Maja Włoszczowska: Weź kartkę i się ogarnij

Kiedy ktoś okazywał mi współczucie, łzy płynęły mi po policzkach. Sama dawałam sobie radę ze wszystkim, ale najgorszy był widok tych, których zawiodłam - mówi Michałowi Kołodziejczykowi podwójna medalistka igrzysk olimpijskich.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Maja Włoszczowska Materiały prasowe / Bartosz Woliński / Na zdjęciu: Maja Włoszczowska

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Czy kobiety są silniejsze od mężczyzn?

Maja Włoszczowska: Pewnie nie można generalizować, ale skoro kobiety rodzą dzieci, to muszą być bardziej wytrzymałe, odporne na ból i cierpienie. Mężczyźni często zgrywają twardzieli, ale kiedy dolega im coś drobnego, szukają blisko siebie osoby, która ich zrozumie i której będą mogli się wyżalić. Wtedy pokazują w sobie dużo słabości. Chociaż patrząc na Tour de France i panowie potrafią wiele znieść.

Odporność na ból znajduje się w głowie?

Ból na treningu czy po kontuzji, to nic strasznego. Łatwo sobie z nim poradzić, bo wiadomo, że wkrótce minie. Kiedy złamałam nogę wiedziałam, że zaraz przyjedzie pomoc, że dostanę morfinę, później poświęcę trochę czasu na rehabilitację i wszystko będzie dobrze. Ból podczas wyścigu też jest koszmarny, często zastanawiam się po co w ogóle mi to wszystko, ale potem jest meta i można odpocząć. Wystarczy się odpowiednio zaprogramować, wytrzymać to wszystko.

To jaki ból jest najgorszy?

Myślę, że mogłaby coś o tym powiedzieć Anna Szafraniec. Ma problemy z sercem, dziewczyna, która całe życie funkcjonowała w sporcie, nie może teraz podejmować żadnej aktywności fizycznej, bo jest duże ryzyko arytmii, hospitalizacji i poważnych konsekwencji. Miała wykonywanych już kilka ablacji i lekarze na razie nie znajdują innych rozwiązań, by poradzić sobie z jej problemami. Jestem pod wrażeniem, jak Ania sobie z tym radzi, że odnajduje radość, jasną stronę życia, potrafi żartować i normalnie funkcjonować.

Kontuzja wyeliminowała panią z igrzysk w Londynie, obserwowała pani jednak zawody na żywo, stojąc na trasie. Bolało?

Noga mi puchła, przyjemnie nie było.

ZOBACZ WIDEO Tour de Pologne w Katowicach, czyli strefa wolna od samochodu

Przecież nie o to pytam.

To był najtrudniejszy dzień w mojej karierze. Jakbym nie była na miejscu, pewnie przeżyłabym to spokojniej. Oglądałam wyścig, do którego przygotowywałam się bardzo długo mając świadomość, że mogłabym go wygrać. I nagle okazało się, że los mi to wszystko zabrał. Co chwila podchodzili do mnie kibicie i mówili: "Pani Maju! Dlaczego pani po tej stronie taśmy? Przecież dla pani kupiliśmy bilety!". Serce mi pękało. Byłam przekonana, że wywalczę złoto.

Jak się ogląda taki wyścig?

Może tylko pierwsza Julie Bresset jakoś żwawo się poruszała, bo miałam wrażenie, że wszystkie inne dziewczyny jechały bardzo wolno. Czułam, że strasznie się męczą, a jak zamykałam oczy, to wyprzedzałam je bez większego problemu, jedną po drugiej.

Płakała pani?

Cieszyłam się, że mam okulary przeciwsłoneczne. Łzy płynęły mi cały czas, szczególnie kiedy ktoś do mnie podchodził. Bo ja tak mam, tuż po kontuzji było podobnie. Kiedy byłam sama, to świetnie sobie radziłam, ale jak odwiedzili mnie trener Marek Galiński czy fizjoterapeuta Mariusz Rajzer, wszyscy, którzy mi pomagali, czułam się, jakbym ich zawiodła. To było najtrudniejsze. Kiedy przyjechałam do Polski, w szpitalu odwiedziła mnie mama, albo prezes Polskiego Związku Kolarskiego Wacław Skarul - znowu to samo, znowu był ciężki dzień. Sama potrafiłam się odciąć, skupić na tym, by jak najszybciej wrócić do treningu, ale widok tych, którzy na mnie liczyli, był trudny do zniesienia. Współczucie w oczach tych osób, dawało mi przyzwolenie, by się rozckliwić.

Pani nie potrzebowała współczucia?

Nie. Mama mnie nauczyła, że załamywanie rąk niczego konstruktywnego nie wnosi. Tak, czasami coś człowieka z równowagi wyprowadzi i trzeba sobie pokrzyczeć, albo popłakać, żeby wyrzucić z siebie emocje, ale to nie ma nic wspólnego z rozczulaniem się nad sobą. Przez rozczulanie stajemy się słabsi, trudniej nam wziąć się w garść. Zawsze kiedy coś mi dolegało, albo miałam jakiś problem, mama kazała mi brać kartkę i się ogarnąć, zastanowić się czemu jest tak, a nie inaczej i wypisać to w punktach. Razem z planem działania. To naprawdę skuteczne, krok po kroku energia zaczynała wracać, zatrzymywałam toczącą się śniegową kulę złych emocji. Najprościej byłoby się załamać i powiedzieć, że jestem biedna, bo kontuzja przytrafiła mi się w najgorszym momencie. Pewnie przez chwilę by nawet ktoś ze mną popłakał, ale szybciutko by o mnie zapomniano. Siedziałabym wtedy sama w domu i pogrążała się w depresji.

Po wypadku od razu wiedziała pani, że jest źle?

Wystarczyło mi, że spojrzałam na stopę. Informacja była jasna i klarowna: tego nie da się szybko wyleczyć. Ból był koszmarny.

Zastanawia mnie, czemu kazała pani wtedy Oli Dawidowicz robić zdjęcie. Myślałem, że w takiej sytuacji, to ostatnia myśl, która przychodzi do głowy.

Noga boli, ale umysł działa. Widziałam obok siebie Olę, która biegała, jak kurczak bez głowy i nie wiedziała, co ma zrobić. Musiałam pomyśleć za nią, powiedzieć jej, żeby zabrała mój rower z trasy, bo zaraz ktoś inny będzie miał wypadek. Wydawałam dyspozycje. Miałam ten komfort, że to mnie bolało.

Fot. Bartosz Woliński/redbullcontentpool Fot. Bartosz Woliński/redbullcontentpool

Komfort?

Miałam dosyć i chciałam, żeby przestało boleć, ale wiedziałem, że od tego nie umrę. Ola tego nie wiedziała, słyszała tylko, jak wrzeszczę. Chciała mi pomóc, a nie wiedziała jak, była spanikowana.

No dobrze. Ale po co zdjęcie?

Kiedy w 2009 roku w Canberze poleciałam twarzą prosto na skały, sytuacja była dramatyczna. Opuchlizna była tak duża, że do momentu gdy dostałam sterydy, nie widziałam zbyt dobrze. Podbródek miałam w połowie szyi. Pielęgniarka zapytała mnie po wszystkim, czy zrobiłam sobie zdjęcie. Pomyślałam: „co za idiotka”. Stwierdziła, że będę kiedyś ciekawa, jak to wyglądało. Miała rację. Przypomniałam sobie jej słowa po wypadku przed igrzyskami w Londynie. Zrobiłyśmy to zdjęcie z czystej naukowej ciekawości - żeby zobaczyć, jak później z czymś takim poradzi sobie organizm.

Pomoc szybko dotarła na miejsce?

Najpierw przyjechali włoscy "goprowcy", powiesili kroplówkę z morfiną na drzewie i przygotowywali mnie do transportu. Mimo znieczulenia czułam się bardzo słabo. Nie było helikoptera, dojechaliśmy zwykłą karetką do punktu medycznego, a później jeszcze 60 kilometrów do szpitala. Zestawiali mnie we Włoszech, w Polsce operowano mi piątą kość śródstopia, najmniejszą. Złamana była także kość stępu, odpowiedzialna za pozostałe, pozrywane były także wszystkie więzadła. Doktor Krzysztof Ficek powiedział jednak, że niczego nie będziemy ruszać, bo zagoi się samo. No i nie mogę narzekać, może nie mam stopy w stu procentach sprawnej, ale daję radę.

Puchar Świata w kolarstwie górskim z udziałem Mai Włoszczowskiej można oglądać na żywo na bezpłatnej platformie Red Bull TV. Najbliższa transmisja z Mont-Sainte-Anne w Kanadzie w niedzielę 6 sierpnia o godz. 18:00.

Czy Twoim zdaniem Maja Włoszczowska wystartuje na IO w Tokio?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×