To był szalony miesiąc w życiu Artura Gronka, który pełnił rolę asystenta w reprezentacji Polski (zajęła 4. miejsce na EuroBaskecie) i zajmował się także konstruowaniem się zespołu Startu Lublin. Jego asystenci prowadzili treningi, a on je oglądał i analizował na wideo, później odsyłając błędy i mankamenty. Do lubelskiego zespołu dołączył na... trzy dni przed rozpoczęciem sezonu, to było dla niego duże wyzwanie, bo z większością zawodników wcześniej nie pracował.
Nam opowiada o łączeniu funkcji, pracy z nowym zespołem, poszczególnych zawodników i rozmowach z dwoma koszykarzami, którzy grali na EuroBaskecie. Jest też wątek pracy z mediami i... "ciepłej posadce" w Lublinie.
- Nie zaglądam po meczach do internetu. Mam też osoby, które mi takie opinie przekazują. Jeśli jest coś wartościowego, to się nad tym zastanawiam. Bo co mi po zdaniu, że zagraliśmy słabo w Gdyni? Przecież ja wiem, że zagraliśmy słabo, nie trafialiśmy i nie zbieraliśmy piłek. Ja to widzę! Też nie ma sensu wpadać w panikę czy w depresję po jednej porażce. Po prostu trzeba wyciągnąć konkretne wnioski - mówi nam Artur Gronek, trener Polskiego Cukru Start Lublin.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: plaża na Florydzie, a tam Polka. Zachwytom nie ma końca
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Za panem przygoda życia?
Artur Gronek, trener Polskiego Cukru Start Lublin, asystent trenera reprezentacji Polski: Tak, to była najpiękniejsza przygoda w moim koszykarskim życiu.
To prawda, że w trakcie meczów kadry patrzył pan na boisko oczami... pierwszego trenera? Jeśli tak, co to oznacza? Jak to wyglądało?
Tak. Trener Milicić przydzielił mi taką rolę, która też poniekąd wynikała z dużej intensywności turnieju. Często grało się dzień po dniu. Miałem spoglądać na mecz oczami pierwszego trenera, patrzyłem na zawodników i taktykę. Analizowałem na bieżąco różne schematy i dostarczałem informacje trenerowi. Dostałem dobry feedback pracy, myślę, że to było pomocne dla trenera w trakcie turnieju.
Jak to jest prowadzić zespół w Energa Basket Lidze, gdy nie pracowało się z nim w trakcie okresu przygotowawczego? Czy była obawa, że ta drużyna - pod pana nieobecność - nie będzie odpowiednio funkcjonowała?
Nie obawiałem się tego, bo oglądałem i analizowałem każdy trening, wszystko było dokładnie rejestrowane i monitorowane. Ja odsyłałem wideo, gdzie pokazywałem asystentom, jak ma wyglądać dane ćwiczenie. Później też sporo rozmawialiśmy. Komunikacja była na dobrym poziomie. Widziałem, że zawodnicy przez co najmniej cztery tygodnie pracowali naprawdę solidnie, nikt się nie oszczędzał. Duża w tym zasługa członków sztabu szkoleniowego, którzy wykonali świetną pracę. Wszystko było zorganizowane na dobrym poziomie. Nieco inaczej wyglądało to w 12 ostatnich dniach przygotowań.
Co ma pan na myśli?
To wiązało się z wynikami reprezentacji Polski. Nie oszukujmy się, ale nikt nie spodziewał się tego, że zajdziemy aż tak daleko, a to też rzutowało na to, że mój przyjazd do Lublina opóźnił się. Zespół czekał na mnie i był przez to nieco zawieszony w próżni, co wpłynęło na intensywność zajęć. Nie udało się wprowadzić tych elementów, które zakładaliśmy i trzeba było później nadrabiać stracony czas.
Przez ponad miesiąc asystenci - Michał Sikora i Jakub Lewandowski - musieli wcielać się w rolę pierwszego trenera na treningach. To możliwe na tak długi okres?
Nie ma co ukrywać, że to było dla nich duże wyzwanie. Relacje asystentów z zawodnikami na co dzień są na innym poziomie niż pierwszego trenera. Trudno sobie wyobrazić, by na treningach byli cały czas ostrzy i wymagający. Później musieliby kompletnie zmienić podejście do graczy i swoją tożsamość. To było najtrudniejsze. Też pewnych rzeczy - przede wszystkim taktycznych - nie są w stanie wyegzekwować, to już jest rola pierwszego trenera. Gdy przyjechałem, to zespół wrócił do dobrego trenowania. Wtedy przyszedł czas na to, by dokładnie poznać zawodników.
Wielkie emocje na EuroBaskecie, kapitalny turniej, a później od razu przeskok do trenowania całkowicie nowego zespołu, który zaraz zaczyna sezon. Nie było tej "pustki emocjonalnej", potrzeby złapania nieco oddechu i świeżości?
Nie. Nie ukrywam, że oczekiwałem tego momentu, gdy zobaczę ten zespół i ocenię, na jakim etapie jesteśmy. To zawsze jest dla trenera ekscytujące zobaczyć, jak prezentują się wybrani wcześniej zawodnicy. Ale nie jest tajemnicą, że potrzeba czasu, by się do tego dostosować. W kadrze pełniłem rolę asystenta, a tutaj mam rolę pierwszego trenera, to zupełnie dwie różne kwestie, także taktyczne. Czasami dochodziło do takich sytuacji, że te systemy kompletnie mi się mieszały i potrzebowałem czasu - w trakcie treningów - by się przestawić i dopasować do sytuacji.
Te systemy różnią się?
Są zupełnie inne. Są inni zawodnicy, ja też mam swoje rzeczy, w których czuję się komfortowo.
Jak w takim razie zespół Startu Lublin prezentuje się na początku sezonu?
Sinusoida. Myślę, że zespół po wygranych meczach z Astorią i Treflem za bardzo uwierzył w swoją jakość i moc. To trzeba zrównoważyć. Bez względu na to, jaką masz jakość, fizyczność czy umiejętności, to musisz walczyć o każdą piłkę i posiadanie. Uważam, że w tym roku liga jest bardzo wyrównana, już na początku sezonu doszło do kilku niespodzianek.
Dlaczego Start Lublin tak długo szukał podstawowego rozgrywającego?
Zacznijmy od tego, że trudno jest - z różnych względów - pozyskać zawodnika, który pasuje w 100 procentach. Gracze czekają na inne, lepsze ligi, większe pieniądze czy możliwość występów w europejskich pucharach. Finalnie było pięć kandydatur, którymi byliśmy zainteresowani. Scoochie Smith był w tym gronie, już wcześniej go rozważaliśmy, ale wtedy też były rozpatrywane inne opcje.
To prawda, że rozważaliście zawodników, którzy grali na EuroBaskecie?
Tak. To byli: Edon Maxhuni i Luka Rupnik. Po turnieju mocno skoczyła ich wartość, wybrali inne oferty.
O ile Scoochie Smith szybko zaadaptował się do nowych warunków, to tego samego nie można powiedzieć o Estończyku Kregorze Hermecie. Jego gra nie do końca przekonuje.
To jest zawodnik, którego stać na dużo więcej. On to pokazuje na treningach, ale nie do końca na meczach. Ma duży wachlarz umiejętności, ale jak na razie tego w ogóle nie pokazał. Musimy sobie porozmawiać po męsku.
Czy nowi zawodnicy, którzy po raz pierwszy przyjeżdżają do Polski, mają problem z szybką adaptacją do warunków panujących tutaj?
To bardzo fizyczna liga. Uważam, że zawodnicy potrzebują trochę czasu, by się do tych warunków przyzwyczaić. Niektórzy zostają, niektórzy wyjeżdżają. Myślę, że Hermet ma potencjał, by tutaj zaistnieć. Musi złapać pewność siebie i uwierzyć, że jest w stanie pomagać zespołowi w trakcie spotkań.
Lublin - jako koszykarskie środowisko - jest wymagające?
Tak, i ja mam tego pełną świadomość. To duży ośrodek z tradycjami. Wiem, że nie mam "ciepłej posadki" bez żadnych oczekiwań. Trzeba udowodnić swoją wartość. Począwszy ode mnie, poprzez zawodników, a kończąc na fizjoterapeutach.
Będzie więcej Artura Gronka w mediach?
Wiem, że media mają teraz ogromną siłę, ale ja nie pcham się do wywiadów. Media nie są mi w pracy, którą wykonuje na co dzień, aż tak bardzo potrzebne. To nie jest mój priorytet.
Czyta pan w komentarze na swój temat?
Nie zaglądam po meczach do internetu. Mam też osoby, które mi takie opinie przekazują. Jeśli jest coś wartościowego, to się nad tym zastanawiam. Bo co mi po zdaniu, że zagraliśmy słabo w Gdyni? Przecież ja wiem, że zagraliśmy słabo, nie trafialiśmy i nie zbieraliśmy piłek. Ja to widzę! Też nie ma sensu wpadać w panikę czy w depresję po jednej porażce. Po prostu trzeba wyciągnąć konkretne wnioski.
Karol Wasiek, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
Tak buduje się zespół w polskiej lidze. Trener odkrywa karty
Mateusz Ponitka: Bez czekania na NBA
Żan Tabak: Skład nie jest zamknięty
Krzysztof Szubarga: Jako trener widzę więcej