Miał zmiażdżoną nogę, groziła mu amputacja. Chce się ścigać w F1 i podał konkretny termin

Materiały prasowe / Alfa Romeo Racing ORLEN / Na zdjęciu: Juan Manuel Correa (na wózku)
Materiały prasowe / Alfa Romeo Racing ORLEN / Na zdjęciu: Juan Manuel Correa (na wózku)

W roku 2019 Anthoine Hubert i Juan Manuel Correa uczestniczyli w wypadku na torze Spa-Francorchamps. Hubert zginął na miejscu, a Correa cudem został uratowany przez lekarzy. 21-latek w ten weekend wraca do poważnego ścigania i ma ambitne plany.

Juan Manuel Correa w roku 2019 miał przed sobą świetlaną przyszłość. Alfa Romeo zaprosiła go do swojej akademii talentów i nakreśliła program jazd testowych w Formule 1. Być może to właśnie młody Amerykanin, a nie Robert Kubica, byłby właśnie rezerwowym stajni z Hinwil. Tyle że wszystko zmieniło się w następstwie wypadku na Spa-Francorchamps.

Pod koniec sierpnia 2019 roku życie w Belgii stracił Anthoine Hubert. Jego przyjaciel miał nieco więcej szczęścia. Mający ekwadorskie korzenie Correa był bliski śmierci. Lekarze oceniali jego stan jako krytyczny. Wszystko za sprawą obrażeń nogi.

Młody kierowca przy ogromnej prędkości uderzył w bolid Huberta. Nie miał szans na uniknięcie zderzenia, wszystko działo się w ułamkach sekund. Siła uderzenia była tak duża, że obie maszyny rozpadły się na kawałki. Prawa dolna kończyna Amerykanina uległa zmiażdżeniu, stąd też lekarze chcieli ją amputować. Rodzice, a później i sam Juan, nie chcieli o tym słyszeć. Oznaczałoby to bowiem koniec kariery wyścigowej Correi.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: amatorzy mieli skakać do wody. Brutalne zderzenie z rzeczywistością!

Ponowna nauka chodzenia

Zmiażdżona noga Correi wymagała kilku operacji. Jedna z nich trwała aż 17 godzin (szczegóły TUTAJ). Mimo to, lekarze nie dawali gwarancji, że kierowca kiedykolwiek odzyska w niej sprawność. Nie mówiąc już o powrocie za kierownicę bolidu wyścigowego. Doświadczenia Amerykanina pod tym względem są bardzo zbliżone do piekła, jakie przeżył Robert Kubica po fatalnym wypadku rajdowym.

W ten weekend Correa wraca do ścigania. Chociaż w roku 2019 był już w Formule 2, to na razie postanowił zrobić krok w tył i zobaczymy go na polach startowych Formuły 3. - Kilka miesięcy wydawało się to niemożliwe - powiedział wprost agencji prasowej EFE.

- Do niedawna byłem bardziej skoncentrowany na tym, aby ponownie nauczyć się chodzić. Doszło jednak do stopniowej poprawy, kolejnych operacji. Jestem tutaj. Rok i osiem miesięcy po fatalnym wypadku - dodał kierowca, który ponownie został zaproszony do współpracy przez akademię talentów Alfy Romeo.

Correa ma za sobą jazdy testowe bolidem F3, które wypadły dość pomyślnie. Amerykanin nie wyznacza sobie jednak konkretnych celów przed pierwszym wyścigiem. - Staram się po prostu osiągnąć poziom, na jakim byłem przed wypadkiem. Chcę maksymalnie przyspieszyć ten proces i równocześnie kontynuować rehabilitację medyczną - wyjaśnił.

- To, że ponownie się ścigam, nie oznacza, że mam idealne nogi. Wciąż przede mną spore wyzwania pod tym względem - zdradził.

Formuła 1 pozostała marzeniem Correi

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to Correa spędzi w Formule 3 tylko jeden rok. Młody kierowca chciałby już w sezonie 2022 wrócić na poziom sprzed wypadku, czyli pola startowe Formuły 2. Wie jednak, że nie będzie to zadanie łatwe.

- Gdybym zapytał większość ekspertów, czy będę gotowy, aby ścigać się w Barcelonie w połowie 2021 roku, to powiedzieliby, że jestem szalony. Moim celem jest bycie w F2 w kolejnym sezonie. Może spędzę tam rok lub dwa, ale spróbuję wygrać tamte mistrzostwa - zapowiedział Correa.

Fatalne doświadczenia ze Spa-Francorchamps w niczym nie zmieniły nastawienia kierowcy. - Chcę awansować do F1 w roku 2023 lub 2024. Może brzmi łatwo i banalnie, ale to nie będzie proste. Jednak to moje marzenie. Myślę, że mogę je osiągnąć - dodał.

Jak stwierdził sam Correa, "widzi siebie jeżdżącego w F1 i chodzącego normalnie". Brzmi odważnie, ale przecież jeszcze kilkanaście miesięcy temu lekarze skazywali go na amputację nogi i poruszanie się na wózku inwalidzkim do końca życia. Przykład Roberta Kubicy pokazuje, że determinacją i motywacją można osiągnąć rzeczy niemożliwe. W powrót Polaka do F1 też wierzyli nieliczni.

Czytaj także:
Robert Kubica przeprosił zespół
Tak będzie wyglądać nowa jakość w transmisjach F1 w Polsce

Źródło artykułu: