Formuła 1 ma gigantyczny problem. Sędziowanie nigdy nie było tak fatalne

Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Max Verstappen w walce z Charlesem Leclercem
Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Max Verstappen w walce z Charlesem Leclercem

GP Japonii przyniosło w F1 dwa skandale, które nigdy nie powinny mieć miejsca. To wszystko po sezonie 2021, który zakończył się grubą aferą. Miało być lepiej, a jest coraz gorzej. Sytuacja zdaje się przerastać samą FIA.

Końcówka sezonu 2021 przyniosła kontrowersje, bo Max Verstappen pokonał Lewisa Hamiltona w dość niecodziennych okolicznościach, a dyrektor wyścigowy Michael Masi pod presją nagiął pewne przepisy. FIA wzięła się za wyjaśnianie sprawy i z Masiego zrobiono kozła ofiarnego, pozbawiając go stanowiska.

W sezon 2022 weszliśmy z dwoma dyrektorami wyścigowymi, którzy pełnią swoję funkcję na przemian. Do tego doszła instytucja VAR w Formule 1, bo w Genewie uruchomiono specjalne biuro, w którym pracownicy dysponują dostępem do licznych powtórek i komunikatów radiowych. Miało być przejrzyście i sprawnie, a jest na odwrót.

Kuriozalne decyzje sędziów

Wydarzenia z GP Japonii przelały czarę goryczy. Najpierw przy niemal zerowej widoczności wypuszczono dźwig na tor, choć poruszały się po nim jeszcze bolidy. Następnie pojawiło się zamieszanie z punktacją i tym, czy Verstappen może się już cieszyć z obrony tytułu mistrzowskiego.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: poznajesz ją? Nie nudzi się na sportowej emeryturze

FIA jeszcze w niedzielę oświadczyła, że przyjrzy się sprawie wyjazdu dźwigu na tor, ale to kolejny komunikat, z którego niewiele wynika. Sama federacja niejako zaczęła już bronić swojego błędu, zwracając uwagę na to, że "normalną praktyką jest zabieranie bolidów podczas neutralizacji i czerwonej flagi". FIA nie widziała też niczego złego w tym, że wrześniowe GP Włoch zakończono za samochodem bezpieczeństwa i kibice nie zobaczyli pasjonującej walki w końcówce wyścigu.

Sezon 2022 to tak naprawdę jedno wielkie pasmo błędów sędziów. Począwszy od zarządzania treningami, kwalifikacjami, wyścigami - kilkukrotnie można było odnieść wrażenie, że czerwone flagi wywieszane są po omacku. W błahych sytuacjach przerywa się sesje, a gdy dzieje się coś poważnego to mamy "tylko" neutralizację.

Do tego dochodzi niekonsekwencja w postaci kar, co najpewniej związane jest z tym, że funkcję dyrektora wyścigowego pełnią dwie różne osoby, co naturalnie prowadzi do różnych osądów. Czasem na decyzję o karze czekamy dwie godziny, innym razem werdykt znany jest w pięć sekund. Co o tym decyduje? Nie wiadomo.

Dwa metry od śmierci

- Gdybym uderzył w 12-tonowy dźwig, to byłbym teraz martwy - powiedział Pierre Gasly po GP Japonii, który przemknął z prędkością ponad 200 km/h obok dźwigu wysłanego przez sędziów do zabrania z pobocza uszkodzonego bolidu Carlosa Sainza. Od specjalnego pojazdu dzieliły go dwa metry.

Kierowca Alpha Tauri po powrocie do alei serwisowej był wściekły. Od razu udał się do dyrekcji wyścigowej z pretensjami, gdzie usłyszał, że.... sam jest sobie winien. Sędziowie uznali, że wyścig był już w tym momencie przerwany czerwoną flagą, więc powinien był jechać wolniej. Po GP Japonii na 26-latka nałożono za to absurdalną karę.

Gasly trzymał się czasu delta, który wyznacza kierowcom, z jaką prędkością mogą się poruszać w takiej sytuacji. Karę otrzymał dopiero za prędkość jaką osiągnął już po minięciu dźwigu w sytuacji, gdy wywieszona była już czerwona flaga.

Sędziowie zrzucili winę na Gasly'ego, ale zapomnieli, że jest kierowcą wyścigowym i jego zadaniem jest walczyć o jak najwyższą lokatę w wyścigu. Gdy mijał dźwig, poruszał się zgodnie z przepisami, chciał nadrobić straty do reszty stawki F1 po starcie z alei serwisowej. Gdy wyjechał z boksów miał stratę rzędu 39 sekund, w feralnym trzynastym zakręcie wynosiła ona ok. 30 sekund. To zatem dowód, że nie pędził z przesadną prędkością. Gdyby tak było, zniwelowałby straty niemal do zera.

Gasly był wściekły po GP Japonii i trudno mu się dziwić
Gasly był wściekły po GP Japonii i trudno mu się dziwić

Po wypadku Sainza należało ogłosić wirtualną neutralizację natychmiast, biorąc pod uwagę warunki na torze. Kierowcy musieliby jechać z mocno ograniczoną prędkością, a sędziowie mieliby kilka kolejnych sekund na podjęcie decyzji, czy na tor powinien wyjeżdżać samochód bezpieczeństwa. Ostatnie, co należało robić w tej sytuacji, przy niemal zerowej widoczności, to wypuszczać do akcji dźwig.

Zdecydowana część padoku F1 pamięta rok 2014 i deszczowe GP Japonii, kiedy to dźwig zabierał z pobocza bolid Adriana Sutila, a na mokrej nawierzchni Jules Bianchi wypadł z toru i uderzył w ciężki pojazd. Francuz doznał ciężkich obrażeń głowy, wskutek których zmarł kilka miesięcy później nie odzyskawszy przytomności.

Farsa z punktami

W sezonie 2021 doszło nie tylko do skandalicznej sytuacji w GP Abu Zabi, ale też w GP Belgii, kiedy kierowcy pokonali dwa okrążenia za samochodem bezpieczeństwa w ulewie. Następnie wyścig przerwano z powodu kiepskich warunków, a kibicom kazano czekać kilka godzin, by ostatecznie nie wznowić rywalizacji. Kierowcy otrzymali za to połowę punktów, choć w żadnym momencie nie oglądaliśmy prawdziwego ścigania.

FIA opracowała system punktowy, który miał mieć zastosowanie w sytuacji, gdy z różnych względów kierowcy nie pokonają pełnego dystansu wyścigu. Miało być przejrzyściej i sprawiedliwiej. GP Japonii pokazało, że nic z tego. Chociaż wyścig na Suzuce rozegrano na dystansie nieco ponad 50 proc. okrążeń, to zawodnikom przyznano pełną skalę punktów.

W padoku uważano, że Verstappen za GP Japonii otrzyma tylko 12,5 punktu
W padoku uważano, że Verstappen za GP Japonii otrzyma tylko 12,5 punktu

Decyzja FIA wywołała konsternację wśród zespołów, bo te były przekonane, że zimą ustalono coś innego. Przez całe zamieszanie nie było jasne, czy Verstappen jest już mistrzem świata sezonu 2022, czy może ciągle brakuje mu jednego punktu do zapewnienia sobie korony.

Okazało się, że FIA tak zinterpretowała przepisy, że jeśli wyścig nie jest przerywany czerwoną flagą, to należy przyznać pełną liczbę punktów kierowcom. To bez wątpienia zapis regulaminowy, który najbliższej zimy trzeba będzie zmienić. Rodzi się jednak pytanie, jak wiele takich niejasności w przepisach można jeszcze znaleźć?

Problemów jest więcej. Kierowcy od miesięcy narzekają na bardzo subiektywne ocenianie kar za przekraczanie limitów toru. W niedzielę Charles Leclerc został słusznie ukarany za ścięcie zakrętu na ostatnim okrążeniu, ale były też sytuacje w ostatnich miesiącach, gdy takie zdarzenia uchodziły kierowcom płazem.

FIA dumnie chwali się rozwojem F1, choć w to głównej mierze zasługa Amerykanów z Liberty Media. Za większą liczbą wyścigów i coraz bardziej wyrównaną rywalizacją, większym gronem fanów przed telewizorami powinna jednak nadążać federacja. Fani zasługują na konsekwentne stosowanie przepisów, bez popełniania rażących błędów. W innym przypadku odwrócą się bardzo szybko od nowo poznanej dyscypliny.

Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty

Czytaj także:
"Byłem dwa metry od śmierci". Kierowca F1 przerażony
Chwile grozy z dźwigiem w GP Japonii. Jest oświadczenie ws. skandalu w F1

Źródło artykułu: