Formuła 1 organizuje w ten weekend pierwsze w historii GP Kataru, a zarządcy toru Losail podpisali z królową motorsportu aż 10-letnią umowę. Ponadto w grudniu dojdzie do wyścigu F1 w Arabii Saudyjskiej, z którą również podpisano wieloletni kontrakt.
Coraz częściej F1 wybiera współpracę z krajami Bliskiego Wschodu, bo te oferują najwyższe kwoty za prawa do organizacji wyścigów. Nie podoba się to jednak aktywistom walczącym na rzecz praw człowieka. Zwracają oni uwagę, że takie państwa jak Katar, Arabia Saudyjska czy Bahrajn regularnie nie respektują podstawowych praw.
"Korzystając z przepychu F1, aby odwrócić uwagę od łamania praw człowieka, Katar i Arabia Saudyjska będą mieć nadzieję, że nie pojawią się dyskusje na temat łamania praw człowieka w tych państwach. Na to nie możemy pozwolić" - napisało Amnesty International przed GP Kataru.
ZOBACZ WIDEO: Tym wideo gwiazda sportu podbija internet. Co za umiejętności!
Głos na temat sytuacji zabrał nawet Lewis Hamilton. Brytyjczyk podkreślił, że kierowcy nie mają wpływu na to, w których państwa ściga się F1. Jego zdaniem, dyskusja jest jednak potrzebna. - Gdy sport trafia do tych państw, to ma obowiązek zwiększać świadomość i rozmawiać o problemach - powiedział kierowca Mercedesa, cytowany przez motorsport.com.
- Te państwa wymagają kontroli również ze strony mediów, które muszą mówić o tych problemów. Równe traktowanie ludzi to ważna kwestia. Mam przy tym świadomość, że chociażby w Katarze starają się wykonać pewne kroki naprzód, że pewnych rzeczy nie da się zmienić z dnia na dzień - dodał Hamilton.
Brytyjczyk zwrócił uwagę na to, że w Katarze pojawił się m.in. problemem z reformą systemu Kafala, który odpowiada za monitowanie migrantów zatrudnianych do pracy w sektorze budowlanym. - Dlatego czuję, że jeśli Formuła 1 się tu pojawia, to musi podnosić głoś i mówić o tym - stwierdził.
Zdaniem Hamiltona, F1 i tak poczyniła w ostatnich latach spore postępy w kwestii walki z nietolerancją. Dowodem na to może być kampania #WeRaceAsOne, która wystartowała po zawiązaniu się ruchu Black Lives Matter w USA.
- Jako sport przez wiele lat tkwiliśmy w sytuacji, w której nic nie robiono. Sam byłem nieświadomy tego, że w niektórych państwach są jakieś problemy. Dlatego wszystko zależy od tego, czy będziesz edukował ludzi, czynił ten sport bardziej odpowiedzialnym i upewniał się, że F1 robi coś, gdy trafia do państw łamiących prawa człowieka. Właśnie dlatego zabrałem głos, ale są ludzie inteligentniejsi ode mnie. To oni podejmują skuteczną walkę z obecną sytuacją - podsumował.
Czytaj także:
Zwrot ws. Roberta Kubicy?
Alfa Romeo oficjalnie żegna kierowcę! "To nigdy nie jest łatwe"