dostrzec samochód przypominający bolid Formuły 1 w malowaniu Ferrari. Tak naprawdę była to jednak maszyna serii GP2. Jej kierowca podróżował sobie drogą publiczną, chociaż nie powinien był tego robić.
Pojazdy wyścigowe nie są dopuszczone do ruchu - chodzi m.in. o tak podstawowe kwestie jak brak świateł czy kierunkowskazów. Dlatego czeska policja szukała niesfornego kierowcy, który wprawdzie nie przekroczył dozwolonej prędkości (130 km/h), ale wyjeżdżając bolidem na drogę publiczną złamał przepisy ruchu drogowego.
Teraz w sieci pojawiło się kolejne nagranie z przejazdu bolidu GP2 po czeskiej autostradzie. Po raz kolejny mamy do czynienia z czerwoną maszyną stylizowaną na Ferrari. Nie ma zatem wątpliwości, że jest to ten sam samochód, który został "przyłapany" przez internautów w roku 2019.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tenisistka rozczuliła fanów. Pokazała wyjątkowy trening
Jak informują czeskie media, policja ma jednak problem z namierzeniem sprawcy. Bolid nie posiada bowiem tablic rejestracyjnych, przez co proces wskazania właściciela maszyny jest skomplikowany. Z kolei kask nałożony na głowie kierowcy sprawia, że nie da się zidentyfikować osoby siedzącej w kokpicie w momencie naruszenia przepisów.
Nie jest też jasne, jak zakończyła się sprawa z 2019 roku. Kilka tygodni po opublikowaniu nagrania w sieci, Czesi informowali wówczas, że policja namierzyła 45-latka, do którego miał należeć bolid GP2. Miał on otrzymać mandat w wysokości 10 tys. koron (ok. 1,91 tys. zł) i stracić prawo jazdy na dwanaście miesięcy.
Tamtejsze media, podobnie jak obecnie, wskazywały jednak na to, że ukaranie mężczyzny może być trudne ze względu na kask i brak tablic rejestracyjnych bolidu.
Czytaj także:
Hejt i rasizm w F1. Kierowca Alfy Romeo opowiedział o trudnych przeżyciach
Brazylia znów z kierowcą w F1? Wielki talent zbiera budżet na starty