Mistrz opanował nerwy. "Mamy ludzi zimnokrwistych, którzy potrafią w odpowiednich momentach trafić"

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe / King Szczecin / Arkadiusz Miłoszewski i zawodnicy Kinga Szczecin
Materiały prasowe / King Szczecin / Arkadiusz Miłoszewski i zawodnicy Kinga Szczecin
zdjęcie autora artykułu

- Przyjechaliśmy tutaj do Sopotu, żeby wygrać dwa mecze, zrobiliśmy pierwszy krok i mam nadzieję, że zrobimy drugi w niedzielę - powiedział po pierwszym meczu finałowym Andrzej Mazurczak. To właśnie on w czwartej kwarcie wziął sprawy w swoje ręce.

Pierwszy mecz finałowy Orlen Basket Ligi pomiędzy Treflem a Kingiem przyniósł sporo emocji (82:73 dla Kinga Szczecin). Patrząc z boku, mogłoby wydawać się, że było to starcie pod dyktando gości, którzy prowadzili w nim przez prawie 32 minuty, mieli dużo lepszą egzekucję rzutową, co poniosło też za sobą większą liczbę asyst. Mocna obrona spowodowała za to, że podopieczni Żana Tabaka popełnili aż 18 strat przy zaledwie dziewięciu Kinga.

Szczecinianie dali jednak zdominować się na tablicach (40 miał Trefl, goście 24), co jednak - zważywszy na wymienione wyżej elementy - nie miało znaczącego wpływu na końcowy wynik. Szkoleniowiec wygranych, Arkadiusz Miłoszewski, podkreślił jednak, że jest to element, nad którym jego podopieczni muszą bardzo mocno popracować przed dalszą częścią finałowej serii.

- Naszą siłą, jeśli chodzi o zbiórki, nawet w zeszłym roku w finale, było zawsze takie, jak ja to nazywam, "team rebound", że wszyscy idziemy na zbiórkę i walczymy o piłkę, bo nie mamy w swoim składzie dominatora pod koszem. Trochę się tam obrazili, ale ja jestem szczery i im to mówię. To nie jest obraza, ale Ky (Michale Kyser przyp. red.) jest długi, skacze, ale to nie wystarczy. To nie jest konkurs skoków, ale ciężka praca na dole - podsumował trener Miłoszewski aspekt zbiórek.

ZOBACZ WIDEO: Skrytykowała sesję zdjęciową Agnieszki Radwańskiej. "Dużo wtedy płakałam"

Jego środkowy, wspomniany już Michale Kyser, nie zanotował w tym spotkaniu ani jednej zbiórki, co w tym sezonie jeszcze mu się nie zdarzyło. Szkoleniowiec Kinga wspomniał jednak, że właśnie ze względu na to, że nie ma w swoich szeregach kogoś takiego, kto zapewni mu w tym aspekcie duży spokój, do kwestii walki na tablicach muszą podchodzić zupełnie inaczej. - My musimy zbierać piłkę całym zespołem, zastawiamy i idziemy na zbiórkę - dodał Miłoszewski.

Inna sprawa, że w czwartej kwarcie goście prawie stracili prowadzenie. King wygrywał już 56:39 i wydawało się, że bez większych problemów dowiezie prowadzenie do końca, ale stało się inaczej. Sopocianie byli mocno zmotywowani i doprowadzili do stanu, gdy na tablicy zrobiło się zaledwie 67:68. Do końca pozostało jednak wówczas ponad 4,5 minuty, w trakcie których goście zagrali już bardzo rozważnie i skutecznie.

- W ataku mamy bardzo dużo talentu, mamy ludzi zimnokrwistych, którzy potrafią w odpowiednich momentach trafić. Z plus siedemnastu zrobiło się nagle plus jeden. Zjechaliśmy bardzo nisko, i w tym momencie pokazaliśmy taki naprawdę pazur, zwłaszcza będący tu przed chwilą Andy i Tony Meier, ale też cały zespół w obronie, chociażby zasuwanie Zaca Cuthbertsona - zaakcentował najważniejsze klucze do wygranej trener Miłoszewski.

- Przyjechaliśmy tutaj do Sopotu, żeby wygrać dwa mecze, zrobiliśmy pierwszy krok i mam nadzieję, że zrobimy drugi w niedzielę - powiedział za to Andrzej Mazurczak, który poniósł swój zespół do wygranej i "położył spać" całą Ergo Arenę. Rozgrywający Kinga zdobył 19 punktów, z czego aż 13 w decydującej kwarcie.

Czytaj także: King szybko odebrał Treflowi przewagę. Mazurczak znów decydujący >>

Źródło artykułu: WP SportoweFakty