W czasach PRL-u, podczas telewizyjnej relacji na żywo, oskarżył radzieckiego rywala o bandytyzm. Wywołał skandal

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski

O kilka słów za dużo powiedział po jednym z etapów Wyścig Pokoju. Na ostatnich metrach drogę zajechał mu jeden z najlepszych kolarzy ze Związku Radzieckiego - Walerij Lichaczow. Kiedy do Szozdy podszedł dziennikarz Telewizji Polskiej i zadał pytanie: "no, jak było, Panie Stanisławie", nasz bohater nie wytrzymał.

- Mieliśmy walczyć, jak sportowcy, a nie jak bandyci - wypalił do kamery.

Problem był w tym, że to była relacja na żywo. Przecież w czasach PRL-u nie można było powiedzieć złego słowa na Związek Radziecki. A tutaj, "bandyta". Dziennikarz natychmiast zasłonił kamerę, ktoś powiedział do mikrofonu, że Szozda jest zmęczony, powstało wielkie zamieszanie i relacja się urwała.

Co ciekawe, sędziowie przyznali rację Szoździe. Odebrali zwycięstwo radzieckiemu kolarzowi. Za zbyt niebezpieczną jazdę. Po tym incydencie Polacy pokochali Szozdę jeszcze bardziej. - Kochali go zawsze - tłumaczy Lang. - Bo jak nie uwielbiać zawodnika, który jest jak polska husaria, który jest tak ofensywny, który walczy na ostatnich metrach jak lew.

W jego czasach większość płaskich etapów kończyła się na żużlowych bieżniach stadionów. Było ciasno, kolarze musieli się przeciskać, często w ruch wchodziły łokcie, a nawet pięści. Ryzykiem zawodowym były często kraksy. Piotr Ejsmont z portalu pro-cycling.org tak zacytował Wojciecha Walkiewicza: "Szozda przygotowywał się do tych sprintów w specyficzny sposób. Nakładał na siebie grube ortalionowe, stare kurtki, zabezpieczając swoją skórę przed szlifowaniem jej w razie upadku na zakrętach bieżni".

"Kłócicie się jak Szurkowski z Szozdą"

Inną historią jest rywalizacja między Szozdą a Szurkowskim. Wedle dziennikarzy między zawodnikami panowała "szorstka przyjaźń", nie zawsze ze sobą współpracowali, każdy chciał wygrać. Nawet w serialu "Czterdziestolatek" padają słynne już słowa: "Kłócicie się jak Szurkowski z Szozdą".

Do kłótni rzeczywiście doszło. I to podczas mistrzostw świata w 1973 roku. Oto ostatnie metry...

Jak słychać komentator TVP mówi, że zostało wszystko rozegrane tak, jak było zaplanowane. Nie do końca. Owszem, Szurkowski i Szozda wspólnie ustalili, że to ten pierwszy ma wygrać. Szozda rzeczywiście wcielił się w rolę pomocnika. Kiedy jednak na 100 km przed metą, Szozda zaatakował, wściekły Szurkowski krzyczał do niego: "przestań, co ty robisz, przecież się zajedziemy!".

Szozda nie słuchał tylko mknął do przodu. Szurkowski nie miał wyjścia, podążył za partnerem z zespołu, ale jak wspominał później wielokrotnie nie wierzył w końcowy sukces. Był przekonany, że nie dojadą, że peleton skasuje czteroosobową ucieczkę (obok dwóch Polaków byli jeszcze: Duńczyk i Francuz). Nie skasował. Szurkowski nastawiał się więc na finisz. Podjechał do kolegi z kadry i przypomniał mu, że ten ma go rozprowadzać na ostatnich metrach. Szozda po raz drugi podniósł mu ciśnienie. - Rysiek, uciekaj na jedno okrążenie przed końcem, nie czekaj na finisz - wypalił. - Ty po prostu jedź, a już moja głowa, abym zatrzymał tych dwóch kolarzy.

I rzeczywiście zatrzymał. To nie wszystko, na finiszu ich jeszcze ograł. Złoto i srebro mistrzostw świata dla Polski!

Konflikt na linii Szozda-Szurkowski podgrzewały nie tylko media. Działacze również napuszczali na siebie tych świetnych kolarzy. - Padliśmy ich ofiarą - mówił po latach Szozda. - Rysiek dał się podpuścić jednemu dygnitarzowi, ja innemu i czasami rzeczywiście między nami nie było chemii. Ale bez przesady, wrogami do końca życia nie byliśmy.

- Czasami mieliśmy inne zdanie, ale globalnie to byliśmy partnerami - dodaje Szurkowski.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×